Najlepsze polskie filmy 2022 roku. Poznaj typy recenzentów Interii
To był dobry rok dla polskiej kinematografii - nie brakowało w rodzimym repertuarze produkcji interesujących, nowatorskich, czy oryginalnych. Poprosiliśmy naszych recenzentów o wybór ulubionego filmu mijającego roku. Zdania są podzielone, a typy różnorodne.
Obie te produkcje zostały docenione na arenie międzynarodowej. Mają reporterskie zacięcie i z wrażliwością przyglądają się opisywanemu światu, czule patrząc na swoich, pozornie zwyczajnych, bohaterów. Na pierwszym planie stawiają tych, których kino zwykle pomija. Pokazują, że doskonały casting to coś równie ważnego zarówno z dokumencie jak i fabule, a do "efektu wow" nie trzeba fajerwerków. Zarówno Łoziński jak i Jadowska w codziennej monotonii znajdują najważniejsze prawdy o nas. Łagodnie czarując, tworzą obrazy, jakimi chcemy się chwalić na międzynarodowej arenie.
Zobacz również: "Kobieta na dachu": Pomykała superstar [recenzja]
Być może trudno mi o bycie w pełni obiektywnym w stosunku do filmu, który powstał dosłownie kilka ulic, a co za tym idzie balkonów, od miejsca, gdzie mieszkam. Paweł Łoziński zrobił jednak coś niezwykłego. Pokazał, że najprostszy pomysł, a na nim bazuje jego dokument, może jednocześnie być tym najgenialniejszym. Szczerość i bezpretensjonalność przekładają się na wzruszenie, uśmiech, refleksję, łzy. Dobry film na trudne czasy. Dobry film na każde czasy.
Paweł Łoziński nakręcił arcydzieło nie wychodząc z domu. Kamerę postawił na balkonie i przez dwa i pół roku czekał aż kolejne osoby, życiorysy, historie zaczną same do niego przychodzić. W ten sposób udało mu się skupić jak w pigułce całą Polskę, stworzyć istną miniaturę życia społecznego, a może życia w ogóle i w pędzie codziennych spraw postawić przed każdym z nas pytanie: "po co się żyje, po co to życie jest?". Oto dowód na to, że tematów na wielkie kino nie brakuje – wystarczy dosłownie podnieść je z ulicy.
Zobacz również: "Film balkonowy": Spowiednik, terapeuta z balkonu [recenzja]
Parę lat temu, na spotkaniu w Kołobrzegu, opowiedziałem Jerzemu Skolimowskiemu, że niegdyś pismo "Cahiers du cinéma" uznało jego "Walkowera" najlepszym filmem roku, tuż obok "Na los szczęścia, Baltazarze" Roberta Bressona. Pan Jerzy bardzo się zdziwił, jeszcze bardziej ucieszył. Kilka minut po zakończeniu spotkania, usłyszałem od Ewy Piaskowskiej, współscenarzystki i producentki "IO", oraz od samego Jerzego Skolimowskiego, że zamierzają nakręcić film, który byłby swego rodzaju hołdem dla tamtego filmu, a o bliskości w rankingu "Cahiers" nie wiedzieli. Minęło trochę czasu i mamy "IO". Film zachwycający i niespodziewany. Niespodzianka polega na tym, że to się nie powinno udać.
Streszczając "IO", opowiadając go sobie w myślach, czuję zażenowanie. Osiołek, wędrujący z miejsca na miejsce, poniżanie, udręka, wywyższanie. To się nie miało prawa udać, a jednak udało się wspaniale. Lekcja Skolimowskiego. Wirtuoza kina, potrafiącego wciąż idealnie wczuć się w czasy, opowiedzieć z pozycji metafory, alegorii o współczesności. I zachować w tym wszystkim autorską niepodległość. Dzisiaj Jerzy Skolimowski pozostaje jednym z ostatnich już (tak twórczych i wspaniałych) wizjonerów i artystów kina autorskiego. Symbolem wielkiej ery takiego kina. W jego przypadku: to nie mija, to zostaje. Osiołek prawdę nam powie.
Szczere, autorskie i wizjonerskie dzieło jednego z mistrzów nie tylko polskiego, ale również europejskiego kina. 84-letni Skolimowski pokazuje, że ma pazur, młodzieńczą energię i mądrość dojrzałego artysty. Wspaniała parafraza arcydzieła Roberta Bressona wpisująca się w debatę o potrzebie zmiany naszego stosunku do praw natury.
Zobacz również: "IO": Z kamerą wśród zwierząt [recenzja]
Wypadałoby napisać, że "IO" Skolimowskiego, w końcu tytuł ten zbliżył się nieznacznie w kierunku Oscara, ale jednak nie, na pewno nie "IO". Filmem, który mnie zaskoczył pozytywnie, sprawił niekłamaną przyjemność i pokazał, że debiutanci w tym kraju już na początku swojej drogi to bardzo świadomi twórczo filmowcy, jest, a w tym przypadku są - "Chrzciny" Jakuba Skocznia. Choć akcja filmu, który jest komedią rodzinną, rozgrywa się w dniu wybuchu Stanu Wojennego, w grudniu 1981, to jednocześnie celnie przenosi współczesny, żywo aktualny pierwiastek obyczajowy. Doskonała rola Katarzyny Figury, ale też Macieja Musiałowskiego i innych. Sprawna, mądra reżyseria, wciągająca i zaskakująca, a przede wszystkim zabawna, choć też i w gorzki sposób historia. Miła niespodzianka, dlaczego więc nie docenić...
Zobacz również: "Chrzciny": Katarzyna Figura dyryguje klerykalno-komunistyczną rodziną [recenzja]
"Chleb i sól" Damiana Kocura - za odświeżającą, nowatorską formę, w której rzeczywistość miesza się z fikcją, oraz za przywrócenie wiary w to, że można być zaangażowanym społecznie reżyserem, który patrzy na świat z wielu perspektyw i nie upraszcza tematu zła.
Dla takich filmów warto jeździć na Festiwal w Gdyni. "Inni ludzie" wybijają się spośród innych rodzimych produkcji brawurą, pomysłowością inscenizacji oraz gatunkową woltą, idącą w kierunku rapowanego musicalu. Pod budzącą podziw realizacją kryje się przejmująca historia o nieszczęśliwych mieszkańcach stolicy - przytłoczonych niezrealizowanymi ambicjami, pragnących ciepła drugiej osoby, a jednoczenie odrzucających swych najbliższych. Dla Aleksandry Terpińskiej był to debiut fabularny. Teraz nie sposób czekać na kolejny film reżyserki.
Zobacz również: "Inni ludzie": Wojna polsko-polska [recenzja]