"Nie!": A właśnie, że tak! [recenzja]

Kadr z filmu "Nie!" /materiały prasowe

Jeśli jesteście fanami poprzednich dwóch filmów tego reżysera, napiszę tylko, że "Nie!" jest jego najmniej przystępnym, ale w mojej ocenie najbardziej spełnionym obrazem. Bardzo polecam, a jeśli komuś niestrasznych jest kilka detali dotyczących fabuły, to zapraszam do lektury.

"Nie!": Trochę dreszczowiec, trochę list miłosny do kina

Wystarczyły dwa filmy, by Jordan Peele wyrobił sobie zupełnie nową markę. Przez lata tworzył wraz z Keeganem-Michaelem Keyem jeden z ciekawszych komediowych duetów. W 2017 roku zadebiutował jako reżyser. Jego "Uciekaj!", połączenie horroru z komedią o zacięciu społecznym, okazało się kinowym hitem, a Peele’owi przyniosło m.in. Oscara za scenariusz. "To my", chociaż fabularnie niesatysfakcjonujące, potwierdziło mistrzostwo w filmowym rzemiośle twórcy. Obu produkcjom towarzyszyła pomysłowa kampania reklamowa, niezdradzająca za dużo z fabuły i pozwalająca widzom na mnóstwo zaskoczeń. Wydaje mi się, że do dzieł Peelego najlepiej podchodzić wiedząc o nich jak najmniej.

Reklama

"Nie!" pod płaszczykiem dreszczowca opowiada o próbach zdobycia sławy, zwierzętach na planach filmowych, a przy okazji jest także listem miłosnym do kina i jego historii. Peele sprzedaje to wszystko, śledząc poczynania piątki bohaterów.

Emerald (Keke Palmer) i OJ Haywood (Daniel Kaluuya) to rodzeństwo, które odziedziczyło po zmarłym ojcu hodowlę koni, przeznaczonych do występów przed kamerami. Jupe (Steven Yuen) jest dawną dziecięcą gwiazdą sitcomów, którego karierę przerwał traumatyczny wypadek. Teraz wraz z żoną prowadzi wesołe miasteczko w klimatach westernowych, znajdujące się niedaleko farmy Haywoodów. Angel (Brandon Perea) pracuje jako sprzedawca i monter w sklepie z elektroniką. Z kolei Antlers (Michael Wincott) jest uznanym operatorem filmowym. Losy bohaterów zaczynają się przeplatać z racji dziwnych zjawisk, do których dochodzi nad domem Haywoodów.

Peele rozwija swoją opowieść niespiesznie. Zaczyna od pozornie niepowiązanych ze sobą epizodów. Oba wydarzenia są rodzajem wstępu do właściwej historii i wyznaczają jej tonację. Peele powoli odkrywa kolejne karty i wprowadza nowych bohaterów. Jak zawsze nie boi się wodzić widzów za nos, poświęcając długie minuty na fałszywe tropy. Za rytmem opowieści idzie strona audiowizualna. Melodie w tle przypominają te, przy których akompaniamencie kowboje przemierzali prerię w klasycznych westernach, natomiast częste panoramy z lubością ukazują pustkę, w środku której znaleźli się bohaterowie. Wszystko zmienia się w ostatnim akcie, gdy wiemy już wszystko, a powolny western zmienia się w trzymające za gardło Kino Nowej Przygody.

"Nie!": Trzymające za gardło Kino Nowej Przygody

Reżyser nawiązuje do historii kina nie tylko w sposobie realizacji. W fabułę wplata zestaw fotografii bezimiennego dżokeja, autorstwa Eadwearda Muybridge’a, będącego jednym z prekursorów kinematografii i sprytnie wiąże go z rodziną Haywoodów. Owo dziedzictwo staje się ciężarem dla rodzeństwa, którego rodzina była powiązana ze sztuką wizualną od jej początków. Oni natomiast pracują przy reklamach lub produkcjach pokroju "Króla Skorpiona", by swoje nazwisko znaleźć daleko na liście płac pod pozycją "opiekunów koni".

Chęć wybicia się napędza do działania żądną sławy Emerald i pozornie zrezygnowanego OJ-a. Jest też Jupe, którego "pięć minut" skończyło się tragicznie, a on sam wyciska z traumatycznego momentu ostatnie soki, poświęcając mu nawet osobny pokój w swoim parku rozrywki. Peele wiąże losy swoich bohaterów z kinem (tym cenionym i tym popcornowym) na kolejne sposoby. Dialogi przeplata cytatami z klasyki (m.in. "Sokoła maltańskiego"), a pokoje zapełnia plakatami filmowymi. Swoich bohaterów wpisuje w kulturę popularną - na ich działania reagują komicy z "Saturday Night Live" oraz reporterzy plotkarskich portali. Z kolei poszukiwanie "idealnego ujęcia", nad którym wielu twórców łamało sobie głowy, w "Nie!" zostaje pokazane od zupełnie nowej strony.

Pozostaje jeszcze kwestia zwierząt na planach filmowych. Tutaj nie mogę prawie nic napisać, ponieważ zdradziłbym za dużo fabuły. Im dalej w las, tym bardziej staje się oczywiste, dlaczego Peele kilkukrotnie przypomina nam o otwierającej scenie. Reżyser raczy nas także - w o wiele mniejszym stopniu niż w swoich poprzednich filmach - humorem podszytym komentarzem rasowym (reakcje białych postaci na imię postaci Kaluuyi to mistrzostwo). Dostaje się także nam, widzom, którzy muszą zobaczyć wszystko i nie wiedzą, kiedy odwrócić wzrok. W "Nie!" Peele po raz kolejny twórczo rozwija znany gatunek, a fabułę szpikuje taką ilością treści i znaczeń, że zostaje on z nami długo po wyjściu z kina. Ja jestem na tak.

8/10

"Nie!" (Nope), reż. Jordan Peele, USA 2022, dystrybucja: United International Pictures, premiera kinowa: 12 sierpnia 2022 roku

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Nope
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy