Wojna w Ukrainie. Oliver Stone wciąż wpatrzony w Putina. Nie tylko on!
Co łączy trzykrotnego zdobywcę Oscara i jednego z najwybitniejszych amerykańskich reżyserów z upadłym i groteskowym gwiazdorem kina akcji? To samo co wybitnego bałkańskiego zdobywcę trzech Złotych Palm w Cannes z ikoną francuskiego kina. Wszyscy nadal są zapatrzeni we Władimira Putina.
Nie jest dla nikogo dziś już chyba tajemnicą, że Władimir Putin przez ponad dwie dekady swoich rządów umiejętnie uzależnił od rosyjskich surowców Europę, tak samo jak sport od pieniędzy Gazpromu i oligarchów. Jego soft power była też widoczna w świecie kultury. Hollywood nie było aż tak mocno uzależnione od Moskwy, jak jest od innego zbrodniczego reżimu w Pekinie, ale był okres, gdy Rosjanie nie byli już filmowymi czarnymi charakterami, jak w czasach Zimnej Wojny.
Hollywoodzkie gwiazdy nie są może dziś tak radykalne wobec Putina, jak były wobec Georga W. Busha podczas wojny w Iraku, ale w większości potępiły atak na Ukrainę. Nikt nie zrobił tego tak głośno, jak ukraiński reżyser "Donbasu" i "Łagodnej" Siergiej Łożnica, występujący z Europejskiej Akademii Filmowej, która jego zdaniem zbyt ogólnikowo potępiła Rosję, jednak wycofanie się z rosyjskiego rynku wielkich wytwórni jak Warner Bros czy Netflix jest bezprecedensowe. Niemniej jednak są wciąż tacy filmowcy, którzy mimo zbrodni Putina w Ukrainie, wciąż go usprawiedliwiają. Są to zarówno przebrzmiałe gwiazdy, jak i twórcy wybitni.
Zacznijmy od tych pierwszych. 69-letni gwiazdor kina akcji lat 80. i 90. XX wieku, Steven Seagal, niedługo po ataku na Ukrainę mówił w Fox News Digital, że wspiera Rosjan i Ukraińców w jedności i ubolewa, że "zewnętrzne siły wydają wielkie sumy na propagandę, mającą na celu napuszczanie na siebie obydwu krajów".
Seagal dostał w 2016 roku rosyjskie obywatelstwo w nagrodę za poparcie aneksji Krymu. Został za to pozbawiony prawa do wjazdu na Ukrainę. Podobny zakaz został nałożony na Gerarda Depardieu. Ikona francuskiego kina została obywatelem Rosji w 2013 roku. Depardieu napisał wówczas w liście otwartym do rosyjskich mediów, że dosłownie kocha prezydenta Władimira Putina.
Tuż przed atakiem Rosji na Ukrainę, aktor apelował we francuskiej telewizji, by "zostawić w spokoju Władimira". Depardieu niespodziewanie potępił wojnę w Ukrainie, choć nie przestał jej relatywizować. "Jestem przeciwko tej bratobójczej wojnie" - perorował. Określenie "bratobójcza wojna" pasuje do jego percepcji, czym powinna być Ukraina. W 2014 roku, tuż po aneksie Krymu, podczas festiwalu filmowego Baltic Pearl na Litwie, Depardieu uznał Ukrainę za część Rosji.
Wielka gwiazda lat 90. Mickey Rourke, którego kariera od 20 lat to pasmo wzlotów i upadków, w 2019 roku promował w Moskwie koszulki z twarzą Putina. On również otwarcie poparł też aneksje Krymu. Co prawda dziś publikuje na Instagramie filmy z merem Kijowa Władimirem Kliczko, ale wynika to raczej z faktu, że Rourke porzucił kiedyś karierę aktorską na rzecz boksu. Sentyment to wielka siła. Czy tylko sentyment, czy może liczenie na profity?
Nie przez przypadek, od lat wspierający Putina serbski reżyser wybitnych filmów jak "Underground" czy "Czarny kot, biały kot" Emir Kusturica, w tygodniu ataku na Ukrainę przyjął ofertę kierowania Teatrem Rosyjskiej Armii w Moskwie, stając się bezpośrednim podwładnym ministra obrony Rosji Siergieja Szojgu. Sześć lat temu Kusturica został przez Władimira Putina odznaczony Orderem Przyjaźni. Wcześniej trzykrotny zdobywca Złotej Palmy w Cannes przyjął chrzest w obrządku prawosławnym. Po rosyjskim ataku na Ukrainę reżyser oświadczył, że Rosja ma prawo bronić mniejszość rosyjską w tym kraju, a Ukraina idzie drogą Jugosławii, o której Kusturica kręcił zresztą najsłynniejsze filmy.
Najciekawiej w ostatnim czasie wygląda jednak postawa Olivera Stone’a. Zdobywca 3 Oscarów za takie perły kina, jak "Midnight Express" (scenariusz), "Pluton" i "Urodzony 4 lipca" (reżyseria) i reżyser tak ważnych dzieł, jak "Urodzeni mordercy" czy "The Doors" od początku kariery był reżyserem bardzo rozpolitykowanym. Odbierając swojego pierwszego Oscara, zamroczony narkotykami (co sam przyznał w fascynującej autobiografii "Chaising the light..."), pokazane w filmie brutalne tureckie więzienia porównał... do więzień amerykańskich, robiąc przy tym z osadzonych bandytów "ofiary systemu". Wiele lat później przeprosił resztą Turków za zbyt ostre pokazanie ich kraju.
Stone, weteran wojny w Wietnamie odznaczony m.in. Purpurowym sercem, zawsze był kontestatorem amerykańskiego establishmentu i systemu. Mieścił się jednak w jego ramach. Potrafił trafnie pokazać jego patologie i w nieoczywisty sposób polemizować z mainstreamem.
Jego trylogia wietnamska ("Pluton", "Urodzony 4 lipca", "Między niebem a ziemią"), "Wall Street" (1987) czy "Salvador" (1986) to filmy zniuansowane, choć bardzo krytyczne wobec amerykańskiego systemu. Nie można zapominać, że Stone napisał "Człowieka z blizną" (1981) w reżyserii Briana de Palmy, gdzie padają słowa o krwawym kubańskim komunizmie. Potem reżyser oskarżał jednak antykomunistycznych Kubańczyków o branie udziału w zamachu na prezydenta Johna F. Kennedy’ego. Ostatecznie nakręcił nieznośnie propagandowy dokument o Fidelu Castro "Dowódca" (2003). Jego "JFK" (1991), gdzie lansował teorię, że Kennedy’ego zamordowało CIA, a w spisku brał udział wiceprezydent Lyndon B. Johnson, jest zresztą warsztatowym majstersztykiem, dowodzącym jak wybitnym Stone jest filmowcem. Brawurowo wyreżyserowana propaganda, z największymi ówczesnymi gwiazdami Hollywood na pokładzie, oczyszcza Lee Harvey Oswalda i jest oskarżeniem amerykańskiego establishmentu o liczne zbrodnie, na czele z zabijaniem własnych elit.
Niemniej jednak Stone bywał też wyważony i starał się zobaczyć skomplikowanego człowieka, w znienawidzonym przez jego środowisko, Richardzie "Nixonie" (1995). O Georgu W. Bushu nakręcił brutalną satyrę "W" (2008), gdzie widać było też próbę niuansowania bohatera. W międzyczasie zrobił też zdumiewająco patriotyczny "World Trade Center" (2006). Jego ostatnim fabularnym filmem był powszechnie zlekceważony "Snowden" (2016), gdzie kontynuował swoją krucjatę przeciwko Ameryce.
Od lat Oliver Stone jest zatopiony w dokumentalne agitki o Hugo Chavezie, Castro i Władimirze Putinie. "The Putin Interviews" z 2017 roku, gdzie suflował narrację błyskotliwego na potrzeby filmu i uroczego Putina, rozpoczęły jego nową krucjatę. Stone stał się czołowym amerykańskim filmowcem usprawiedliwiającym narrację Putina wobec Ukrainy.
Stone w 1998 roku nakręcił jeden z najmniej typowych dla siebie filmów. Główną rolę w thrillerze "Droga przez piekło" zagrał Sean Penn. Jeden z najbardziej chimerycznych amerykańskich gwiazdorów dziś jest rzecznikiem ukraińskiej sprawy. Kręci na Ukrainie dokument o wojnie, w którym relacjonował na Twitterze drogę uchodźców do Polski.
W tym samym czasie Oliver Stone na swoim Twitterze usprawiedliwiał Putina, apelując by zrozumieć punkt widzenia rosyjskiego przywódcy. Kilka dni po ataku przyznał, że agresja Rosji na Ukrainę nie jest usprawiedliwiona. W długim wpisie na Facebooku ocenił, że Putin nie docenił siły ducha Ukraińców, przecenił zdolności swojej armii i nie docenił reakcji Europu, USA i, jak pisze, "zwłaszcza Niemiec". Stone dodał też Rosja będzie izolowana, a Ukraina wstąpi do NATO. Jednocześnie powtórzył od dawna głoszoną tezę, że Putin musiał ratować rosyjskojęzycznych mieszkańców Doniecka i Ługańska.
Według Stone’a, Putin niewystarczająco dobrze przekonał świat do tego, że rosyjska mniejszość przez 8 lat cierpiała na Ukrainie, a rząd Zelenskiego prowokował Rosję m.in zwiększając swoją armię. "Już za późno. Putin wpadł w pułapkę USA" - pisze kilka dni po rosyjskiej inwazji reżyser "Nixona". Stone nawet teraz, po licznych zbrodniach rosyjskiej armii, nie wycofał się ze swojej głównej tezy mówiącej, że to NATO sprowokowało Putina.