Warszawski Festiwal Filmowy: wspólne doświadczanie, miejsce odkryć i zauroczeń

Bartek Pulcyn, dyrektor programowy Warszawskiego Festiwalu Filmowego / fot. Szymon Pulcyn /materiały prasowe

- Spotkanie z widzem i wspólne doświadczanie - zawsze było mi to bliskie. (...) Chciałbym, szanując strukturę, dorobek i światową klasę Warszawskiego Festiwalu Filmowego, dołożyć elementy, które wzmocnią więź z widzami i przywrócą WFF rolę miejsca filmowych odkryć i zauroczeń - mówi w rozmowie z Interią Bartek Pulcyn, nowy dyrektor programowy festiwalu. 41. edycja Warszawskiego Festiwalu Filmowego rozpoczyna się 10 października.

Jako nastolatek blisko 30 lat temu marzł w kolejce po bilety do warszawskiego kina Skarpa. Dziś zaś w fotelu dyrektora programowego odpowiada za kształt Warszawskiego Festiwalu Filmowego. W rozmowie z nami Bartek Pulcyn opowiada o swojej filmowej drodze, wyzwaniach rynku i tym, jak zmieniły się festiwale na przestrzeni lat.

- Zamierzam przywrócić Warszawskiemu Festiwalowi Filmowemu blask i kontakt z widzem - deklaruje.

Rafał Pawłowski: Pamiętasz swój pierwszy Warszawski Festiwal Filmowy?

Bartek Pulcyn: - To był 1996 rok. Wyszedłem na przerwę z lekcji w liceum Zamoyskiego i poszedłem sprawdzić, co grają w kinie Skarpa, które stało dosłownie kilkadziesiąt metrów od boiska mojej szkoły. Zobaczyłem przed wejściem ogromną kolejkę. "Za czym ta kolejka stoi?" - pomyślałem. Kiedy podszedłem bliżej, zauważyłem, że ludzie wypełniają jakieś druki. Zrobiłem to samo i - nie stojąc nawet minuty - złożyłem formularz. Dostałem numer 26. Dopiero rok później zorientowałem się, że żeby mieć taki numer, trzeba stanąć w kolejce o piątej rano i spędzić cały zimny październikowy poranek, by móc jako dwudziesta szósta osoba złożyć zamówienie. Wtedy jednak dostałem bilety właściwie "od ręki". Obejrzałem dosłownie kilka filmów, m.in. "Chappaqua" - na którym zasnąłem, bo seans był dzień po licealnych otrzęsinach. W kolejnych latach, kiedy pokornie odstałem swoje, zobaczyłem znacznie więcej: "Życie jest piękne" Roberto Benigniego w kinie Kultura czy "Charakter" Mike’a van Diema, który w tym roku wraca na WFF ze swoim najnowszym filmem - z czego bardzo się cieszę.

Reklama

Jak z tego licealisty zainteresowanego kinem przeistoczyłeś się w osobę zaangażowaną w tworzenie Warszawskiego Festiwalu Filmowego?

- Złapałem kinofilskiego bakcyla. Kiedy już się "naoglądałem" i zrozumiałem, czym jest festiwal i jak działa, pomyślałem, że fajnie byłoby przy nim pracować. Studiowałem wtedy na Uniwersytecie Warszawskim. Adres biura WFF nie był publicznie dostępny, więc zrobiłem małe śledztwo. Udało się: zapukałem do drzwi biura na Marszałkowskiej, bez tabliczki. Otworzył mi dyrektor festiwalu, Stefan Laudyn. Przedstawiłem się, a on zaprosił mnie do środka i powiedział, że dobrze trafiłem, bo w tym roku wprowadzają wolontariat. Tak zostałem jednym z pierwszych dziesięciu wolontariuszy. Byliśmy wyjątkową ekipą - w dziesięć osób obsłużyliśmy plebiscyt publiczności, który dziś wymaga 40-50 wolontariuszy. Rok później Stefan zaproponował mi funkcję koordynatora.

- Przez lata byłem koordynatorem, potem szefem działu akredytacji, a następnie kuratorem Międzynarodowego Konkursu Filmów Krótkometrażowych. Jeździłem na festiwale shortów i po kilku latach doprowadziłem do tego, że nasze Grand Prix kwalifikowało do Oscarów. To był ważny moment. Kiedy odszedłem, moja następczyni, Natalia Jarmolińska, poszła dalej - dziś aż cztery nagrody WFF dają możliwość ubiegania się o Oscara.

Z Warszawskim Festiwalem Filmowym rozstałeś się w 2013 roku. Przez ostatnią dekadę pracowałeś m.in. przy WAMA Film Festival w Olsztynie, Festiwalu Transatlantyk, a w ostatnich latach przy Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu. Wracasz na WFF z bagażem doświadczeń, a co najważniejsze - w nowej roli: dyrektora programowego. Czym jest dla ciebie ten powrót?

- Bardzo dużo się nauczyłem - szczególnie przy Transatlantyku, pracując z wizjonerem Janem A.P. Kaczmarkiem i Joanną Łapińską, a także w Zwierzyńcu jako kurator programu. To imprezy o innym charakterze: mniej nastawione na światowe i międzynarodowe premiery, bardziej na spotkanie z widzem i wspólne doświadczanie - zawsze było mi to bliskie. Wracam na WFF z konkretną wiedzą o tym, co działa i jak funkcjonują nowoczesne festiwale. Chciałbym, szanując strukturę, dorobek i światową klasę WFF, dołożyć elementy, które wzmocnią więź z widzami i przywrócą festiwalowi rolę miejsca filmowych odkryć i zauroczeń.

Kiedy 41 lat temu startował Warszawski Tydzień Filmowy, nie było większości festiwali, takich jak Nowe Horyzonty, Camerimage czy Off Camera. Warszawski Festiwal Filmowy to dziś jedno z wielu wydarzeń. Jak chcecie przywrócić mu blask?

- Rynek zmienił się diametralnie - nie tylko festiwale, lecz także kina i dystrybutorzy. Dawniej festiwale bywały jedynym oknem na świat; dziś ok. 80 procent najważniejszych tytułów trafia do polskich kin lub na platformy. Wracam z hasłem otwartości - na współpracę z twórcami kultury, dystrybutorami i kinami. Obok konkursów wprowadzamy Konfrontacje - sekcję nawiązującą do przeglądów z lat 80., o których pisałem pracę magisterską, prezentującą najgłośniejsze tytuły roku. Chcemy też odzyskać widzów, którzy "wychowali się" na WFF, a od lat nie byli na żadnym seansie - dzisiejszych czterdziestolatków i ich rodziny. Dla nich przygotowaliśmy m.in. Kino w chmurach na 46. piętrze Varso Tower (200 m ponad miastem) gdzie można podziwiać nie tylko uroki kina, ale również panoramę Warszawy i spotkać się z twórcami - np. z Igą Lis ("Bałtyk") czy nagrodzoną w Gdyni Matyldą Giegżno ("Światłoczuła").

- Pamiętamy też o dzieciach (Rodzinny Weekend Filmowy) i seniorach. Stąd sekcja BOOM Generation - bezpłatne pokazy dla seniorów organizowane wspólnie z Caritas Archidiecezji Warszawskiej w sali Pod Pelikanem przy Krakowskim Przedmieściu. Cykl zachęca do rozmowy o miłości, rodzinie, przyjaźni, wolności, prawdzie i pięknie. Po seansach dla seniorów mamy czas na swobodną rozmowę o tym co najważniejsze.

- Dużą zmianą jest rozkład dnia: w tygodniu startujemy od 15:30. Zrezygnowaliśmy z porannych seansów, za to gramy w większej liczbie kin: Kinoteka, Atlantic, Luna, KINOMUZEUM w MSN, Iluzjon. W weekendy zaczynamy od 13:00.

Warszawski Festiwal Filmowy to także impreza branżowa.

- Przystępowaliśmy do prac nad tegorocznym festiwalem z założeniem, że musimy przebudować wydarzenia branżowe Warsaw Industry Days, na które składa się szereg rzeczy, jak m.in. warsztaty FIPRESCI dla młodych dziennikarzy czy warsztaty dla młodych twórców Warsaw Next. W tym roku zadebiutuje Co-Production Market dla projektów w development i work-in-progress, do tego debaty i prezentacje w ramach Industry Talks i jakże istotne spotkania networkingowe. Chcemy realnie łączyć polską i zagraniczną branżę - tak, by za kilka lat przyniosło to konkretne owoce - wspólne projekty filmowe.

Co poleciłbyś widzom z bogatego programu 41. Warszawskiego Festiwalu Filmowego?

- Nie podejmę się stworzenia TOP10, bo wiem, że nie potrafiłbym wybrać mniej niż dwudziestu tytułów. Bardzo cieszę się z powrotu Mike’a van Diema z filmem "Dziewczęta". Długo walczyliśmy o film otwarcia - anglojęzyczną "Rocznicę" Jana Komasy (hollywoodzki debiut reżysera z Diane Lane, Kylem Chandlerem, Dylanem O'Brienem i Phoebe Dynevor w obsadzie - przyp. red.). To szczególny moment, bo Janek jest moim rówieśnikiem i przed laty z pewnością spotykaliśmy się na seansach WFF. A dziś razem otwieramy nowe rozdziały w zawodowym życiu. Jestem dumny z filmu zamknięcia - "Głos Hind Rajab" Kaouther Ben Hanii, głośnego tytułu prosto z Wenecji.

- W Konkursie Głównym zwraca uwagę "Nino" Pauline Loquès z fenomenalną rolą Théodore’a Pellerina. Bardzo silną reprezentację mają też polskie filmy - "Brat" Macieja Sobieszczańskiego i "Dom dobry" Wojtka Smarzowskiego, oba znakomicie przyjęte w Gdyni. W Konkursie 1-2 pokażemy świetne "Bańki" Sebastiana Husaka, które będą miały u nas swoją międzynarodową premierę.

- Z Sundance przyjeżdża "Omaha" Roberta Machoiana - wstrząsająca historia opowiedziana w niezwykle subtelny sposób. W Konkursie Dokumentalnym odbędzie się światowa premiera energetycznego argentyńskiego dokumentu sportowego "3000 km na rowerze", a ogromne wrażenie robi litewski film "W blasku czerwieni", portret wybitnego fotografa Romualdasa Požerskisa.

- Nie zabraknie też mocnych propozycji w sekcji Wolny Duch - tu szczególnie polecam "Psi los" Marco Bergera, film wyjątkowy, odważny i przeznaczony wyłącznie dla dorosłych widzów.

Ograniczyliście liczbę konkursów.

- Tak, do czterech - i uważamy, że to optymalne rozwiązanie. Jest Konkurs Międzynarodowy z Grand Prix ufundowanym przez m.st. Warszawa w wysokości 100 tys. złotych, Konkurs 1-2 dla debiutów i drugich filmów, Konkurs Dokumentalny oraz Konkurs Krótkometrażowy, będący przepustką do Oscarów. Jesteśmy jednym z czterech festiwali w Europie, który ma aż cztery nagrody oscarowe. Do tego liczne nagrody pozaregulaminowe oraz Nagroda Publiczności. Nowością są Konfrontacje, którym towarzyszy nagroda Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej - 40 tys. zł dla dystrybutora filmu wybranego przez widzów. W Konfrontacjach pokazujemy też filmy, które nie mają dziś jeszcze polskiego dystrybutora, ale wierzymy, że zdobycie tego wyróżnienia okaże się mocną zachętą do ich zakupu.

Ranga festiwalu to nie tylko filmy i konkursy, ale także goście. Czy w tej materii możemy spodziewać się jakichś dużych nazwisk z zagranicy?

- Wiemy, że gwiazdy są dla wielu widzów magnesem, ale to trudny obszar - kalendarze twórców i koszty organizacji ich przylotu są ogromnym wyzwaniem. Będziemy za to gościć znakomitą większość reżyserów filmów konkursowych. Na otwarciu będą na pewno Jan Komasa i operator Piotr Sobociński Jr. Zaprosimy widzów także na Mastecless z Cristianem Mungiu, który przyleci do nas na jeden dzień, by spotkać się z publicznością i dać mistrzowski wykład 11 października o 18.15 w Kinotece.

Jak widzisz przyszłość Warszawskiego Festiwalu Filmowego w perspektywie kolejnych pięciu lat?

- Nawet swoją przyszłość w takiej perspektywie jest mi ciężko określić. Zdecydowanie bardziej wolę skupiać się na dniu dzisiejszym. Przyznaję, że rozmowy z osobami, które planują przyszłość na wiele lat do przodu są inspirujące. Póki co jednak skupiamy się na tegorocznym festiwalu i zmianach, które wprowadzamy z nadzieją, że się sprawdzą.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Warszawski Festiwal Filmowy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL