Rozpoczynający się rok przyniesie nam sporo intrygujących premier w polskim i światowym kinie. Na jakie filmy czekamy? O to zapytałam ekspertów - dziennikarki filmowe i krytyków filmowych. Niektóre tytuły się powtarzają. Prawie wszyscy czekamy na nowy film Wojciecha Smarzowskiego "Dom dobry sen zły", ciekawi też jesteśmy "Franza" Agnieszki Holland, nowej wersji "Nosferatu" oraz obsypanego nagrodami "The Brutalist".
Czy to będzie dobry rok dla kina? Mam nadzieję, że dobry dla polskiego kina, które ostatnio nie ma szczęścia do kinowych widzów. Może kino familijne jeszcze dobrze się trzyma. Ale inne filmy, choć zbierają całkiem niezłe opinie od krytyków i zdobywają nagrody na festiwalach, również międzynarodowych - ich wyniki frekwencyjne nie zachwycają. Czy zmienią to premiery wyczekiwanych tytułów? W 2025 roku do kin trafią m.in. "Dom dobry sen zły" Wojciecha Smarzowskiego, "Ministranci" Piotra Domalewskiego, "Chopin, Chopin!" Michała Kwiecińskiego czy nowa produkcja Agnieszki Holland "Franz" (choć to zrealizowany w Czechach obraz).
Na pewno czekamy (ja czekam, choć już widziałam) na polskie premiery filmów "The Brutalist" (31 stycznia) i "Emilia Perez" (28 lutego), które triumfowały podczas niedawnego rozdania Złotych Globów. Czy nowa wersja "Nosferatu" spełni pokładane w niej nadzieje? Tego dowiemy się 21 lutego. Na liście wyczekiwanych produkcji znalazły się też takie tytuły, jak "Babygirl" (10 stycznia), "28 lat później" (20 czerwca), "Kompletnie nieznany" (17 stycznia) czy "Bridget Jones: szalejąc za facetem" (14 lutego).
A zatem - na jakie filmy czekają dziennikarki i dziennikarze filmowi? Poznajcie ich typy!
"Dom dobry sen zły", reż. Wojciech Smarzowski
Bez wątpienia moją największą ciekawość rozpala nowa opowieść Wojciecha Smarzowskiego. Po zrealizowanych z wielkim rozmachem "Weselu", "Klerze" i "Wołyniu" teraz sam reżyser zapowiada kino bardziej "kameralne". Ale "kameralne" w przypadku "Smarzola" na pewno nie oznacza "spokojnego" i "kontemplacyjnego". "Dom dobry sen zły" w oczywisty sposób nawiązuje w tytule do "Domu złego" - tam może bywało cicho, ale tym głośniej wybrzmiewał świst siekiery... Czuję, że znowu będzie o czym dyskutować, a z kina wyjdzie się z zaciśniętym gardłem i rozmazanym tuszem do rzęs.
"Hot Spot", reż. Agnieszka Smoczyńska
Drugą premierą, której będę wypatrywać jest nowy film Agnieszki Smoczyńskiej. To autorka - przypomnę: "Córek dancingu", "Fugi" i "Silent Twins" - która nie boi się ryzyka i nie lubi konwencjonalnych rozwiązań. Jej dzieła są jak szalony, spontaniczny taniec; zawsze wizualnie i muzycznie wypracowane w najdrobniejszym szczególe. Ale nie jest to tylko zabawa formą. Popis dla popisu. Zawsze niosą treści głębsze, bywa że niepokojące. Jeśli chodzi o "Hot Spot" - oczekiwania mam wysokie. Akcja tej opowieści ma się rozgrywać w nieodległej przyszłości rządzonej przez AI... Scenariusz napisał Robert Bolesto.
"Ministranci", reż. Piotr Domalewski
Trzecią premierą, której na pewno nie będę chciała przegapić, są "Ministranci" Piotra Domalewskiego ("Cicha noc", "60 kilo niczego", "Jak najdalej stąd", "Hiacynt", "Sexify"), bacznego obserwatora polskich tradycji i obyczajów, chętnie zaglądającego "za drzwi". Nie tak surowego jak Wojciech Smarzowski, oj nie, raczej zaintrygowanego i próbującego zrozumieć, wybaczyć. Wedle zapowiedzi "Ministranci" nie mają też być krytycznym dramatem o instytucji Kościoła Katolickiego, a... komediodramatem o grupie samozwańczych ostatnich sprawiedliwych w sutannach. Hmm... Sprawdzę na pewno.
Sprawdzę też nowe filmy "starych" mistrzów. Czy "Vinci 2" Juliusza Machulskiego dorówna pierwszej części sprzed lat, która skradła mi serce i którą darzę wielkim sentymentem ze względu na portret Krakowa i na to, że był to dla mnie pierwszy plan filmowy, który kiedykolwiek odwiedziłam? Czy Władysław Pasikowski z "Zamachem na papieża" sprawi, że w kinie spędzę seans na skraju fotela, czy raczej będę przewracać oczami i myśleć, że dziś tak już się kina nie robi? Czy Michał Kwieciński sprawi, że "Chopin, Chopin!" będzie czymś więcej niż tylko "najdroższą polską produkcją od 1989 roku" (ponoć ponad 60 mln złotych), czyli rozmachem, dekoracją, scenografią, kostiumem, które żyją, wciągają, emocjonują, zachwycają, czy raczej usypiają i są tylko huczniejszym "teatrem telewizji sprzed dekad"? Oby to pierwsze. Będzie na pewno o co się spierać i co oglądać.
Czekam na filmy, które będę mogła usłyszeć. Mam nadzieję, że z zachwytem. Zaraz na początku roku "Babygirl" holenderskiej reżyserki Haliny Reijn, do którego muzykę skomponował kanadyjski artysta Cristóbal Tapia de Veer. Znamy go wszyscy z jednej z najciekawszych serialowych ścieżek ostatnich lat - "Biały lotos" zresztą też powróci i ogromnie mnie to cieszy. Nie mam wyrafinowanych oczekiwań, jeśli chodzi o seriale. Nie chciałabym nawet być zaskakiwana, ostatnie sezony były dość męczące pod tym względem. Chciałabym powrotów z klasą, a nowości raczej mniej niż więcej.
W 2025 roku znowu spotkamy się z "Królewną Śnieżką". Jestem ogromnie ciekawa, co muzycznie przygotowali Benj Pasek i Justin Paul docenieni wcześniej między innymi za "La La Land". Czy będzie tu jakieś nawiązanie do disnejowskiej produkcji z 1937 roku? Polska wersja była jednym z pierwszych dubbingów w naszym kraju i to już w 1938 roku. A piosenki Franka Churchilla weszły na stałe do kultury popularnej. Była to przełomowa w historii muzyki filmowej ścieżka. Muzyka filmowa na świecie trzyma poziom, ale od dawna nie zdarzyło się tu nic przełomowego. Może zdarzy się teraz? Życzę sobie tylko dobrych niespodzianek.
"The Brutalist" Brady’ego Corbeta to jeden z tych filmów, które absolutnie trzeba nadrobić, choćby po to, żeby mieć zdanie, czy słusznie wylądował on na liście najważniejszych filmów 2024 roku.
Czekam bardzo na nowy film Carlosa Reygadasa "Wake of Umbra" - reżyser zawsze zaskakuje mnie opowiadaniem o sprawach intymnych, pozornie dobrze rozpoznanych w taki sposób, że przechowuję je w swej pamięci przez lata.
"Dom dobry sen zły" Wojciecha Smarzowskiego - każdy film tego reżysera, nawet jeśli nie rezonuje ze mną, to istotna wypowiedź na temat rzeczywistości.
Nie mogę doczekać się "Wielkiej Warszawskiej" Bartłomieja Ignaciuka - brzmi to bardzo widowiskowo, a takich filmów w rodzimym kinie nie ma dużo.
Jestem bardzo ciekawa innowacyjnego, jak się mówi w kuluarach, filmu "Franz" Agnieszki Holland, czyli biografii Franza Kafki. Spotkanie dwóch artystów pracujących na stykach kultur - to brzmi jak idealny duet.
"Babygirl", reż. Halina Rejin
Jestem fanką reżyserki Haliny Reijn, której wróży się wielką międzynarodową karierę. Holenderka od lat eksploruje temat przekraczania granic, seksualności, władzy, cielesności, żądz jako sił dekonstruujących lub inicjujących ludzkie relacje. Nicole Kidman to drugie wspaniałe nazwisko tej produkcji. Niebywale ciekawe jest emploi tej australijskiej aktorki, która niepokornie burzy stereotypy na kilku przestrzeniach - z jednej strony co film prowokuje do dyskusji na temat w ogóle sytuacji kobiet w kinie, aktorek "w pewnym wieku" i proponowanych im ról czy globalnie wyśrubowanych oczekiwań względem filmowczyń, z drugiej zakłóca spokój i porządek pobudzając do pozakinowej dyskusji raz po raz rzucając wyzwanie normom społeczno-obyczajowym. Brawo!
"Bridget Jones: szalejąc za facetem", reż. Michael Morris
Tak, czekam na Bridget Jones i nie boję się do tego przyznać. Zrealizowane już części i wiele ich motywów z perspektywy czasu (blisko 30 lat) wydawać się mogą mocno cringe’owe (body shaming, zaburzenia odżywiania etc.), a sama postać Bridget była dość toksyczna... Tym bardziej wypatruję nowej odsłony tej historii. Jones zmieniała się wraz ze światem przez dekady, dorastała i dojrzewała (bądź nie) w kolejnych kontynuacjach - w gruncie rzeczy bywała niebywale mizoginiczną figurą i singielki (a w zasadzie wszystkie kobiety) na całym świecie z pewnością wielokrotnie zagryzały zęby ze wstydu oglądając jej perypetie. Jak będzie tym razem? Czy przytulimy Bridget, przejrzymy się w niej, czy ją odrzucimy i napiętnujemy - skrycie identyfikując się z Carrie Bradshaw?
"28 lat później", reż. Danny Boyle
Zwiastun długo wyczekiwanego sequela już śmiga w sieci. I jest dobry. Prawie trzy dekady po inwazji zombie, którą rozpoczęto w "28 dni później" (2003) - ale też po covidowej pandemii, wojnie w Ukrainie, czy w Strefie Gazy, wygranej Donalda Trumpe’a, wykryciu wody na egzoplanetach, ekspansji AI czy rekordowo niskim zasięgu lodu morskiego w Arktyce - Danny Boyle powraca z trzecią odsłoną historii, karmiąc nasze stare dobre strachy tym samym pradawnym zagrożeniem, czyli żywymi nieumarłym. Serio? Bez wątpienia świat jest dziś w innym miejscu i tak wytrawni filmowi gracze, jak Danny Boyle musieli wziąć to pod uwagę. Ja już przebieram nóżkami, by zobaczyć, jaki finał zgotowano tej kultowej trylogii. W obsadzie gwiazdy: Cillian Murphy, Jodie Comer, Aaron Taylor-Johnson, Ralph Fiennes, Jack O'Connell, Erin Kellyman i Edvin Ryding. Hell yeah!
"The Battle of Baktan Cross", reż. Paul Thomas Anderson
Kilka faktów: budżet produkcji wyniósł 100 mln dolarów, film został nakręcony na taśmie 35 mm, a przeznaczony jest (wyłącznie?) do kin typu IMAX. To rzekomo najbardziej "komercyjny" projekt w karierze reżysera inspirowany postmodernistyczną powieścią Thomasa Pynchona "Vineland". Auć! Czwarta powieść Pynchona wydana w 1990 roku, czyli dwadzieścia lat po "Tęczy grawitacji", wydaje się być nadal aktualna, mówi o wpływie wielkiej polityki i historii na życie jednostek. Akcja rozgrywa się w latach 80. w Kalifornii, w fikcyjnym tytułowym miasteczku, ale zbudowana jest na retrospekcjach sięgających lat 60. - pisarz portretuje dwadzieścia lat największych przemian społecznych w USA. To kolejny tytuł, gdzie obsada robi ogromne wrażenie: Leonardo DiCaprio, Regina Hall, Sean Penn, Benicio del Toro, Wood Harris i gwiazda "Licorice Pizza" Andersona Alana Haim oraz Teyana Taylor i Junglepussy!
"Bugonia", reż. Yorgos Lanthimos
Mój ulubiony filmowy duet, czyli Yorgos Lanthimos i Emma Stone. Jakimś cudem to się sprawdza. Po atrakcjach w stylu "Faworyta", "Biedne istoty" i "Rodzaje życzliwości" nadszedł czas czwartej wspólnej produkcji. Szykujcie się już tej jesieni na komedię (!) science-fiction zrealizowaną w inspiracji filmem "Save the Green Planet" Janga Joon-hwana z 2003 roku. Fabuła jest prosta: ktoś porywa kogoś, uważając go za kosmitę. Dobre, prawda? No takie rzeczy tylko Yorgos Lanthimos. Dodatkowy bonus, to powrót Alicii Silverstone na duży ekran podobno w wielkim stylu. Film rzeczywiście reklamowany jest jako komedia, ale chyba ktoś tu udaje Greka! Yorgos Lanthimos sam przyznaje, że finalnie, często wbrew początkowym intencjom, zawsze wychodzi mu złośliwa satyra społeczna. Fatum jakieś, czy co?
"Dom dobry sen zły"
Wojciech Smarzowski. I tyle. Wystarczy.
"The Brutalist", reż. Brady Corbet
Oto jeden z nielicznych filmów, które chciałoby się natychmiast obejrzeć po raz drugi. Żeby już na spokojnie rozpracować tę monumentalną filmową budowlę. Żeby rozsmakować się w jawnych i poukrywanych literackich odniesieniach. Żeby przypomnieć sobie, jak się robi wielkie kino historyczne bez gigantycznych budżetów. Wreszcie: żeby przekonać się, iż słowo "arcydzieło" jeszcze coś konkretnego w dzisiejszym kinie znaczy.
"Grand Tour", reż. Miguel Gomes
To też będzie moja powtórka i spodziewam się, że znowu będzie mi dane ten film prześnić (co nie znaczy "przespać"!). Uwielbiam takie labiryntowe wędrówki w czasie i przestrzeni, choć przecież nie o jakieś ulotne fantazje w tym filmie chodzi. Bardziej o wędrówkę przez nasze zbiorowe wyobrażenia związane z dalekimi podróżami, różnicami cywilizacyjnymi czy tak zwaną egzotyką.
"Nosferatu", reż. Robert Eggers
Podobnie jak wielu, pożądam tego filmu wręcz wampirycznie. Po pierwsze, ze względu na wielkich poprzedników tytułowego bohatera - u Murnaua i Herzoga. A po drugie, z miłości do samego Eggersa, który dotychczas robił z kinem grozy same piękne i odświeżające rzeczy. Nie ślizgał się po powierzchni gatunku, grzebiąc w ludzkich (czy nieludzkich) trzewiach i mózgach. I tworzył obrazy, które zostają w nas na długo.
"Dom dobry sen zły", reż. Wojciech Smarzowski
Nie obiecuję sobie zbyt wiele po nowym filmie czołowego "brutalisty" polskiego kina. Sądząc po zwiastunie, wielkiego zaskoczenia nie będzie. A jednak któż inny mógłby potraktować temat przemocy domowej tak radykalnie - bez owijania w publicystykę, społeczną troskę czy kojące przypowiastki o odkupieniu win? Liczę, że tak właśnie będzie, czyli po bandzie. I - w przeciwieństwie do "Kleru" - z mocnym rezonansem.
"Ministranci", reż. Piotr Domalewski
Konfesjonał na podsłuchu? Cóż to za przepyszny materiał dla filmowego scenarzysty! Z zapowiedzi filmu wyłania się coś więcej: moralnie skomplikowana opowieść o tym, do czego może doprowadzić tak zwana "odnowa moralna". Chciałabym, żeby reżyser nie skupił się jedynie na tego rodzaju dylematach, ale odmalował również - jak to on potrafi - kawałek dzisiejszej Polski. Bez klisz, uprzedzeń i łatwizn.
"Zamach na papieża", reż. Władysław Pasikowski
Tak, wychowały mnie "Psy" Władysława Pasikowskiego z Bogusławem Lindą. Zakazany owoc początku lat 90. do dziś broni się jako genialne kino policyjne w stylu Jean Pierre Melville’a, ale jest to też najlepszy w polskim kinie opis przemian ustrojowych, kręcony w czasie, gdy one się rzeczywiście dokonywały. W "Psach" pada zdanie, że Franz Maurer miał strzelać do papieża. Czy dlatego Pasikowski i Linda swój dziewiąty i zarazem ostatni wspólny film zatytułowali "Zamach na papieża"? Nie wiemy wiele o treści scenariusza ani o obsadzie. Czy finał ich wspólnej podróży filmowej rozpoczęty "Krollem" (1991) będzie godny ich legendy? Czy do obsady dołączy reszta aktorskiej trupy Pasikowskiego z jego najlepszych lat? "Bień! Jeszcze tu, kur..., wrócimy! Z Olem!" - krzyczy Maurer. Oby powrót był wielki!
"Małpa", reż. Osgood Perkins
Stephen King, James Wan i Osgood Perkins w horrorze o zabójczej małpie? Czego tutaj nie lubić? Perkins to reżyser jednego z moich ulubionych horrorów zeszłego roku "Kod zła", w którym pokazał, że jako syn aktora grającego Normana Batesa w "Psychozie" ma horror we krwi. Tym razem ekranizuje opowiadania Stephena Kinga "Małpa" z 1980 roku. Jest podobno klimat gore, natomiast w roli dwóch braci bliźniaków, walczących z zabawkową i nawiedzoną małpą, zobaczymy Theo Jamesa, którego gwiazda rozbłysła w drugim sezonie "Białego lotosu".
"28 lat później", reż. Danny Boyle
Prawie 25 lat po apokaliptycznym zombie horrorze "28 dni później" reżyser Danny Boyle, scenarzysta Alex Garland (tak, chodzi o reżysera "Civil War!") i aktor Cillian Murphy powracają do Wielkiej Brytanii zniszczonej przez wirusa. Obok Murphy’ego wystąpić mają Aaron Taylot-Johnson i Ralph Fiennes, co potęguje oczekiwanie. Czy po "Walking dead" i "Zombieland" można cokolwiek nowego w tym gatunku opowiedzieć? Myślę, że akurat ekipa tak utalentowanych twórców ma na to jednoznaczną odpowiedź.
"Michael", reż. Antoine Fuqua
Czy "Michael" będzie obiektywną biografią króla pop? Można mieć wątpliwości, skoro w produkcję zaangażowana jest rodzina Jacksona, a w niego samego wciela się siostrzeniec Jaafar Jackson. Reżyseruje Antoine Fuqua (seria "Bez litości") zaś scenariusz napisał sam John Logan ("Gladiator", "Skyfall"), który podobno dotknął tematu zarzutów o molestowanie seksualne dzieci. Moimi pierwszymi muzycznymi idolami w dzieciństwie byli Freddie Mercury i Michael Jackson, więc bez względu na to jak je potraktowano, na ten biopic pobiegnę. "Bohemian Rhapsody" też jest koncesjonowaną biografią, a jednak Rami Malek zachwyca.
"Superman", reż. James Gunn
Jestem zmęczony uniwersum Marvela i (poza "Deadpoolem") przestałem śledzić kolejne jego fazy. Niemniej jednak na "Supermana" Jamesa Gunna czekam. Od kiedy Gunn ("Strażnicy Galakryki") przeszedł do konkurencyjnego DC, nakręcił zjawiskowego "Peacmakera", który dowiódł, że również DC może być "great again". Teraz ma mieć wolną rękę w kreacji postaci przybysza z Kryptonu. Reżyserska wersja "Ligii sprawiedliwości" Zacka Snydera dowiodła, że DC najlepiej wychodzi na dawaniu swoim twórcom jak największą wolność twórczą. Gunn zawsze z tej wolności korzystał odważnie i z inteligencją.
"The Brutalist"
Co prawda widziałem już ten film, przy okazji jego premiery podczas ostatniej edycji festiwalu w Wenecji, ale nie zmienia to faktu, że czekam na to, by zobaczyć go po raz drugi. Brady Corbet od dłuższego czasu uchodzi za czołowego radykała współczesnego kina, ale tym filmem pokazał środkowy palec wszystkim, dla których najważniejsze są algorytmy, szablony i słupki oglądalności. Zrobił niespełna czterogodzinny film (z piętnastominutową zaplanowaną przez niego przerwą) od początku do końca na swoich zasadach, przywracając wiarę w kino prawdziwie autorskie. To też najlepsza rola Adriena Brody'ego od lat.
"Nosferatu", reż. Robert Eggers
Nie ma chyba obecnie ciekawszego i bardziej oryginalnego twórcy kina grozy niż Amerykanin Robert Eggers. Zarówno "Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii" (2015), jak i "Lighthouse" (2019) to jedne z najciekawszych tytułów zrealizowanych w tej konwencji w ostatnich latach. Do tego dochodzi jeszcze równie interesujący "Wiking" (2022) z Aleksandrem Skarsgårdem w roli głównej. Tym razem Eggers na warsztat bierze absolutny klasyk, także z punktu widzenia historii kinematografii, jakim jest historia Nosferatu. A w roli głównej kolejny z klanu Skarsgårdów.
"Surfer", reż. Lorcan Finnegan
Małe miasteczko na australijskim wybrzeżu, surfing i Nicolas Cage. Irlandzki reżyser Lorcan Finnegan wytoczył potężne działa. Bo ten film to prawdziwe guilty pleasure. Zwłaszcza kiedy docieramy do sedna historii, a jest nim konflikt granego przez Cage’a bohatera z lokalsami o prawo użytkowania pobliskiej plaży. Fani amerykańskiego aktora będą trzęśli się z emocji i... śmiechu, a rola ta podbije tylko legendę aktora, który jak mało kto potrafi z siebie żartować. Na deser piękne zdjęcia polskiego operatora Radosława Ładczuka.
"Jutro o świcie", reż. Rúnar Rúnarsson
Najmniej oczywisty film w zestawieniu i pewnie najmniej znane w powszechnej świadomości kinomanów nazwisko. Islandzki reżyser Rúnar Rúnarsson to jednak dla mnie jeden z większych talentów w europejskim kinie, a jego nowy film stanowi tylko tego potwierdzenie. To kameralna, oszczędna, a przy tym niezwykle angażująca emocjonalnie opowieść o przepracowywaniu traumy. Trudno będzie nie uronić łezki.
"Dom dobry sen zły", reż. Wojciech Smarzowski
Od czasów "Wesela" z 2004 roku na każdy film Wojciecha Smarzowskiego czekam z wypiekami na twarzy. Nie ma bowiem drugiego twórcy, który tak mocno grzebałby w "naszych", polskich sprawach. To kino bez znieczulenia, ważne, choć często trudne i bolesne. I choć nie z każdym filmem reżysera było mi po drodze, a ulubionym wciąż pozostaje wspomniane "Wesele", zawsze przybiera to rodzaj nie tyle projekcji, co doświadczenia. Jestem pewien, że podobnie będzie z "Domem dobrym snem złym".
Czekam na kino, polskie przede wszystkim, które nie gubiąc Polski, znajduje świat. Pod tym względem to może być rok zupełnie wyjątkowy. Polscy twórcy, międzynarodowe ekipy.
"Franz", reż. Agnieszka Holland
Pewnie nie zdąży z nowym filmem Paweł Pawlikowski (w obsadzie Rooney Mara i Joaquin Phoenix), ale na pewno światło dzienne ujrzy nowe dzieło Agnieszki Holland. Wiele się po nim spodziewam, a pierwsze opinie wydają się bardzo obiecujące. O Kafce opowiadało już wielu twórców, ale Holland, nie tylko z racji na studia na FAMU, czy wcześniejsze prace w Czechach i w Niemczech, wydaje się szczególnie predestynowana do takiego projektu. Kafka jako symbol: utalentowanej Europy i zmaltretowanego świata.
"Hot Spot", reż. Agnieszka Smoczyńska
Taki krok był do przewidzenia. Zrealizowany jeszcze w Polsce poprzedni film Smoczyńskiej, "Silent Twins" (ale już koprodukcja), był międzynarodowym sukcesem art-house'owym. Światowe kino wciąż szuka nowych nazwisk, nowej energii. Smoczyńska taką właśnie energię posiada. "Hot Spot" to, tak czuję, będzie dla niej światowe otwarcie. Bunt wobec konwencji, a zarazem czerpanie z owych gatunkowych wzorców. W głównych rolach Noomi Rapace i Andrzej Konopka, scenariusz Robert Bolesto. Dream team.
"Good Boy", reż. Jan Komasa
Słyszałem, że producent, "Good Boya", Jerzy Skolimowski (nota bene również zamierza w tym roku nakręcić nowy film), po obejrzeniu materiału, powiedział: "No, udało się zostawić godnego następcę". Nawet jeżeli to tylko efektowna anegdotka, brzmi dobrze, niech więc zostanie. Komasa ma zresztą na to wszystko papiery i wyjątkowy twórczy napęd. Nakręcił z rozpędu aż dwa anglojęzyczne filmy: w USA "Anniversary" z Diane Lane i w Polsce "Good Boya". Czekam na oba tytuły, z naciskiem na "Good Boya", bo ta opowieść o resocjalizacji, zbrodni i o karze, szczególnie wydaje się frapująca.
"Heweliusz", reż. Jan Holoubek
Zapracował, solidnie zapracował na to, żebyśmy na każdy jego projekt, zarówno fabularny, jak i serialowy, wyczekiwali ze szczególnym entuzjazmem. Seriale "Rojst", "Wielka woda", filmy "25 lat niewinności", "Doppelgänger. Sobowtór", a wcześniej jeszcze chociażby dokument "Słońce i cień". Holoubek to dzisiaj marka: zawodowstwa i klasy. Tym bardziej cieszę się na jego najnowszą opowieść o "Heweliuszu". Obsada wybitna, budżet imponujący, zapowiada się serialowy hit roku.
"Zima pod znakiem wrony", reż. Kasia Adamik
Kolejne, po "Pokocie", spotkanie Kasi Adamik z prozą Olgi Tokarczuk (adaptacja opowiadania Tokarczuk "Profesor Andrews w Warszawie") i jej pierwszy od "Amoku" z 2017 roku, w pełni autorski film. W ostatnich latach Adamik skupiała się przede wszystkim na reżyserii seriali premium ("No escape", "Warrior Nun", "Absentia", "Kabul"), które realizuje z wielkim powodzeniem na całym świecie - za rzadko o tych międzynarodowych sukcesach Kasi Adamik piszemy. Mam nadzieję, że uda się napisać więcej o jej nowej fabule. Obsada znakomita: Lesley Manville, Tom Burke, Rhianne Barreto, zdjęcia - Tomasz Naumiuk.
"Nosferatu", reż. Robert Eggers
Jeden z najbardziej oryginalnych twórców kina grozy mierzy się z absolutną filmową klasyką. Czy najnowsza opowieść o słynnym wampirze dorówna epokowym dziełom F.W. Murnaua i Wernera Herzoga? Przekonamy się już w lutym.
"Franz", reż. Agnieszka Holland
W 1980 roku Agnieszka Holland z Laco Adamikiem stworzyła adaptację "Procesu" Franza Kafki, która znalazła się w Złotej Setce Teatru Telewizji. Teraz na wielkim ekranie zmierzy się z biografią pisarza. Czująca się w Pradze jak w domu polska reżyserka od lat to właśnie w Czechach tworzy swoje najlepsze filmy. "Kafka" to dla mnie murowany czeski kandydat do Oscarów 2026.
"Köln 75", reż. Ido Fluk
Filmowa opowieść o Verze Brandes - słynnej jazzowej menadżerce, która jako 18-latka zorganizowała w 1975 roku słynny koncert pianisty Keitha Jarretta w Kolonii. Zrealizowana częściowo w Polsce kolejna międzynarodowa koprodukcja Ewy Puszczyńskiej nie będzie z pewnością wydarzeniem na miarę "Strefy interesów" czy "Prawdziwego bólu", niemniej zapowiada się ciekawie - filmowo i muzycznie.
"Dom dobry sen zły", reż. Wojciech Smarzowski
Smarzowski przyzwyczaił nas do bycia filmowym sumieniem polskiego społeczeństwa. Konsekwentnie rozlicza na ekranie narodowe grzechy i wady. Tym razem filmowej wiwisekcji podda przemoc domową. Zapowiada się bolesne kino, które z pewnością odbije się szerokim echem.
"Chopin, Chopin!", reż. Michał Kwieciński
Jedna z najdroższych polskich produkcji i w historii i kolejne po znakomitym "Filipie" wspólne dzieło reżysera Michała Kwiecińskiego, autora zdjęć Michała Sobocińskiego i, wcielającego się w tytułowego bohatera, Eryka Kulma Jr. Jesienna premiera zapowiada się jako filmowe wydarzenie roku w polskim kinie.
"Nosferatu", reż. Robert Eggers
Robert Eggers odpowiada za renesans kina grozy. Bardzo cenię jego filmy: "Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Angli", "Wikinga" i "Lighthouse". Eggers, w mojej ocenie bardzo dba o szczegóły i estetykę swoich dzieł, dzięki czemu jego nowy "Nosferatu" może przywrócić do kina prawdziwy klimat gotyckiego horroru. "Nosferatu" w reinterpretacji Roberta Eggersa to remake klasycznego horroru z 1922 roku, inspirowanego powieścią Brama Stokera "Dracula". Film będzie opowieścią o obsesji łączącej pewną młodą kobietę (w tej roli pojawia się Lily Rose-Depp) oraz podążającego jej śladem transylwańskiego wampira (Bill Skarsgard). Akcja filmu ma być osadzona w XIX-wiecznych Niemczech. Obok wspomnianej pary aktorów obsadę horroru tworzą między innymi: Willem Dafoe, Nicholas Hoult i Aaron Taylor-Johnson.
"Mickey 17", reż. Bong Joon-ho
Od początku śledzę twórczość pochodzącego z Korei Południowej bardzo ciekawego, robiącego kino mocno gatunkowe, zawierające głębszą refleksję na temat współczesnego społeczeństwa, reżysera Bonga Joon-ho. Jego "Parasite" otrzymał cztery Oscary, w tym dla reżysera oraz najlepszego filmu. Nowe dzieło "Mickey 17" rozgrywać się będzie w odległej przyszłości, gdzie ludzie próbują skolonizować nieprzyjazną, lodową planetę Niflheim. Tytułowy bohater, Mickey Barnes (grany przez Roberta Pattinsona), jest jednorazowym pracownikiem ekspedycji, który podejmuje się niebezpiecznych misji. "Mickey 17" zapowiada się na jedno z najważniejszych wydarzeń kinowych 2025 roku, łącząc w sobie elementy science-fiction z głęboką refleksją nad ludzkością.
"The Battle of Baktan Cross", reż. Paul Thomas Anderson
Paul Thomas Anderson to mistrz światowego kina. Reżyser mojej ulubionej "Magnolii", świetnego "Mistrza" czy "Licorice Pizza" wrócił na plan filmowy, a wraz z nim - doborowi aktorzy. "The Battle of Baktan Cross" ma być dramatem kryminalnym. Choć szczegóły fabuły są trzymane w tajemnicy, istnieją spekulacje, że film może być współczesną adaptacją powieści "Vineland" autorstwa Thomasa Pynchona. W tej historii główny bohater, Zoyd Wheeler (grany przez Leonardo DiCaprio), jest byłym hipisem, który ucieka przed federalnym agentem. Narracja ma przenikać przez różne epoki, ukazując kontrkulturową przeszłość Zoyda oraz wydarzenia z lat 80. XX wieku.
"Minecraft: Film", reż. Jared Hess
Film na podstawie gry? Dlaczego nie? "Minecraft: Film" zapowiada się jako interesująca interpretacja znanej mi dobrze, popularnej gry wideo. Nowy film połączy elementy fantastyki z przygodą i humorem. Historia będzie opowiadała o czwórce outsiderów, którzy zostają przeniesieni do świata Minecrafta przez tajemniczy portal. W skład grupy wchodzą Garrett "Śmieciarz" Garrison (grany przez Jasona Momoę), Henry (Sebastian Hansen), Natalie (Emma Myers) oraz Dawn (Danielle Brooks). Aby wrócić do swojego świata, muszą opanować zasady panujące w Overworld i stawić czoła różnorodnym wyzwaniom. Liczę na to, że scenarzystom "Minecraft: Film" nie zabrakło wyobraźni.
"Dom dobry sen zły", reż. Wojciech Smarzowski
Jeden z najodważniejszych polskich reżyserów, twórca "Wesela", "Domu złego" czy "Róży" skończył nowy film. Bardzo czekam na "Dobry dom sen zły", bo ta opowieść ma szansę wywołać dyskusję, a to niezwykle ważne. Smarzowski, znany z kontrowersyjnych i społecznie zaangażowanych tematów w swoich filmach, tym razem ma na celu zwrócenie uwagi na skalę przemocy domowej w polskim społeczeństwie. "Dom dobry sen zły" ma opowiedzieć historię rodziny, w której dochodzi do przemocy domowej. Zostanie pokazana obojętność otoczenia wobec dramatycznych wydarzeń. W obsadzie znaleźli się znani z poprzednich filmów Smarzowskiego m.in. Tomasz Schuchardt, Agata Turkot, Agata Kulesza i Arkadiusz Jakubik.
"Kompletnie nieznany", reż. James Mangold
Czekam na premierę tego filmu, żeby zobaczyć go ponownie, bo mnie zachwycił. To nie jest wypis z encyklopedii o Bobie Dylanie, tylko próba uchwycenia tego, na czym zasadzał się jego fenomen. A zasadzał się na buncie, wobec wszystkiego. Nawet wobec gatunku muzyki, którą sam reprezentował. Świetne kino i kapitalni aktorzy - Timothee Chalamet i Edward Norton.
"Nosferatu", reż. Robert Eggers
Tu również czekam na premierę, żeby zobaczyć ten film jeszcze raz, bo dawno nie było w kinie horroru na wskroś gotyckiego, takiego odartego z poczucia nadziei, w którym dobro nie ma szansy w walce ze złem. Bill Skarsgård w roli Księcia Ciemności jest nie do poznania, a Willem Dafoe po raz enty udowadnia, że jest jednym z najważniejszych współczesnych aktorów.
"Franz", reż. Agnieszka Holland
Polska reżyserka najciekawsze filmy kręci w Czechach, a jej biografie są zawsze nieoczywiste, to bardziej interpretacje niż próby dociekania prawdy. A zarazem to filmy, które wykorzystują przeszłość do tego, żeby mówić o teraźniejszości. Bardzo jestem ciekawy, co o współczesności powie nam w ten sposób Agnieszka Holland tym razem.
"Chopin, Chopin!", reż. Michał Kwieciński
Duet Eryk Kulm jr, czyli aktor, i Michał Kwieciński, czyli reżyser, sprawdził się świetnie w przypadku filmu "Filip". Po Tyrmandzie przyszedł czas na największego z polskich kompozytorów. Na 55. Forum Wokół Kina widziałem fragmenty tego filmu, które robią wrażenie tym, że akcja dzieje się na ulicach Paryża z przeszłości, co wymagało przygotowania gargantuicznych scenografii i zatrudnienia multum statystów. Szykuje się dobrze zrobione kino, które ma szansę odczarować termin "polska superprodukcja".
"Bridget Jones: szalejąc za facetem", reż. Michael Morris
Mówcie o tej serii, co chcecie, dla mnie to powrót do czasu, kiedy byłem nastolatkiem, a Bridget Jones była fenomenem. Nie tylko dlatego, że nie była skończoną pięknością, ale też z powodu jej niezdrowych nawyków (fajki, alkohol, niewłaściwi faceci). Wierzę, że w rzeczywistości, w której kino komercyjne jest nieznośnie grzeczne i politycznie poprawne, Bridget może stać się ciekawą kontrą.