"Chrzciny": Katarzyna Figura dyryguje klerykalno-komunistyczną rodziną [recenzja]

Katarzyna Figura w filmie "Chrzciny" /Iwona Dziuk /materiały prasowe

"Chrzciny" są filmem nierównym. Razi nieodpowiednio harmonijne wymieszanie komedii i dramatu oraz wtórność w stosunku do choćby "Cichej nocy" Piotra Domalewskiego. Warto jednak ten film obejrzeć ze względu na świeże spojrzenie na stan wojenny oraz zaskakującą rolę Katarzyny Figury, która pokazuje, jak wielki drzemie w niej talent do ról dramatycznych. To zdumiewająca metamorfoza.

"Chrzciny": Impreza z okazji urodzin wnuka

"Wojna wojną, ale chrzciny i pojednanie moich dzieci to najważniejsze rzeczy dla Boga" - mówi Marianna (Katarzyna Figura) księdzu (Andrzej Konopka), który jest zszokowany, że jedna z jego najbardziej gorliwych parafianek nie chce powiedzieć rodzinie, że generał Wojciech Jaruzelski właśnie wprowadził w Polsce stan wojenny.

W domu tej stuprocentowej Matki Polki odbywa się impreza z okazji chrzcin wnuka. Ceremonia ma również posłużyć do pogodzenia ze sobą zwaśnionych dzieci. Jest kogo godzić, skoro jeden z synów Wojciech (Tomasz Schuchardt) wstąpił cynicznie do PZPR, a drugi Tadeusz (Michał Żurawski) wspiera otwarcie Solidarność. Jest jeszcze lubiący zaglądać do kieliszka najmłodszy syn Tolo (Maciej Musiałowski), ukrywający się w domu kleryk i działacz antykomunistyczny Janek (Tomasz Włosok) oraz nie do końca przepadające za sobą synowe (Agata Bykowska i Marta Chyczewska).

Reklama

Wszyscy spotykają się na chrzcinach synka Hanki (Marianna Kowalewska), która nie chce ujawnić, kto jest jego ojcem. Rodzina spotyka się pierwszy raz od 15 lat, gdy w tajemniczych okolicznościach zmarł ojciec rodziny.

"Chrzciny": Satyra lustrująca polską rodzinę

Późno debiutujący w fabule 58-letni Jakub Skoczeń miał ambitny plan nakręcenia satyry lustrującej polską rodzinę. Katolicyzm, komunizm, klerykalizm, gościnność, zazdrość, otwartość, trupy w szafie - to wszystko zobaczymy podczas jednego dnia, 13 grudnia 1981 roku. Niezwykle ważna i wciąż dzieląca Polaków data jest świetnym punktem wyjścia do pokazania naszych najlepszych i najgorszych cech. Założenie napisanej przez Skocznia i Iwo Kardela historii daje więc pole do stworzenia rasowej tragikomedii. Problem w tym, że reżyser nie dogotowuje tragedii, a komedia w końcu mu wykipiała. 

Nie jest największym problemem nawet to, że "Chrzciny" tak bardzo przypominają "Cichą noc" Piotra Domalewskiego, która również opowiadała o spadaniu masek z rodzinnej fasady w czasie Bożego Narodzenia. Ba, Skoczeń nawet powtarza wymowę finału "Cichej nocy", w którym poobijana psychicznie i fizycznie rodzina idzie razem na pasterkę. W "Chrzcinach" 13 grudnia w kościele kończy nawet zomowiec. Rodzinne egzorcyzmy w czasie istotnego społeczno-religijnego rytuału są wdzięcznym tematem dla kina, który wciąż można eksploatować w różnych kierunkach. Skoczeń wybrał sposób najtrudniejszy i - niestety - chrzest bojowy przeszedł tylko połowicznie.   

Zbyt duży w "Chrzcinach" jest rozdźwięk między groteską i absurdem a poważnym kinem obyczajowym. Idealnie to zagrało w "Teściach" Jakuba Michalczuka, gdzie oglądaliśmy rodziców państwa młodych, próbujących podczas wesela ukryć przed gośćmi przyczyny nieobecności pary. Podobnie informacje o stanie wojennym ukrywa tutaj Marianna. Aplikowane w dobrej wierze kłamstwo sprawia, że wpada ona w coraz większe tarapaty. Michalczuk nie tylko brawurowo film wyreżyserował, podkreślając muzyką i zdjęciami ciągłe napięcie sytuacji, ale też nie tracąc rytmu, wygrał wszystkie tragikomiczne nuty.

Skoczeń poległ właśnie na nieumiejętności wygrania filmowego taktu i rytmiki kolejnych scen, choć wydaje się, że sam scenariusz nie jest jej pozbawiony. Trudno nie odnieść wrażenia, że tekst został zepsuty przez mało sprawną rękę reżyserską współscenarzysty filmu. Mieszanka slapstiku, kabaretu i dramaturgii na papierze wyglądała pewnie dobrze, ale w filmie zamienia się w zlepek różnych jakościowo scen, nigdy nie tworzących spójnej stylistycznie całości.

"Chrzciny": Brawurowa rola Katarzyny Figury

Najbardziej żal mi tego, że aktorski team nie stworzył zgranej (jak właśnie u Domalewskiego czy Michalczuka) orkiestry, choć poszczególne partie są odegrane naprawdę dobrze. Między Schuchardtem i Żurawskim bez przerwy kipi braterska mieszanka miłości i nienawiści, a nad nimi unosi się próbująca ogarnąć wszystko (z pomocą Maryi, szantażowanego przez siebie księdza i ludowego sprytu) matka rodu o twarzy coraz bardziej zrezygnowanej i przerażonej Katarzyny Figury.

To brawurowa rola, którą nie tylko Figura uderza w swój wizerunek symbolu seksu z lat 80. i 90. XX wieku, ale też pokazuje, że przez lata kino nie widziało jej dramatycznego potencjału. To też kolejny po "Victorii" Karoliny Porcari film, w którym Katarzyna Figura tworzy pełnokrwistą i złożoną postać kobiety w potrzasku, która powoli traci złudzenia.

"Chrzciny" mają pokrzepiać nasze serca i przypomnieć, że wygrać możemy tylko wtedy, gdy pokonamy własne uprzedzenia i przestaniemy demonizować naszych ideowych oponentów. Truizm? Żyjemy w czasach, gdy trzeba go przypominać dobitne. Dlatego mimo licznych wad tego filmu, zachęcam do seansu. Przy zbliżającej się do naszej granicy wojny i ruskich bagnetów, warto pamiętać o tym prostym przykazaniu mówiącym: Kochajcie się! A jak to wyda się wam (nie bez słuszności) zbyt banalne, to obejrzyjcie ten film tylko dla Katarzyny Figury, dyrygującej klerykalno-komunistyczną familią.

5/10

"Chrzciny", reż. Jakub Skoczeń, Polska 2022, dystrybutor: Galapagos Films, premiera kinowa: 18 listopada 2022 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Chrzciny (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy