Reklama

Kłamał mamie, by obejrzeć "Gwiezdne Wojny". To zmieniło jego życie

Fani, niezależnie od pochodzenia, wyznania czy poglądów, są zgodni: nie byliby tym, kim są, gdyby nie miłość do "Gwiezdnych Wojen". Na tegoroczną edycję Star Wars Celebration do Japonii przybyło ponad sto tysięcy miłośników serii z ponad 125 krajów. Skąd wzięła się ich miłość do uniwersum zapoczątkowanego przez George’a Lucasa?

Gwiezdna pasja bez granic

Trzeci dzień Star Wars Celebration, przedzieram się przez grupę osób przebranych za szturmowców, która zgromadziła się przed halą, gdzie odbywa się wydarzenie. Nagle ktoś woła za mną: "Witamy kolejnego fana z Polski!". To Przemysław Grzesiak, członek międzynarodowego klubu kostiumowego 501st Legion. Organizacja zrzesza ponad dziesięć tysięcy osób z całego świata, m.in. z Australii, Tajwanu, wszystkich krajów Europy i obu Ameryk. W polskim oddziale Polish Garrison działa ponad stu członków. Do Japonii przyjechali również Alicja Płonkiewicz i Wojciech Maciej Gołub.

Reklama

Na pytanie, skąd bierze się fenomen "Gwiezdnych Wojen", odpowiadają zgodnie: chodzi o uniwersalny charakter serii, dzięki któremu każde pokolenie znajdzie coś dla siebie. Kilka metrów za nami znajduje się Anime & Manga Pavilion, na którym prezentowane są animacje z serialu "Star Wars: Visions", tworzone przez najlepszych autorów anime na świecie.

"To pokazuje, jak można przełożyć ten świat m.in. na modłę kultury i tradycji japońskiej" - mówi Maciej. 

Alicja dodaje, że "Gwiezdne Wojny" to połączenie różnych motywów i wątków z popkultury: piraci, samuraje, podróże kosmiczne, walka dobra ze złem.

Przemysław, Alicja i Maciej trafili na "Gwiezdne Wojny" na różnych etapach życia. Alicja jest przykładem "późnej fanki", bo tematem zaczęła się interesować na studiach. Od razu uznała, że chce wyjść poza ramy oglądania filmów i zaczęła bawić się w kostiumy. Za każdym z uczestników Star Wars Celebration kryje się jakaś historia, jakaś anegdota.

Historie zapisane w galaktyce

Bill z New Jersey za sprawą "Gwiezdnych Wojen" poznał miłość swojego życia. Wszystko zaczęło się w Disneylandzie. Bill kończył obiad w strefie tematycznej poświęconej gwiezdnej sadze i zaczął zakładać kostium szturmowca, gdy podeszła do niego dziewczyna. Kupowała przypinkę w butiku obok i wypatrzyła go w tłumie. To była ich pierwsza randka. Kilka lat później dziewczyna, z którą dzielił pasję do "Gwiezdnych Wojen", została jego żoną.

Benny z Atlanty zaczęła oglądać "Star Warsy" przez swoją babcię, to ona pokazała jej ten świat. Filmy o galaktycznych podróżach i rycerzach Jedi były jedyną rzeczą, która pomagała jej zasnąć, jak była mała. Czasem budziła się w środku nocy, film leciał dalej, wtedy przewijała kasetę do momentu, w którym zasnęła. Babcia Benny zmarła w trakcie pandemii koronawirusa. 

"'Gwiezdne Wojny' to jedyny sposób, by być bliżej niej " wyznaje.

Dla Benny, jak dla wielu fanów, z którymi rozmawiam w Japonii - "Gwiezdne Wojny" to przede wszystkim historia o mocy wyobraźni. Wiele osób porównuje serię do warsztatów z kreatywności. Kolejne epizody można mnożyć w nieskończoność; osadzać je w dowolnych czasach - przed i po wydarzeniach z "Nowej nadziei". W tym sensie "Gwiezdne Wojny" mają niewyczerpany potencjał. Część fanów twierdzi, że George Lucas stworzył opowieść, która zawsze, niezależnie od upływu czasu, komentuje bolączki współczesności.

"'Gwiezdne Wojny' są bezgraniczne" - mówi Dan, który od dwudziestu lat mieszka w Tokio. Na co dzień pracuje jako projektant graficzny, ostatnio brał udział w pracach przy drugim sezonie "Star Wars: Visions". Każdy, niezależnie od tego, skąd pochodzi, znajdzie w tym świecie miejsca i postaci, z którymi może się utożsamić. "Gwiezdne Wojny" znoszą podział na wyznanie, religię, kolor skóry. Jako fani, wszyscy jesteśmy tacy sami.

Dan podkreśla, że ósmy odcinek drugiego sezonu "Star Wars: Visions" pt. "Dół" ("The Pit"), przy którym miał okazję pracować, był pomyślany jako uniwersalna opowieść o życiowych niepomyślnościach. Te wynikają bezpośrednio z podziałów klasowych.

Na pytanie o ulubiony epizod Dan reaguje westchnieniem. "Gwiezdne Wojny" zawsze traktował jako całość. Gdyby musiał wybrać, wahałby się między "Zemstą Sithów" a "Imperium kontratakuje". Prequele zajmują ważne miejsce w jego sercu, bo to właśnie od nich zaczął przygodę z tym światem - oglądał je z rodzicami i starszym bratem. Epizod piąty uważa natomiast za pozycję obowiązkową ze względu na jedną nieśmiertelną scenę. Kiedy Hana Solo dzielą sekundy od zamrożenia w karbonicie.

"Dzieci moich najbliższych przyjaciół zawsze przeżywają ten moment, podskakują w fotelach i pytają, co się stanie dalej z Hanem i Leią" tłumaczy Dan. Ta scena działa za każdym razem; z każdym kolejnym pokoleniem rezonuje tak samo.

"Imperium kontratakuje" powtarza się najczęściej jako ulubiony epizod, choć odpowiedzi bywają różne. Chi, który od dwunastu lat mieszka w Japonii i na co dzień pracuje w branży gier wideo, najlepiej wspomina "Zemstę Sithów". Największe wrażenie robi na nim scena bitwy nad Coruscant. Na Star Wars Celebration przebrał się za Anakina Skywalkera z otwarcia epizodu trzeciego. Chi twierdzi, że gdyby mógł żyć w świecie "Gwiezdnych wojen", byłby pilotem - mógłby latać X-wingiem, A-wingiem, czymkolwiek. Gdy prequele wchodziły do kin, Chi miał tyle samo lat, ile Anakin w "Mrocznym widmie".

Javier z Hiszpanii i Lorna z Idaho też uważają się za "dzieci prequeli". Gdy wchodziły do kin, mieli po dziesięć lat. Javier uwielbiał przebierać się za Obi-Wana z "Mrocznego widma". Walczył z przyjaciółmi na patyki w parku; wyobrażał sobie, że jest rycerzem Jedi.

"Po latach to trochę wstydliwe, ale dorastałam podkochując się w małym Anakinie i lubiłam Jar Jara" - mówi Lorna i dodaje, że paradoksalnie jej ulubioną odsłoną "Gwiezdnych Wojen" jest "Łotr 1". Podobne odczucia ma Przemysław Grzesiak, który jest fanem "Andora", a więc spin-offu "Łotra". Jakiś czas temu pokazał serial swojemu ojcu, mimo że ten nigdy nie był fanem serii. Historia go pochłonęła, bo mówi o sprawach, które dotyczą nas wszystkich, m.in. pogłębiającej się izolacji oraz relacji pomiędzy obywatelami a władzą.

"'Gwiezdne wojny' to 'Gwiezdne wojny', nie ma co się wściekać, że ten świat się poszerza i powstają nowe tytuły" - dodaje Robert. "Nie chodzi o to, które części są lepsze: te stare czy te nowe. Każde pokolenie będzie miało swoje "Gwiezdne Wojny". Takie wydarzenie jak Star Wars Celebration zbliża nas do siebie. Pokazuje, ile dla nas wszystkich znaczą te filmy".

Przygoda Roberta z "Gwiezdnymi Wojnami" zaczęła się od niewinnego kłamstwa. Gdy miał pięć lat, udał przed mamą, że źle się czuje, i został w domu, żeby oglądać "Nową nadzieję" na wideo. Kiedy z ekscytacji spadł z fotela, mama zorientowała się, że symuluje chorobę. Następnego dnia dostał szlaban na siedzenie przed telewizorem i musiał iść do szkoły. Tak czy inaczej, tamten moment odmienił jego życie.

Mateusz Demski, Japonia

ZOBACZ TEŻ:
Star Wars Celebration w Tokio trwa. "Gwiezdne wojny" to nieskończony świat

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gwiezdne Wojny | Star Wars Celebration 2025
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy