Michał Sikorski nie tylko o filmie "Sonata": Stając się artystą
Największe aktorskie objawienie - tymi słowami został określony Michał Sikorski, który za rolę w filmie "Sonata" w reż. Bartosza Blaschke, otrzymał na ubiegłorocznym festiwalu w Gdyni nagrodę za najlepszy debiut aktorski. Z jakim wyzwaniem zmierzył się początkujący artysta, wcielając się w autentyczną postać - Grzegorza Płonkę, zwanego Beethovenem z Murzasichla?
Michał Sikorski urodził się 5 września 1995 roku w Wadowicach. Od wczesnego dzieciństwa marzył, aby zostać aktorem. Dążył do celu, uczestnicząc w różnych artystycznych przedsięwzięciach, aż w końcu rozpoczął studia w Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie. To właśnie wtedy, pod koniec drugiego roku studiów, spotkał na swej drodze Bartosza Blaschke. Reżyser szukał kandydata, mogącego sprostać wyzwaniu, jakim miało się stać zagranie osoby z wadą słuchu, obdarzonej wielkim muzycznym talentem.
Studia były także dla Michała Sikorskiego czasem stawiania pierwszych kroków na deskach teatralnych. W spektaklu w reż. Mai Kleczewskiej pt. "Hamlet" jako student zagrał Horacego, a recenzenci szumnie nazywali go Stephenem Hawkingiem. Obecnie aktor pracuje w Teatrze Polskim w Poznaniu, a oglądać go można także na Netflixie w takich produkcjach, jak "Wszyscy moi przyjaciele nie żyją" czy "Otwórz oczy". Natomiast "Sonata" trafi do kin 4 marca.
"Sonata" Bartosza Blaschke obrazuje drogę, jaką musiał przejść nastoletni Grzegorz Płonka, który został w dzieciństwie błędnie zdiagnozowany jako dziecko autystyczne. W wieku nastoletnim okazało się, że z autyzmem nie ma on nic wspólnego, a w rzeczywistości cierpi na głęboki niedosłuch. Poznając powoli świat coraz wyraźniej słyszanych dźwięków, chłopak zaczyna przejawiać niezwykły muzyczny talent. Nie zamierza cofnąć się przed niczym, by dosięgnąć marzenia, jakim byłoby wystąpienie w filharmonii. Wcielając się w młodego pianistę, na dużym ekranie zabłysnął Michał Sikorski.
Aleksandra Góra, Interia: "Sonata" to film, który zręcznie uderza w ludzką wrażliwość. Jak to się stało, że zagrałeś główną rolę? Przybliżysz pierwsze spotkanie z reżyserem?
Michał Sikorski: - Był koniec drugiego roku w szkole teatralnej i profesor Wojciech Leonowicz powiedział, że przyjdzie z kimś na egzamin. Nie wiedziałem, kto to będzie, a okazało się, że był to reżyser Bartosz Blaschke. Spotkałem się z nim kilka dni później i wtedy właśnie opowiedział mi wizję filmu o Grześku Płonce oraz szczegółowo opisał tę rolę. Ja od razu poczułem, że muszę to zagrać. Castingi zaczęły się prawie dwa miesiące później. W pierwszej chwili myślałem, że jestem do przodu, bo reżyser jednak spotkał się ze mną i wprowadził niejako do tego projektu. A jak przyszedłem na casting, to byłem na liście osiemdziesiąty któryś, a dodatkowo okazało się, że reżyser przez te minione miesiące spotkał się ze wszystkimi kandydatami do tej roli. Tak samo opowiadał im o filmie, o postaci. Ostatecznie chyba najbardziej tę szansę wykorzystałem.
Na castingu doszło jednak do jeszcze jednego ciekawego zdarzenia. Reżyser cię nie rozpoznał?
- Tak [śmiech - red.]. Na potrzeby roli, próbowałem zrobić sobie własną charakteryzację, a także uczyłem się wykonywania ruchów i naśladowania wysławiania się Grzegorza. I faktycznie, Bartek mnie nie rozpoznał. Mało tego, usłyszałem polecenie, żebym się przedstawił... Wtedy pomyślałem sobie: "Stary, rozmawialiśmy dwa miesiące temu". Wszyscy na sali patrzyli na mnie bardzo dziwnie. Opowiedzieliśmy sobie o scenie i Julka Popkiewicz, która była reżyserką castingu, spojrzała na mnie i powiedziała: "Ale to jeszcze przed sceną nagrajmy wizytówkę", więc przestawiłem się i zobaczyłem, jak Bartek Blaschke zbladł, ponieważ właśnie w tym momencie mnie rozpoznał. Później też wspominał ten moment, że całkowicie mnie nie skojarzył. Po odegraniu sceny on już wiedział, że ma bohatera. Co jest zabawne, bo teraz za każdym razem opowiada, że już wtedy zostałem wybrany, a ja o dostaniu roli, dowiedziałem się dopiero dwa miesiące później [śmiech - red.].
Czyli długo czekałeś na informację zwrotną. Sam film także przeszedł długą drogę - praca nad nim trwała prawie sześć lat. Jak to wyglądało?
- Spotkałem się z Bartkiem w 2017 roku, a zdjęcia ruszyły dopiero w 2020 roku. To była bardzo długa droga, żeby znaleźć finansowanie na film, żeby mieć cały budżet przed rozpoczęciem zdjęć. W międzyczasie przyszła pandemia, która w konsekwencji sprawiła, że trzeba było pogodzić wszystkie inne sprawy i terminy, ale jakiś dobry duch czuwał nad tym filmem - każdy z nas tak myślał i faktycznie, wszystko się udało. Mnie przede wszystkim udało się nie zestarzeć [śmiech - red.].
Właśnie! To był chyba pierwszy warunek, bo grasz Grześka w różnym przedziale wiekowym.
- Chociaż nastoletni wiek nie jest w filmie dokładnie sprecyzowany, to jednak było wiadomym, że trzeba jakoś wiarygodnie zagrać nastolatka. Byłem trzy lata na diecie, by się nie zestarzeć. I udało się!
Patrząc na twoją przemianę, z czysty sercem mogę przyznać, że ciężko było zobaczyć w tej postaci Michała Sikorskiego, tylko w pełni Grzegorza Płonkę. W Gdyni wspominałeś, że najciężej było odtworzyć emocje, bo widz nie dostał zapisu myśli postaci. Powiesz o tym coś więcej?
- W filmach z bohaterem z problemem komunikacyjnym często aktor czyta, co dana postać myśli. Łatwiej jest wtedy zrozumieć, kiedy on się wzrusza. Bartek już na początku wiedział, że nie chce wykorzystywać tego narzędzia, więc musieliśmy stworzyć taką postać, która będzie zrozumiana. Na początku filmu nie mówię praktycznie wcale, więc trzeba było wykreować tę postać tak, by widz ją dobrze odczytywał, polubił albo przynajmniej widział w niej człowieka, a nie tylko jakąś figurę.
Kiedy okazało się, że grasz Grzegorza Płonkę, nie wiedziałeś, czy może was coś łączyć. Jednak w momencie przeobrażania się w tego bohatera, znajdowałeś rzeczy wspólne. Zdradzisz, co dokładnie odkryłeś?
- Faktycznie było tak, że kiedy Bartek opowiedział o tej postaci i widziałem nagrania z Grześkiem, to wydawało mi się, że to po prostu bardzo ciekawa rola i rzeczywiście zapaliła mi się w głowie jakaś lampka, że muszę to zrobić. Że to jest dla mnie, że muszę to zagrać, ale nie myślałem wtedy w takich kategoriach, że Grzesiek ma coś ze mną wspólnego. Zaskoczyło mnie jednak to, że chociażby w kwestii poczucia humoru, potrafiłem się do pewnych rzeczy dostosować i rozgryźć je tak, jak Grzesiek to robił. W ten sposób w filmie jest też bardzo dużo scen, napisanych na podstawie improwizacji z prób, bo okazały się być bardzo bliźniacze. Podobne do tego, jak reagowałby Grzesiek, a Bartek znał go dużo lepiej i dłużej. Natomiast naszą cechą wspólną jest samo dążenie do realizacji obranego celu. Kiedy zaczynaliśmy, ja byłem w szkole teatralnej, takim okresie, kiedy budzi się potrzeba tworzenia. Jerzy Stuhr powiedział, że to jest film o stawaniu się artystą i gdzieś to zrymowało się z moim życiem w chwili, kiedy wiedziałem, że chcę tworzyć i mam taką potrzebę, i potrzebuję swojego medium. W przypadku Grześka jest to muzyka, dla mnie to jest aktorstwo. Oczywiście los był dla mnie dużo bardziej łaskawy niż dla Grześka, ale ten upór i chęć parcia do obranego celu to zdecydowanie coś, co nas łączy.
O naturalnym podobieństwie do Grześka świadczy na pewno fakt, że kiedy doszło do pierwszego spotkania z Małgorzatą Foremniak i Łukaszem Simlatem na próbie, to filmowi rodzice nie zorientowali się, że ty już grasz. Dostrzegłeś to?
- Nie [śmiech - red.]. Dowiedziałem się o tym dopiero na festiwalu w Gdyni na konferencji prasowej. Nie miałem pojęcia o tym, że Małgosia myślała, iż Bartek wziął do tej roli chłopaka z niepełnosprawnością. Nie wiedziałem o tym, bo nikt mi nic wcześniej nie powiedział [śmiech - red.].
Nie ma chyba większego komplementu, biorąc pod uwagę, że byłeś wtedy studentem i chciałeś wejść w aktorski świat. Natomiast podczas wchodzenia w rolę zapewne pomogło zamieszkanie u państwa Płonków. Co zapamiętasz z tamtego okresu? Jak wyglądały przygotowania lub co zaskoczyło?
- Na etapie, kiedy już kilka dni spędziliśmy wspólnie z Płonkami, miałem takie poczucie, jakbyśmy byli po wielu próbach. Wiedziałem już, co chcę zrobić. Grześka też poznałem kilka dni wcześniej i nie traktowałem tego 1:1. W tym momencie nie był postacią, którą gram. Grzesiek, którego poznałem i u którego byłem w domu, to był już mężczyzna sześć lat po ostatnich wydarzeniach z filmu. Czułem, że on też ma dystans do tego, jaką był osobą te sześć lat wcześniej.
- Przygotowania były wielostopniowe. Mieliśmy bardzo dużo prób, mnóstwo spotkań z terapeutami, lekarzami, z pierwowzorami oczywiście też, ale - co ciekawe - przez to, że zagrałem postać na różnych etapach rozwoju, tak naprawdę odmienne były sposoby reżyserowania. Na przykład z Basią Wypych, która grała pierwszą nauczycielkę, pracowaliśmy zupełnie inaczej. To było takie precyzyjne ustawienie scen, żeby niczego nie zgubić, żeby wszystko się opowiedziało. Odwrotnie było z Ireną Melcer, która gra pod koniec filmu moją sympatię. Ta praca była zgoła odmienna i szalona, ponieważ my spotykaliśmy się w Warszawie w parkach na randkach już jako filmowe postaci. Bartek nagrywał te randki i później, na podstawie naszych improwizacji, pisał sceny. My z Ireną mieliśmy takie flow, że przez większość czasu właściwie improwizowaliśmy na planie. I te rzeczy są w filmie. Bardzo wielu rzeczy też nie ma, ponieważ ten materiał z postacią Justyny był tak ogromny, że można byłoby zrobić osobny film.
Efektem precyzyjnych scen oraz zgrabnej improwizacji są nagrody na festiwalu w Gdyni - nagroda publiczności oraz nagroda za najlepszy debiut aktorski. Pierwsi recenzenci nazywają cię największym objawieniem aktorskim, inne pisali, że przebiłeś Dawida Ogrodnika. Jak na to reagujesz?
- Nie myślę w kategoriach, że kogoś przebiłem, bo nie przebiłem... I absolutnie nie porównuję się do żadnych innych ról. Jest mi bardzo miło, że się ten film udało zrobić. A to, że moja praca jest dostrzeżona, to wynik pracy wszystkich osób dookoła, którzy nad tym filmem pracowali. Gdyby Tomek Augustynek ze swoją kamera nie był tak czuły i pokorny, i tak oddany aktorowi oraz historii, to fabuła by się tak nie sfilmowała i nie wybrzmiałby Grzesiek w tym obrazie. To, że mamy do niego dostęp, to jest zarówno moja zasługa, jak i Bartka Blaschke oraz Tomka Augustynka - co najmniej. Pracowałem w bardzo bliskiej relacji z Arturem Kuczkowskim, odpowiedzialnym za realizację dźwięku, który był dla mnie ogromnym wsparciem, bo musieliśmy różne rzeczy podciągać. Ja podciągałem mowę Grześka, Artur pilnował momentów, które można jeszcze doprecyzować, żeby Grzesiek był bardziej dźwiękowo zrozumiany. Chodziło o to, żeby nie stracić Grześka. Jest więc taka ogromna radość, że ta praca, również z perspektywy montażu, została wykonana. Że ostatecznie podjęto takie, a nie inne decyzje. Że ta historia została tak lekko poprowadzona. Bo można było to wszystko koncertowo spieprzyć - cały ten materiał.
Zgadzam się, a też wiele osób podkreśliło, że cały film można byłoby położyć już przy złym wyborze obsady i historia Grześka, osoby o wielkim muzycznym talencie, nie miałaby szansy przebicia. A jeśli chodzi o sceny związane z graniem na instrumencie, miałeś trudności? Uczyłeś się grać?
- Ktoś zapytał mnie już, na ile są podkładane ręce, a na ile naprawdę sam gram. Rzeczywiście ręce są podłożone w momencie zagrania "Sonaty". Wtedy, oczywiście nie licząc mojej głowy, są one Grześka, ale wszystkie inne dłonie w filmie są moje i ja grałem te wszystkie utwory. Przygotowywałem się długo, w międzyczasie przeprowadzałem się, wiec ostatecznie w każdym mieście miałem innego nauczyciela. Oni wszyscy są w napisach końcowych. Miałem osobnego nauczyciela od "Sonaty księżycowej". Uczyłem się grać na pianinie na potrzeby filmu i wiedziałem, że nigdy nie dojdę do poziomu Grześka. To było moją kulą u nogi, bo wiedziałem, że tak perfekcyjnie nie zagram.
- Na miesiąc przed zdjęciami pojawił się taki moment, kiedy musiałem to wszystko przemyśleć. Grzesiek wyraża siebie muzyką, a kiedy musi się wypowiadać, jest to dla niego stresujące i nie czuje się w tym pewnie. A ja czułem się pewnie, grając Grześka, takiego na co dzień, bo wiedziałem, że to wzbudza jakiś uśmiech i zachwyt wśród ludzi na planie. I że jest w tym jakieś flow. Czułem, że ten moment, w którym się wypowiadam, to jest granie Grześka, a chwile normatywne, podczas grania na fortepianie, to sceny, kiedy się trzeba bardzo skupić i chce się z całego serca zrobić wszystko perfekcyjnie, a bardzo często perfekcyjnie nie wychodzi. Wtedy zrozumiałem, że te dwa ogniwa we mnie są i cały czas funkcjonowały, ale potrzebowały dobrego rozłożenia.
Ten film pokazuje również, że nasze społeczeństwo wciąż mało wie o problemach osób niepełnosprawnych i przybliża im tę sprawę. Postać, w którą wciela się Jerzy Stuhr, wypowiada taką kwestię, że dzięki temu, iż pozbawiono Grześka prawidłowej nauki mowy, on stworzył sobie swój zamknięty świat. Jak ty odnalazłeś się w poznawaniu tego świata? Jak wiele ci to otworzyło?
- Przede wszystkim, dopiero teraz, jak rozmawiam z wieloma osobami o tym filmie, za każdym razem dziwi mnie, kiedy ktoś pyta, jak to jest zagrać osobę z niepełnosprawnością. OK, zagrałem, ale w ogóle odrzuciłem myślenie o Grześku jako o osobie niepełnosprawnej, bo wydaje mi się, że często myśląc o takich osobach, tworzymy w głowie pewien rodzaj getta. Podszedłem do tego tak, że myślałem o Grześku po prostu jako o człowieku. Tak samo jak innych bawiło mnie jego poczucie humoru, więc potrafił mnie zarówno rozśmieszyć, jak i wyprowadzić z równowagi, kiedy mówi coś, z czym się totalnie nie zgadzam i muszę się wdać z nim w dyskusję. Dlatego wejście w ten świat, który Grzesiek musiał sobie sam stworzyć, buduje po prostu jakieś takie ogromne poczucie niesprawiedliwości. Dlaczego ktoś może zostać tak potraktowany i dlaczego nie ma pomocy później, żeby mógł normalnie funkcjonować i nie był zmuszony cały czas o tę pomoc prosić?
- Ktoś mówi, że to jest błędna diagnoza lekarzy i to nie wina systemu edukacji. Moim zdaniem to, z czym zmaga się Grzesiek, to jest oczywiście wina lekarzy, ale co Grzesiek ma zrobić z tą winą? Wina systemu edukacji też jest, bo system powinien być przygotowany na każdą osobę, żeby każdy mógł się kształcić. To jest jedno z najważniejszych praw człowieka, a Grzesiek marzy o tym, żeby zdać maturę, a nie ma takich możliwości, ponieważ po 26. roku życia nie ma szkoły dla osób mających problemy, wynikające z niepełnosprawności bądź jakichś zaniedbań. Nie ma miejsca w Polsce, gdzie Grzesiek mógłby się uczyć. To strasznie smutne i cisną się łzy do oczu, kiedy myśli się o tym, że jest XXI wiek i czyimś marzeniem jest zdanie matury. To nie powinno być niczyim marzeniem, nikt nie powinien mieć tak niskich aspiracji. A ma te niskie aspiracje nie dlatego, że jest mało ambitny, tylko dlatego, że spotyka się z problemem i niezrozumieniem. I na to wszystko jest moja ogromna niezgoda.
Odchodząc od tematu Grześka, ciekawią mnie twoje plany na przyszłość. Pojawiła się już współpraca z Netflixem przy filmach "Wszyscy moi przyjaciele nie żyją" oraz "Otwórz oczy". W pierwszym z nich dałeś się poznać od strony komediowej, w drugim wcieliłeś się w tajemniczą, ale wyrazistą postać. Z kolei "Sonata" to filmowa biografia. Który gatunek byłby dla ciebie prawdziwym wyzwaniem?
- Nie wiem, czy jest taki gatunek, ale to ciekawe, powiedziałaś o "Wszystkich moich przyjaciołach..." i o "Otwórz oczy". Było tak, że w czerwcu skończyłem zdjęcia do "Wszystkich moich przyjaciół...", później od razu zacząłem "Otwórz oczy" i dwa dni później, jak zszedłem z planu, zaczęliśmy kręcić "Sonatę". Miałem jeden dzień przerwy, więc obcięli mi włosy, przefarbowali i graliśmy sceny szkolne, bo od tego ruszały zdjęcia. Naprawdę szczerze odpowiadając na twoje pytanie, to chciałbym grać w różnych gatunkach. Na pewno chciałbym jeszcze zrobić taką wielką rzecz jak "Sonata". Nie mam na myśli tematycznie czy gatunkowo, ale chodzi o możliwość posiadania dużej ilości czasu i swobody do przygotowywania roli i żeby ta rola mogła wybrzmieć w sposób bogaty i tak różny.
Doszły mnie słuchy, że chciałbyś zagrać muzyka, ale tym razem rockmana. Czy to prawda?
- Tak, chciałbym zagrać kogoś, kto jest może bohemą. I tak sobie myślę, że rockman to ktoś, kogo zawsze chciałem zagrać, więc nadal mam to marzenie. Mogę tylko zdradzić, że takim spełnieniem byłaby rola Ciechowskiego...
A myślisz też o jakiejś zgoła odmiennej roli?
- Zagranie przywódcy religijnego, na przykład Jakuba Franka, byłoby wyzwaniem, którego zdecydowanie chciałbym się podjąć.
Chłopak z Wadowic zagra przywódcę religijnego? Będę wypatrywać takich nagłówków. Natomiast najnowszą produkcją, w której będzie cię można zobaczyć, jest "Chcesz pokoju, szykuj się do wojny".
- Tak, Studio Munka podało już tę informację. "Chcesz pokoju, szykuj się do wojny" jest już właściwie skończony i pozostaje czekać na ogłoszenie daty jego premiery.
Należy także wspomnieć, że co dzień pracujesz w Teatrze Polskim w Poznaniu. Gdybyś musiał wybierać, wolałbyś grać w filmach czy w teatrze?
- Gdybym musiał dokonać takiego wyboru, to nie polegałby na tym, że chcę serialu, bo to coś lepszego lub wybieram teatr, bo jestem przy nim sercem. Ważna byłaby skala wyzwania, to ona by mnie ciekawiła. Coraz bardziej czuję, że mogę robić coraz większe rzeczy, więc wybrałbym rzecz ciekawszą i zdecydowanie większą, bo wokół większej roli można ciężej pracować i robić wiele niesamowitych rzeczy. W epizodach oczywiście można zabłysnąć, ale jest mniej czasu i brak miejsca na dezynwolturę, bo trzeba być pokornym historii i głównym bohaterom. A jeśli się robi rzeczy duże, to ma się więcej mocy realizacyjnej i to jest coś piekielnie kuszącego.
Pytano cię, czy podczas przygotowań do roli Grześka, inspirowałeś się na przykład Ogrodnikiem, a ty powiedziałeś ciekawą rzecz, że ciebie bardziej zainspirował Joker. Dlaczego akurat on?
- Tak, pytano mnie, czy inspirowałem się filmami o bohaterach z niepełnosprawnością takich, jak o Mietku Koszu lub postaci z "Chce się żyć" czy z "Mojej lewej stopy", zagranej przez Daniela Day-Lewisa. Właściwie porównywaliśmy jedną rzecz z filmem o Mietku Koszu, ale to dlatego, że to jest film o pianiście. Jak coś sprawdzaliśmy, to właśnie bardziej produkcje o muzykach. Dla mniej największą inspiracją był jednak sam Grzesiek, ponieważ jest niesamowitą osobą. Jeśli mam jednak znaleźć inspirację czy filmową postać, to na pewno będzie nią Joker Joaquina Phoenixa, ponieważ postać Grześka znajduje w nim duże podobieństwo. Myślę, że są to osoby tak samo mocno skrzywdzone przez los i społeczeństwo, a jednocześnie niezwykłe. Zakochałem się w Jokerze, którego zagrał Phoenix i zakochałem się w Grześku. W ich łączącej nici niezwykłości.
Rozmawiała: Aleksandra Góra
Zobacz również:
Ukrainy będzie bronił Rambo? Sylvester Stallone komentuje
Sean Penn opuszcza Ukrainę? Zmierza do Polski
Ukraińska Akademia Filmowa: Apel o bojkot rosyjskich produkcji
Gwiazdy solidaryzują się z Ukrainą. Kto zabrał głos?
Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.