Reklama

Najlepsze filmy 2022 roku. Recenzenci Interii polecają

Rok 2022 przyniósł w kinie powiew świeżego powietrza, a po pandemicznym okresie zastoju wiele produkcji ujrzało wreszcie światło dzienne. Poprosiliśmy naszych recenzentów, by wskazali swoich ekranowych faworytów. Różnorodność produkcji może zaskoczyć!

Łukasz Maciejewski: "Alcarràs"

Czujemy, że to już było. Wszystko było (rzeczywiście przypuszczalnie w kinie było już prawie wszystko). W filmie Carli Simón chodzi o naturę, drzewa owocowe, hiszpańskie lato, które przelewa się na wszystkie pory roku, i ludzi, rodzinę, relację między nimi. To wszystko wiedzieliśmy w kinie wiele razy, we wszystkich możliwych wariantach, a jednak, jakimś cudem, ten akurat film wydaje się świeży, okrutnoprawdziwy, realistycznobaśniowy. 

Simón znalazła klucz do portretu niestabilnego emocjonalnie człowieka XXI wieku. Nie szuka na szczytach, ale na równinach. W "Alcarràs" pokazuje rodzinę-równinę. Zwyczajną, skomplikowaną, kochającą się i pełną grzechów. Tę rodzinę, wielopokoleniową, a wszyscy grają tym w filmie na tych samych prawach, wnukowie i seniorzy rodu, toczy tęsknota za światem, który był, i nadzieja, że ten, który będzie, wcale nie musi być ostatnim. Wspaniałe kino.

Reklama

Zobacz również: "Alcarràs": Brzoskwiniowy tren [recenzja]

Anna Tatarska: "Przeżyć" ex aequo "Do ostatniej kości"

Dwa festiwalowe odkrycia - z Sundance i Wenecji. "Przeżyć" - animowany duński dokument o reportażowym sercu uwrażliwia na kwestie kluczowe, ale przez media już dawno uznane za wyeksploatowane. "Do ostatniej kości" - amerykański debiut włoskiego mistrza intelektualnych indie prowadzi w nowe rejony i daje przestrzeń na genialne role młodych aktorów.  Co łączy te filmy, oprócz najwyższego artystycznego poziomu i wizualnego wysmakowania? Oba zaskakują i znajdują oryginalną, innowacyjną formułę do mówienia o skomplikowanej dynamice naszego tu i teraz. Dowodzą, że gatunek jest w dzisiejszych czasach kategorią anachroniczną, a dobrego kina nie można zamykać w jego ramach. Ono chętnie wygląda poza kanon i tam znajduje najciekawsze rozwiązania.


Artur Cichmiński: "Top Gun: Maverick"

Po długich rozważaniach i analizach wybór może tyleż zaskakujący, co niebezpodstawny. Najlepszy film zagraniczny? Oczywiście "Top Gun: Maverick". Długo oczekiwany sequel, z przesuniętą dodatkowo premierą z powodu pandemii Covid-19, ale ze wszech miar warto było czekać, aby przeżyć to raz jeszcze, na dużym ekranie, w pełnej dynamice, w kilkumachowym tempie. 

"Top Gun: Maverick" Josepha Kosinskiego, ale jednak głównie Toma Cruisa ma w sobie pełną swobodę kina gatunkowego, bawi i trzyma w napięciu wtedy, kiedy to niezbędne, jest czystą radością filmowego przeżycia, gdzie adrenalina i endorfiny mieszają się w iście wybuchowy koktajl. W trakcie seansu liczy się tylko to co widać na ekranie. W tym roku, żaden inny film nie zostawił mnie z tak beztroskimi i dobrymi odczuciami, jak właśnie ten.

Łukasz Adamski: "Top Gun Maverick"

Kilka lat temu George Miller w "Mad Max: Fury Road" przypomniał światu czym jest rasowe kino akcji. Kosiński robi to samo, reżyserując kontynuację kultowego filmu, które wyszło spod ręki mistrza gatunku Tony’ego Scotta. "Top Gun: Maverick" nie udaje niczego, czym nie jest. Przywraca amerykańskie wartości jak cnota męstwa i odwaga, walki powietrzne zapierają dech w piersiach, a scena spotkania Icemana z Maverickiem wyciska łzy z oczu. Tom Cruise jest ostatnim wielkim gwiazdorem Hollywood w dawnym znaczeniu tego słowa. 

Zobacz również: "Top Gun: Maverick": Szaleństwa pana Toma [recenzja]

Martyna Olszowska: "Triangle of Sadness" ("W trójkącie")

Złote dziecko współczesnego kina szwedzkiego tym razem zabiera się za bogatych. W "Turyście" rozbierał na kawałki mieszczańskie małżeństwo. W "The Square" wyśmiewał wielkomiejski świat kultury. W 2022 Ruben Östlund powrócił z komedią "W trójkącie". Östlund lubi stawiać nasze indywidualne i społeczne zachowania po lupą i zmusza widza do śmiechu, nawet jeśli czasem ugrzęźnie nam on w gardle. Nagrodzona Złotą Palmą w Cannes pełna ironii i satyry refleksja wokół kapitalizmu, piękna, władzy, ról kulturowych i gender. 

Zobacz również: "W trójkącie": Świat zepsuty [recenzja]

Kuba Armata: "Najgorszy człowiek na świecie"

Może i najgorszy człowiek, ale też najlepszy film jaki miałem okazję w tym roku zobaczyć. Joachim Trier kilkukrotnie dał się poznać już jako świetny portrecista ludzkich charakterów, ale w swojej najnowszej produkcji "Najgorszy człowiek na świecie" robi to chyba w sposób najbardziej czuły i empatyczny. To jeden z tych niewielu filmów, które momentalnie zaczynamy projektować na własne życie. W równej mierze za sprawą historii, jak i znakomitych ról aktorów wcielających się w główne postaci. A scena imprezy - poezja! 

Zobacz również: "Najgorszy człowiek na świecie": Bad Timing [recenzja]

Artur Zaborski: "Wszystko poszło dobrze"

"Wszystko poszło dobrze" François Ozona - za zadanie niewygodnego pytania, ile jesteśmy winni naszym rodzicom, umiejętne podjęcie tematu eutanazji bez ideologizowania i moralizowania i świetne poprowadzenie Sophie Marceau.

Zobacz również: "Wszystko poszło dobrze" Francois Ozona: Kto bogatemu zabroni [recenzja]

Jakub Izdebski: "Red Rocket"

Jakim wspaniale oślizgłym draniem jest Mikey Saber, główny bohater ostatniego filmu Seana Bakera. Będzie kłamał, mamił, uśmiechał się przyjaźnie, nadużywał zaufania, byle tylko osiągnąć swój cel - a jak w końcu potknie się o swoje liczne niecne uczynki, to wstanie, otrzepie się i uda, że to było zaplanowane. Simon Rex jest w tej roli wybitny - to powinien być tegoroczny Oscar. W filmie "Red Rocket" Baker tworzy natomiast kolejny słodko-gorzki portret porzuconych jednostek Stanów Zjednoczonych, czekających na spełnienie swojego amerykańskiego snu. 

Zobacz również: "Red Rocket": Słodki drań [recenzja]

Mateusz Demski: "Nie!"

"Nie!" może zaskoczyć wszystkich, którzy dobrze znają filmografię Jordana Peele’a. W debiutanckim "Uciekaj" reżyser łączył horror z krytyką społeczną, a konkretnie dyskusją o Ameryce segregacji rasowej. Tym razem idzie dużo dalej i poszerza temat o elementy sci-fi, westernu i kina Nowej Przygody. "Nie!" to blockbuster pełną gębą, w którym chodzi jednak o coś więcej niż wybuchy i pościgi. Pod wierzchnią warstwą kryje się łańcuszek nawiązań, tropów i odwołań m.in. do twórczości Spielberga. Kryje się też zaproszenie do dyskusji na temat historii kina oraz uzależnienia nas, widzów, od wielkich widowisk, atrakcji, spektaklu.

Zobacz również: "Nie!": A właśnie, że tak! [recenzja]

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy