Reklama

Cristian Mungiu: Łatwo dostrzec w kimś wroga. Lekcja tolerancji [wywiad]

"To co się dzieje jest bardzo rozczarowujące. Nie chodzi tylko o Rosjan i Ukraińców, Serbów i Chorwatów, sunnitów i szyitów czy Tutsi i Hutu. Chodzi o to, co zawsze w historii ludzkości miało miejsce. Ponieważ jesteśmy istotami plemiennymi, chcącymi identyfikować się z naszą grupą. A jesteśmy bardzo brutalnym gatunkiem. Może jeśli zainwestujemy trochę więcej w poznanie drugiego, nie będziemy z założenia postrzegać go jako wroga" - mówi Cristian Mungiu, jeden z najwybitniejszych współczesnych rumuńskich reżyserów.

"To co się dzieje jest bardzo rozczarowujące. Nie chodzi tylko o Rosjan i Ukraińców, Serbów i Chorwatów, sunnitów i szyitów czy Tutsi i Hutu. Chodzi o to, co zawsze w historii ludzkości miało miejsce. Ponieważ jesteśmy istotami plemiennymi, chcącymi identyfikować się z naszą grupą. A jesteśmy bardzo brutalnym gatunkiem. Może jeśli zainwestujemy trochę więcej w poznanie drugiego, nie będziemy z założenia postrzegać go jako wroga" - mówi Cristian Mungiu, jeden z najwybitniejszych współczesnych rumuńskich reżyserów.
Cristian Mungiu w 2022 roku w Paryżu /Laurent KOFFEL/Gamma-Rapho /Getty Images

Cristian Mungiu to laureat trzech canneńskich Złotych Palm - za najlepszy film ("4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni" - 2007), reżyserię ("Egzamin" - 2016) i scenariusz ("Za wzgórzami" - 2012). Na ekrany polskich kin wszedł jego nowy film "Prześwietlenie" (2022). Akcja filmu rozgrywa się w transylwańskiej miejscowości pełnej cichych uprzedzeń i zadawnionych urazów, które eksplodują wraz z pojawieniem się w tutejszej piekarni nowych pracowników - emigrantów ze Sri Lanki. Ksenofobia to chleb powszedni w regionie zamieszkanym przez kilka narodowości, więc wspólny wróg może okazać się użyteczny. Ten motyw to tylko jeden z wielu wątków, które się tutaj splatają. Miłość, dziecięca trauma, komiczny eko-aktywizm, wrażliwe męskie ego - to wszystko tworzy wschodnioeuropejski gordyjski węzeł.

Reklama

Z okazji premiery o tolerancji, mrocznej ludzkiej naturze i powtarzających się schematach z Cristianem Mungiu rozmawia Kuba Armata.

Kuba Armata: Miejscem akcji pana nowego filmu jest Transylwania. Terytorium należące do Rumunii, ale przy okazji multietniczne, pełne sprzeczności i wewnętrznych konfliktów. Zresztą wokół Transylwanii narosło wiele, krzywdzących myślę, stereotypów.

Cristian Mungiu: - Jak chociażby to, że niedźwiedzie chodzą tam po ulicach. Swoją drogą wolę chyba te zwierzęta niż niektórych ludzi, choć jest też coś takiego, co sprawia, że aż tak bardzo się od siebie nie różnimy. Każdy z nas jest pochodną edukacji, jaką odebrał i środowiska, w którym przyszło mu funkcjonować. Wiele złego ma źródło w tym, jak jesteśmy traktowani przez innych. Jeżeli odbierana nam jest tożsamość i po prostu jesteśmy jednymi z wielu, rodzi się w nas frustracja, która jest akumulowana i w pewnym momencie musi znaleźć swoje ujście. Zupełnie jak w przypadku jednego z bohaterów filmu, nie mającego nawet złych intencji, ale mocno zmieszanego i skonfundowanego dzisiejszym światem. Transylwania, także w "Prześwietleniu", to takie ikoniczne miejsce, gdzie ludzie muszą tolerować się nawzajem, bo nie jest jednorodne, a multietniczne. Nie należy jedynie do Rumunów, Węgrów czy Niemców. To, w jaki sposób historia naznaczyła to miejsce, jest dużo bardziej skomplikowane. Lubię przeglądać w internecie strony, które pokazują jak dynamicznie zmieniała się historia Europy na przestrzeni ostatnich dwóch tysięcy lat. Dlatego uważam, że argumenty na zasadzie: "Byłem tu wcześniej, zatem więcej mi się należy", są kompletnie absurdalne i nie mają żadnych merytorycznych podstaw.

To trochą tak, jak z sytuacją na Bliskim Wschodzie.

- Dokładnie. Dlatego też wydaje mi się, że film, który zrobiłem, mówi na dobrą sprawę o sytuacji, jaka dzieje się wszędzie. Traktuje o stanie świata i naturze człowieka. Muszę o tym powiedzieć trochę więcej. Historia, o której opowiadam miała swoje podłoże w prawdziwym zdarzeniu, jakie rozegrało się w węgierskiej społeczności. Media podchwyciły to jako wielki news, pisząc o ksenofobii i rasizmie. To zresztą dzieje się wszędzie. Kuriozalne jest to, że ktoś, kto sam nie chce być traktowany jako mniejszość, podchodzi tak do innych. Powoduje to refleksję, jak bardzo możemy być samolubni i irracjonalni.

Z czego to wynika?

- Odpowiedź jest bardzo prosta. Po prostu tacy jesteśmy. Egoizm jest wpisany w ludzką naturę. To pierwszy mechanizm jaki poznajemy w życiu. I nie ma związku z kwestiami historycznymi, jak chociażby upadek komunizmu. Czasami ktoś zadaje mi takie pytanie, myląc pojęcia socjalizmu oraz komunizmu i przekonuje o benefitach tego pierwszego systemu. Nie można tak mówić osobie, która żyła w komunistycznym państwie. Po prostu nie można. Oczywiście, musimy dzisiaj szukać odpowiedniego balansu, jeśli chodzi o równość dla wszystkich. Ale to zupełnie coś innego. Nie możemy wracać do modeli, które obowiązywały w przeszłości. Mój film mówi wiele o konfliktach nie do uniknięcia. Między klasami społecznymi, bogatymi a biednymi, lepiej wykształconymi a tymi bez edukacji. Tematem jest także to, jak łatwe dostrzec w kimś wroga, bazując na małych różnicach.

Dlaczego tak robimy?

- Z jednej strony wynika to z pewnych braków w edukacji, z drugiej z tego, kim jesteśmy. W dużej mierze jesteśmy zwierzętami, jakie przystosowywały się do życia przez miliony lat ewolucji. Najważniejsze jest to, by przetrwać. A egoizm jest pierwszym mechanizmem, który temu służy. Najpierw myślę o sobie, później o mojej rodzinie, plemieniu, może trochę o kraju, a dopiero na końcu o innych. O ile w ogóle. Jeżeli będę musiał podjąć jakąkolwiek ważną decyzję, tak będzie wyglądała hierarchia. Nie chodzi nawet o to, że to źle. Tak po prostu jest. Pytanie brzmi: jak odnieść się do sytuacji, zdając sobie sprawę z walki, która toczy się między pięknymi ludźmi, za jakich się uważamy a bazującymi na instynkcie zwierzętami, jakimi też czasami jesteśmy?

Jaką ma pan na to odpowiedź?

- Myślę, że pierwszym sposobem znalezienia rozwiązania jest uznanie prawdy i zrozumienie sytuacji, tego jak ludzie myślą i postępują. Nie poprzez narzucanie poprawności politycznej, która uniemożliwi im mówienie tego, co naprawdę czują. Jeśli możesz zainwestować chwilę czasu, by spróbować zmienić ich przekonania, zrób to. Naprawdę warto. Natomiast jeżeli zabronisz im mówienia w co wierzą, to potem najpewniej spotkają cię nieprzyjemne niespodzianki, jak chociażby Brexit czy popularność Marine Le Pen we Francji. To wszystko jest konsekwencją niesłuchania ludzi.

Myśli pan, że ten poziom politycznej poprawności obecnie jest za wysoki?

- To na pewno nie rozwiąże sytuacji. Trzeba inwestować w wartościową treść, a nie tylko to, co jest na powierzchni. Postawmy na edukację, która uczyni ludzi bardziej tolerancyjnymi. Ale nie mówmy im, że nie mogą wyrażać tego, co czują. Konsekwencją tego będzie narastająca frustracja. Warto spróbować zrozumieć, jakie argumenty ma druga strona. Nawet jeżeli powie coś, co nie jest poprawne politycznie. Nie powstrzymuj takiej osoby, nie mówmy, że nie może wyrazić swojego poglądu. Dlaczego? Sam pochodzę z byłego kraju komunistycznego i dochodzę do wniosku, że w pewnym sensie poprawność polityczna nie jest zbyt odległa od sposobu, w jaki komunistyczna cenzura próbowała wprowadzić w życie jedną, obowiązującą prawdę. Skończyło się poczuciem pewnej schizofrenii.

- Świat stał się dzisiaj dużo bardziej skomplikowany, a efektem globalizacji nie są wyłącznie dobre rzeczy. Przyniosła ona także sporo efektów ubocznych. Jakiś czas temu życie było prostsze. Wyobraź sobie, że tysiąc lat temu mieszkałeś w maleńkiej wiosce w lesie i przez całe swoje życie widziałeś może pięć kolejnych na przestrzeni stu kilometrów. Łatwiej było wtedy coś uchwycić. Dzisiaj jesteśmy bombardowani zewsząd informacjami i trudno dostrzec w nich prawdę. Kiedyś jeśli ktoś w pośpiechu jechał konno przez wzgórze, bardzo prawdopodobne było, że nie ma przyjacielskich zamiarów.

Wojna w Ukrainie to także według pana konsekwencja braku tolerancji?

- Wojna pokazuje, że tak naprawdę nic w naszej naturze się nie zmieniło. I że z miłych ludzi w ciągu kilku sekund możemy zmienić się w tych okrutnych i irracjonalnych. Nie można powiedzieć, że za to, co się stało, odpowiedzialna jest tylko jedna osoba, a inni nie ponoszą żadnej winy. W porządku, ktoś zmusza cię, żebyś zaciągnął się do wojska i wysyła do walki. Ale istnieje w tym wszystkim pewna moralna świadomość. Jak możesz z taką łatwością gwałcić, torturować i zabijać ludzi, którzy dzień wcześniej mówią tym samym językiem, co ty i twoi sąsiedzi? Coś w środku musi być z nami nie tak. W każdym z nas jest wewnętrzny konflikt. Tylko u niektórych przeważa empatia, a u innych okrutne zwierzę. Nie wiem, co by się stało, gdyby ludziom nagle powiedziano, że od jutrzejszego dnia przestają obowiązywać wszelkie zasady i przepisy, których do tej pory trzeba było przestrzegać. I że jeśli chcą, to mogą bezkarnie zabijać. Co zrobisz, wiedząc, że nie ma żadnej odpowiedzialności? Jak wiele z naszych zachowań wynika z faktu, że w nocy na ulicach jest dużo światła i obowiązują przepisy?

Jak pan myśli?

- To co się dzieje jest bardzo rozczarowujące. Nie chodzi o Rosjan i Ukraińców, Serbów i Chorwatów, sunnitów i szyitów czy Tutsi i Hutu. Chodzi o to, co zawsze w historii ludzkości miało miejsce. Ponieważ jesteśmy istotami plemiennymi, chcącymi identyfikować się z naszą grupą. A jesteśmy bardzo brutalnym gatunkiem. Może jeśli zainwestujemy trochę więcej w poznanie drugiego, nie będziemy z założenia postrzegać go jako wroga. Ostatnie siedemdziesiąt lat w Europie było względnie spokojne. Czy nie możemy zdobyć się na wysiłek, żeby to utrzymać?

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Cristian Mungiu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy