Trwa festiwal Mastercard OFF Camera w Krakowie. Z tej okazji porozmawialiśmy z Sebastianem Delą, aktorem, który w filmie "Innego końca nie będzie" partneruje Mai Pankiewicz. W wywiadzie opowiedział o kulisach pracy na planie, aktorskich autorytetach oraz planach zawodowych na przyszłość.
Sebastian Dela to 28-letni aktor, który coraz częściej zaznacza swoją obecność w polskim kinie. Do tej pory mogliśmy go oglądać w takich produkcjach jak: "W lesie dziś nie zaśnie nikt", "Braty" czy "Błazny" W dramacie "Innego końca nie będzie" Moniki Majorek, który bierze udział w konkursie podczas Mastercard OFF Camera w Krakowie, wcielił się w brata głównej bohaterki - Oli (Maja Pankiewicz). Dziewczyna wraca do domu po dwuletniej nieobecności. Odkrywa, że dom jest wystawiony na sprzedaż, a w łóżku mamy śpi obcy mężczyzna. Bliscy pozornie ruszyli z życiem dalej po niespodziewanej śmierci ojca, a pobyt Oli w domu nie jest nikomu na rękę.
Podczas festiwalu mieliśmy okazję porozmawiać z Delą o wspomnianym filmie, kinie niezależnym, autorytetach oraz planach na przyszłość.
Justyna Miś, Interia: Dzisiaj mamy okazję porozmawiać o bardzo poruszającym filmie - "Innego końca nie będzie". Filmie, który zostaje z widzem na długo po seansie. Przynajmniej ja miałam takie odczucia. Jak trafiłeś do tego projektu?
Sebastian Dela: - Moje początki nie były w żaden sposób wyjątkowe ani inne niż zazwyczaj. Przeszedłem standardową drogę castingową. Wiem, że Maja Pankiewicz była związana z tym projektem już dużo wcześniej, przede mną. Castingi rzeczywiście trwały dość długo, u mnie to chyba było około dwa miesiące. Dowiedziałem się, że Monika [Majorek - przyp. red.] i producenci zdecydowali się powierzyć mi rolę Pipka. Tak to się zaczęło, w żaden wyjątkowy sposób. Potem dopiero zaczęły się dziać naprawdę wyjątkowe rzeczy.
A czy miałeś jakieś obawy w związku z tą rolą i tematyką filmu?
- Obaw w żadnym stopniu. Nie było żadnych obaw. To był bardzo dobrze napisany scenariusz. Monika poświęciła mu mnóstwo czasu i serca, co było widać podczas czytania. To nie był projekt, w którym musiałbym przekraczać swoje granice, ani to nie stało w niezgodzie ze mną. Już od początku uważałem, że jest to bardzo dobrze napisane. Zobaczyłem, kto jest razem ze mną w obsadzie. Obaw nie było, była za to ekscytacja. Ekscytacja czymś nowym, czego wcześniej nie miałem w swoim repertuarze. Nie miałem produkcji tego typu, o takiej tematyce, więc czułem tylko ekscytację.
Czy dowiedziałeś się o sobie czegoś nowego jako o aktorze?
- Nigdy się nad tym tak naprawdę nie zastanawiałem. Na pewno przyszło nowe doświadczenie, próbowałem nowych rzeczy, więc coś we mnie zostało. Bardzo dużo mi to dało, ale gdybym miał to konkretnie nazwać, nie umiałbym. Myślę, że właśnie to doświadczenie samo w sobie jest tym, co zostało ze mną.
Wspomniałeś o aktorach, o reżyserce, Monice Majorek. Jest to jej pełnometrażowy debiut fabularny. Jak układała się wasza współpraca na planie?
- Z Moniką pracowało się cudownie. Wiem, jak to może zabrzmieć, bo dopiero zaczynam swoją drogę w zawodzie. Widać różnicę, kiedy robi się film z debiutantami, szczególnie gdy jest to ich debiut scenariuszowy i reżyserski, a pracą z kimś, kto robi to od lat. Absolutnie nie porównuję, co jest lepsze, a co gorsze. To po prostu dwa zupełnie różne sposoby pracy. W przypadku debiutów wszyscy dają z siebie 100%. Traktują ten projekt trochę jak swoje dziecko. Wszyscy zostawiają na takich planach bardzo dużo serca, ale też nerwów i wszystkiego innego. Z Moniką to była super praca, ponieważ nie dość, że był to jej debiut, któremu widać było, że daje bardzo wiele, ale przy okazji miała w sobie pokłady zrozumienia, ale też gotowości.
- Nie było czegoś takiego jak: "Ja to sobie wymyśliłam, to jest moje dziecko, zrobimy to tak, jak ja chcę." Była otwartość na nasze propozycje. Było dużo słuchania nas i wysłuchania. Często razem nagle dochodziliśmy do różnych rzeczy. To była bardzo twórcza i kreatywna praca. A jeśli chodzi o resztę obsady - trafiłem na wspaniałych ludzi, aktorów i aktorki. Poczułem, że bardzo dużo się uczę Nie potrafię dokładnie nazwać, czego się nauczyłem, ale samo bycie z nimi, wejście z nimi w tę grę, było gigantyczną dla mnie nauką.
Ten film już od jakiegoś czasu jest pokazywany na ekranach kin. Najpierw na festiwalu w Gdyni, później premiera kinowa. Czy dociera do siebie feedback widzów? Jak oni odbierają ten film?
- Kiedy udaje mi się być na rozmowach po filmie, to rzeczywiście, po pierwsze, zawsze pojawia się ta wizualna cześć: mokre oczy, pociągające nosy. To zdarza się naprawdę często i już samo to jest dla nas feedback. Może nie była to nasza główna intencja, żeby widzowie płakali na końcu, ale spodziewaliśmy się, że poruszamy bardzo ciężkie i duże emocje. To jest pierwsza oznaka, że chyba coś się udało, coś zrobiliśmy z widzem. Potem rzeczywiście, w trakcie rozmów, ludzie po prostu mówili, co uważają o filmie, co im się podobało. Tutaj muszę przyznać, że, jak na tego typu spotkania, zaskakująco często przy tym filmie ludzie naprawdę chcą się dzielić. Mimo że wychodzą zapłakani, wzruszeni, poruszeni, to dużo chętniej się dzielą opiniami o filmie, niż przy innych produkcjach, w których miałem okazję brać udział.
Ten film otwiera taką chęć do dzielenia się trudnymi emocjami.
- Tak, zdecydowanie. Wydaje mi się, że to też jest zobaczenie, że nie tylko twórcy mają z tym filmem coś wspólnego, ale również ludzie siedzący obok mnie. Oni też płaczą, oni też się otwierają. Może właśnie wtedy tworzy się taka bezpieczna przestrzeń dla tych emocji, które na co dzień chowamy... a może nie. Nie chcę w to za głęboko wchodzić.
Jesteśmy na festiwalu kina niezależnego, dlatego chcę cię zapytać o to, czym dla ciebie jest niezależność w kinie?
- To coś, co dostałem od Moniki. Mam na myśli wolność w kreowaniu, oczywiście w pewien sposób kontrolowaną, bo wszystko musi pasować do całości. Jest ta wolność, oddanie tej postaci. W pewnym momencie oddanie jej na tyle, że to ja zacząłem z nią siedzieć, żyć, pracować. Ja siedzę tylko z jedną postacią, nie tak jak Monika, która musi ogarnąć wszystkie naraz. Kiedy siedzę tylko z nią przez okres zdjęciowy, zaczyna się ją naprawdę czuć. Na przykład: "Nie, Pipek by tak nie zrobił" albo "Pipek by mógłby tak zareagować". Otwartość Moniki na takie rzeczy można nazwać niezależnością w kinie. [...]
Czy masz aktorskie autorytety lub dzieła filmowe, którymi się inspirujesz?
- Kocham "Incepcję", ale też "Mamę" Xaviera Dolana. A jeśli chodzi o aktorów... Może nie będę oryginalny, ale uwielbiam Toma Hardy'ego i Cilliana Murphy'ego. To w tym momencie są moi idole. Czy się na nich wzoruję? Nie wiem. Ale rzeczywiście mi imponują. Czasem lubię sobie coś ich podpatrzeć. [...] A jeśli chodzi o seriale, to mój absolutnie ukochany do czwartego sezonu to "Peaky Blinders". Już samo to, że mogłem w jednej produkcji podziwiać i Cilliana Murphy’ego, i Toma Hardy’ego... Lepszego serialu na razie nie stworzono. Change my mind. [śmiech]
Czy w takim razie chciałbyś zagrać w takiej produkcji, jak "Peaky Blinders"?
- Oczywiście.
Tym samym chcę cię naprowadzić na pytanie o wymarzoną rolę.
- To może zabrzmi trywialnie, ale… każda następna. Tak naprawdę zawsze chciałem zagrać romantyka szachistę. Wydaje mi się, że to mogłoby być ciekawe. Nie będę ukrywał, że chcę grać w Hollywood. Wierzę, że kiedyś tam zagram. Mam nadzieję.
Czy możesz się podzielić planami zawodowymi na najbliższą przyszłość?
- Plany zawodowe na najbliższą przyszłość to na pewno teatr. Pod koniec tamtego roku udało mi się dołączyć do zespołu i czuję, że to bardzo rozwojowa praca, dlatego na pewno chciałbym to kontynuować. A co dalej? Na razie chyba nie mogę mówić. Będą się działy rzeczy, ale nie wiem, na ile mogę zdradzić, więc wolę nie ryzykować.
A czy możesz zdradzić, jak wyglądał twój angaż do "Hamleta" w reżyserii Jana Englerta?
- Mój angaż do "Hamleta" wyglądał tak, że pan dyrektor, przechodząc po korytarzu, powiedział: "Grasz". Już na początku tamtego roku wszedłem jako zastępstwo do spektaklu "Opowieści z Lasku Wiedeńskiego" w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej w Teatrze Narodowym. To była jedna z tych pierwszych prac, które doprowadziły do tego, że dyrektor Jan Englert zaproponował mi etat. A kiedy ten etat został mi zaproponowany, dowiedziałem się na korytarzu, a potem z listy wywieszonej, że jestem w obsadzie "Hamleta". Znowu: bez fajerwerków, bez wielkich ogłoszeń, ale bardzo "po bożemu".
Czytaj więcej: Ten film zrujnował mi spokój. "Innego końca nie będzie" wstrząsa widzem