Reklama

Mateusz Janicki: Chcieliśmy dołożyć kolejną cegiełkę do świata Nienackiego

"Od dziecka byłem zaangażowany w politykę, bo z takiego wywodzę się domu, gdzie o polityce i kwestiach społecznych dużo się rozmawiało. Także, to zaangażowanie i potrzebę działania dostałem w prezencie od rodziców i dziadów. Pamiętam wolne wybory, pamiętam plakat u moich dziadków na drzwiach - Gary Cooper promujący częściowo wolne wybory" - mówi w wywiadzie z Interią Mateusz Janicki. Aktor opowiada również o swojej recepcie na sukces, współpracy z Netfliksem i "Panu Samochodziku i Templariuszach".

Sylwia Szostak, Interia: Nie narzekasz na brak pracy - grasz w teatrze, w serialach, teraz przyszedł czas na Netflix. Jaka jest twoja recepta na sukces? 

Mateusz Janicki: - W jakimś stopniu to na pewno kwestia przypadku i szczęścia, za które jestem bardzo wdzięczny. Wiem, że nie każdemu się to udaje. Częściowo to też są świadome wybory dotyczące mojej kariery zawodowej. Zawsze wiedziałem, że nie stanę się dobrym aktorem bez pracy w teatrze. W serialu pracuje się szybko i intensywnie. Jest dwanaście, czasem nawet, czternaście scen do zrealizowania w ciągu jednego dnia zdjęciowego. Wszystko odbywa się w ogromnym pośpiechu, trzeba się szybko nauczyć tekstu, wejść na plan, gdzie do każdej sceny są różne ujęcia, ogólny plan, półzbliżenie, zbliżenie i szybko przechodzimy do następnej sceny. Czasu na próby jest bardzo mało, co sprawia, że w pracy dla telewizji trudno jest wyrobić sobie warsztat aktorski. 

Reklama

- Dzięki pracy w teatrze moje aktorstwo jest bardziej świadome. Oprócz tego, że teatr daje możliwość doskonalenia warsztatu aktorskiego, to przede wszystkim jest szansą spotkania z widzami i rozmowy z nimi na ważne dla mnie tematy. Mam wielkie szczęście do pracy we wspaniałych teatrach i ze świetnymi ludźmi, z którymi staram się robić spektakle na temat spraw, które są dla nas istotne. Są oczywiście aktorzy grający tylko w filmach, którzy mają możliwość pracy przy dużych fabułach. Ja też nigdy nie miałem wielkich ambicji odniesienia sukcesu komercyjnego. Wydaje mi się, że taka presja może jest bardziej odczuwalna w Warszawie. Kraków, gdzie mieszkam jest inny pod tym kątem. Może trochę zadymiony, ale też doceniający trochę wolniejsze życie niż w stolicy. W Krakowie mam całe życie. Przede wszystkim to poza aktorskie - mam wielu przyjaciół, którzy jakby mi "odbiło" szybko sprowadzą mnie na ziemię.

Zobacz też: "Pan Samochodzik i Templariusze": Rodzinna rozrywka od Netflixa [recenzja]

A jak pracowało ci się przy realizacji Pana Samochodzika? To twoja pierwsza współpraca z Netfliksem.

- Po otrzymaniu roli, zostałem dopuszczony do rozmów o kształcie filmu, co nie jest zwyczajową praktyką. Scenariusz był już co prawda zamknięty, ale podczas prób mieliśmy szansę na dyskusje. Jacek Beler, wcielający się w rolę Adiosa, Marysia Dębska - filmowa Karen oraz Sandra Drzymalska czyli Anka i ja, siedzieliśmy na próbach, wraz z Bartoszem Sztyborem, autorem scenariusza, Antkiem Nykowskim - reżyserem, Joasią Stępień - asystentką reżysera i rozmawialiśmy. Wiele rzeczy, które sugerowaliśmy jako aktorzy, weszły potem do scenariusza. Bartek wysłuchał naszych uwag, był absolutnie otwarty na dialog. Mieliśmy czas i zostaliśmy obdarzeni zaufaniem, mimo, że mamy tutaj do czynienia z kinem producenckim, gdzie to właśnie producent ma decydujący głos. Wcielając się w daną postać, staram się myśleć jak ta postać, szukać powodów, dla których podejmuje takie a nie inne decyzje i czasem moje wyobrażenie o tej postaci jest inne niż wizja scenarzysty czy reżysera. Przy realizacji Pana Samochodzika wiedziałem dobrze jak mój bohater by się zachował i super, że miałem wpływ na kształt niektórych scen i dialogów. 

A dla kogo w ogóle jest Pan Samochodzik? Komu byś go polecił?

Od początku twórcy mieli nadzieję stworzenia filmu wielopokoleniowego. Filmu, który z przyjemnością zobaczą rodzice z dziećmi, a może i dziadkami. I mam wrażenie, że nam się to udało. Po pierwszych reakcjach okazuje się, że ludzie z rożnych pokoleń odnajdują w filmie coś dla siebie.

Tutaj mamy do czynienia z kolejną już adaptacją dobrze znanej książki Zbigniewa Nienackiego. Jaki mieliście pomysł na tą adaptację?

Myślę, że w tym kraju pewnie z 30 procent ludzi czytało Pana Samochodzika. Serial z Mikulskim prawdopodobnie widziało jeszcze więcej. Adaptacji książki było już kilka, a Pan Samochodzik to postać wręcz kultowa, posiadająca rzesze zagorzałych fanów, ważna cześć polskiej popkultury. Nasze podejście do oryginału nazwałbym "szlachetnym". Tworzyliśmy ten film z ogromnej sympatii do bohatera i szacunkiem do materiału źródłowego. Zastanawialiśmy się jak dzisiaj można opowiedzieć historię pana Tomasza? To co nam przyświecało przy tej produkcji to chęć opowiedzenia dobrej historii o przygodach, a kto w Polsce opowiadał takie historie? No właśnie Nienacki, czyli autor serii powieści przygodowych o Panu Samochodziku. 

- Przy realizacji filmu, nie udawaliśmy, że odkrywamy nową historię. Byliśmy świadomi tego, że jesteśmy kolejnym, i pewnie nie ostatnim, pokoleniem, które interpretuje opowieści Nienackiego. Czuliśmy się częścią pewnej tradycji i wiedzieliśmy o czym opowiadamy. Chcieliśmy dołożyć kolejną cegiełkę do świata stworzonego przez Nienackiego, poszerzając ten fenomen kultury popularnej. Cała ekipa dała z siebie wszystko, staraliśmy się zrobić ten film jak najuczciwiej. Jak najlepiej opowiedzieć historię przygodową. Właśnie tak, jak to potrafił robić Nienacki. Mam nadzieję, że się nam to udało. Wiadomo, że on był mistrzem, a my poniekąd jesteśmy jego wychowankami.

Jak odnalazłeś się w retro świecie stworzonym na potrzeby tej ekranizacji?

Antek Nykowski - reżyser - zażartował, że chce stworzyć wizję PRL jak z filmu Marvela. To mi się strasznie spodobało, wizja tego okresu niekoniecznie jako historii walki o wolność. PRL jest częścią niewesołej historii Polski, ale też dla wielu z nas jest to czas dzieciństwa, z którego mamy fantastyczne wspomnienia. Opowiadamy historię umiejscowioną w okresie PRL, ale PRL jest tylko tłem. To tło nie jest polityczne, tylko takie jakie je pamiętamy z dzieciństwa. Jak jeździło się pod namioty, na obozy, duże fiaty na ulicach, jak ubierali się moi rodzice i dziadkowie. To jest taki świat wspomnień. Często myślimy o PRL w kategoriach szarej rzeczywistości. Jednak dla pokolenia, naszych rodziców czy dziadków to był też czas młodości i dojrzewania. Oczywiście, nie gloryfikujemy tego okresu, bo był to okropny czas ciemiężenia Polski. Polska miała swojego wielkiego brata w postaci Związku Radzieckiego, a ludzie pozbawieni byli praw obywatelskich. Twórcy potraktowali ten okres trochę tak jak w serialu "Stranger Things", który pokazuje wersję przeszłości przefiltrowaną przez ludzkie wspomnienia. 

A co z pojazdem Pana Samochodzika? Czy naprawdę pływaliście nim po wodzie?

W filmie pojazd Pana Samochodzika jest amfibią i te zdjęcia naprawdę realizowaliśmy na wodzie. Mam patent motorowodny, więc jak się okazało, że będziemy faktycznie pływać, to zażartowałem do produkcji, że proszę bardzo, mam papiery, mogę prowadzić wszelkie pojazdy wodne. Zdjęcia do filmu zaczęliśmy realizować z początkiem sierpnia ubiegłego roku. Ostatni dzień zdjęciowy, w którym realizowaliśmy scenę skoku Tomasza do wody z samochodu i znalezienia skarbu, przypadł na połowę października, więc musiałem kąpać się w Bałtyku w połowie października, co było nie lada wyzwaniem. Byłem oczywiście odpowiednio zabezpieczony. Wspaniałe dziewczyny z departamentu kostiumów i charakteryzacji czekały na brzegu z ręcznikami i gorącą herbatą.

A jak pracowało się z dzieciakami na planie?

Prywatnie mam chyba dobry kontakt z dziećmi. Jestem cały czas praktykującym instruktorem narciarstwa i uczę właśnie dzieci. Poza tym, dzieciaki z Pana Samochodzika były bardzo oddane pracy i bardzo się starały. Olgierd Blecharz czyli "Sokole Oko" ma już całkiem spore doświadczenie aktorskie a i Kalina Kowalczuk czyli "Wiewióra" i Piotrek Sega czyli "Mentorek" dawali z siebie wszystko, żeby sprostać swoim zadaniom. Na planie była też Emma Herdzik, absolwentka Krakowskiej Szkoły Teatralnej, reżyserka aktorów dziecięcych, która od samego początku dbała, aby mieli jak najlepsze warunki do pracy.

Jakie masz marzenia zawodowe?

Czuję się spełnionym człowiekiem, nie tylko zawodowo i jestem bardzo wdzięczny za to, co mam. Chciałbym, aby w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie dyrektorem pozostał Krzysztof Głuchowski, który jest ofiarą represji politycznych ze względu na repertuar teatru, który nie spełnia oczekiwać naszej bieżącej władzy. Byłoby miło, gdybym miał dalej coraz ciekawsze propozycje filmowe, a takie się zaczynają pojawiać. Kiedyś podczas castingu usłyszałem komentarz, że muszę się jeszcze sporo nauczyć i nabrać doświadczenia. Wtedy oczywiście nie przyjąłem tego z otwartością, bo pomyślałem sobie "jak mam zdobyć to doświadczenie, skoro nikt nie chce mi dać dużej roli?". Dzisiaj myślę, że wszystko ma swój czas. Trzeba walczyć o marzenia, ale też robić swoje. 

Jesteś bardzo zaangażowany w to, co dzieje się obecnie w naszym kraju. Co sprawia, że kwestie społeczne są dla ciebie takie ważne?

- Od dziecka byłem zaangażowany w politykę, bo z takiego wywodzę się domu, gdzie o polityce i kwestiach społecznych dużo się rozmawiało. Także, to zaangażowanie i potrzebę działania dostałem w prezencie od rodziców i dziadów. Pamiętam wolne wybory, pamiętam plakat u moich dziadków na drzwiach - Gary Cooper promujący częściowo wolne wybory. Moi dziadkowie i Tata byli w Solidarności, mama działała w NZS. Nie jest sekretem, że nie lubię pisowskiej rzeczywistości. Smuci i złości mnie jak polskie państwo traktuje kobiety, osoby LGBTQ+ a uchodźców dzieli na tych "ok", którzy uciekają przed wojną w Ukrainie i na tych, którzy uciekają z różnych powodów z krajów nieeuropejskich, jak politycy używają mniejszości jako politycznego paliwa. 

- Pisałem o tym w swoich mediach społecznościowych, no, ale ile można o tym pisać w mediach społecznościowych? No i jest tak, że teraz oprócz bycia sojusznikiem osób niebinarnych i współpracy z KPH zacząłem jeździć na granicę polsko-białoruską jako wolontariusz Grupy Granica. Te doświadczenie uczą ogromnego szacunku i dystansu do własnego życia. Spotkasz chłopaka, który pochodzi z Damaszku, studiował bezpieczeństwo w sieci i mógłby być spokojnie moim kumplem, a musi uciekać, aby nie być zwerbowanym do wojska, które zamordowało mu brata. Jedyny wybór jaki ma to ucieczka. I on jest 8 razy przepychany przez polską granicę. Powrotu już też nie ma, bo uniemożliwia mu to reżim Łukaszenki. Takich historii są setki. Po polskiej stronie Grupa Granica udokumentowała już 48 śmierci, a szacuje się, że mogło tam zginąć ponad 300 osób. To nie jest bezpieczna granica i tak nie działa państwo prawa i państwo, które szanuje każde życie. Nie umiem na to patrzeć bezczynnie.

Zobacz też: "Dzień matki": Mamy "Johna Wicka" w domu [recenzja]

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama