Jest legendą polskiego kina. Opowiedział o tym pierwszy raz!
"Jestem już w takim wieku, że naprawdę nie szukam. Uwierzcie mi państwo - ja wierzę, że mnie znajdą. (...) Sam jako reżyser lubię jednak zrywać świeże jabłka z drzewa, a nie szukać tych dojrzałych w trawie. Ja jestem w trawie, więc trzeba naprawdę chcieć mnie tam znaleźć. Nie mam pretensji do nikogo. To po prostu naturalny bieg rzeczy" - wyznał Jan Englert podczas spotkania z publicznością na festiwalu Script Fiesta. "Życiorys scenarzysty opowiadam pierwszy raz w życiu" - dodał legendarny aktor.
Jan Englert - legenda polskiego kina, aktor teatralny i filmowy, reżyser, profesor sztuk teatralnych, wykładowca, rektor, dyrektor artystyczny Teatru Narodowego i scenarzysta. Grał u największych: Andrzeja Wajdy, Kazimierza Kutza, Janusza Zaorskiego, Filipa Bajona, Janusza Morgensterna, Jerzego Antczaka, Ryszarda Bera i Jana Łomnickiego. Pamiętamy jego kreacje w tak głośnych filmach, jak "Kanał", "Sól ziemi czarnej", "Magnat", "Piłkarski poker", "Kiler", "Katyń", "Bogowie" czy ostatnio "Skrzyżowanie".
Popularność przyniosły mu również role w serialach, wystąpił m.in. w "Polskich drogach" Janusza Morgensterna (1976), "Nocach i dniach" Jerzego Antczaka (1977), "Lalce" Ryszarda Bera (1977), "Rodzinie Połanieckich" Jana Rybkowskiego (1978), "Matkach, żonach i kochankach" Juliusza Machulskiego (1995), "Domu" Jana Łomnickiego (1980-2000). Ma na swym koncie ponad 150 ról w teatrach i 200 ról w Teatrze Telewizji.
Czy wiedzieliście, że Jan Englert w Polskiej Akademii Filmowej, przyznającej Orły, nie figuruje jako aktor, tylko jako scenarzysta? Nie? Ja również nie! Dowiedziałam się o tym pod koniec stycznia tego roku podczas Q&A po przedpremierowym pokazie filmu "Skrzyżowanie" w kinie Kultura w Warszawie. Wybitny polski aktor był gościem niedawno zakończonego festiwalu Script Fiesta, poświęconego sztuce scenariopisarskiej i opowiedział tam (po raz pierwszy!) o swej pracy scenarzysty. Oto relacja z tego niezwykłego spotkania.
"Jeśli chodzi o kapitułę Orłów, to ja tam jestem nie jako reżyser, nie jako aktor, tylko jako scenarzysta. Dlatego czuję się uprawniony do mówienia o scenariuszach, chociaż nie mam pojęcia, jak trzeba je pisać. Mam natomiast pojęcie, jak napisać dobrą rolę dla siebie. Wszystkie scenariusze, które pisałem, pisałem po to, żeby je potem zagrać. Więc to jest jedna z tych tajemnic. (...) A życiorys scenarzysty opowiadam pierwszy raz w życiu" - wyznał Englert.
Okazuje się, że Jan Englert, choć jako scenarzysta figuruje w napisach tylko przy filmie Jana Łomnickiego "Szczur" (1994), ma na swym koncie więcej tekstów i sporo filmowych dialogów.
Pierwszy scenariusz napisał w drugiej połowie pod koniec lat 60., brał wówczas udział w zdjęciach próbnych do filmu Jana Łomnickiego "Kontrybucja" (1967).
"W czasie tych zdjęć Łomnicki zapytał mnie, czy prócz tego głupiego zawodu aktora, mam coś jeszcze. 'Umiesz coś jeszcze?' - zapytał. Powiedziałem, że piszę. - 'A scenariusze piszesz?' - zapytał. - 'Piszę oczywiście' - choć nie napisałem żadnego. - 'To mi przywieź'. I miałem tydzień na napisanie scenariusza. Napisałem, wcale nie najgorszy. Łomnickiemu się ogromnie spodobał. Oczywiście napisałem tam rolę dla siebie" - opowiadał Englert.
Potem aktor spotkał się ze Zdzisławem Skowrońskim, który był wówczas szefem literackim Studia Filmowego Iluzjon i Jerzym Antczakiem, artystycznym kierownikiem tego zespołu. Im też scenariusz się spodobał. Zaplanowano realizację filmu i wtedy Antczak powiedział: "Wie pan, pan ma dobre warunki i powinien być aktorem". "Wie pan, tak się składa, że nie tylko jestem, ale napisałem dla siebie tę rolę" - odparł Englert. Film jednak nie powstał, bo produkcję zablokował Janusz Wilhelmi z Ministerstwa Kultury i Sztuki.
Drugi scenariusz? W 1972 roku Jerzy Skolimowski kręcił w Londynie film "Deep End" ["Na samym dnie" - red.], a Englert z Łomnickim postanowili zrobić film na podstawie jego pomysłu. To był pomysł na film pod tytułem "Poślizg" i Skolimowski zgodził się, żeby panowie "przejęli" tę historię.
"Skolimowski dał zgodę, pomysł był jego, ale... cały scenariusz napisałem ja, choć do dziś w napisach widnieje tylko Skolimowski. On to wie i mogę już o tym mówić głośno. Dialogi były wszystkie moje. Żeby pozostać uczciwym - jak Skolimowski wrócił z Londynu, zrobił aferę, że film powstaje. Zatrzymał zdjęcia, obejrzał gotowe materiały, powiedział: 'Dziękuję panowie, to jest świetne'. Potem dopisał trzy sceny i wszystko zostało polubowne załatwione".
Trzeci scenariusz Jana Englerta? Był rok 1990. "Byłem w depresji finansowej, musiałem coś zrobić, żeby zarobić pieniądze i napisałem sobie rolę. To była 'Wielka wsypa' [film Jana Łomnickiego - red.]. Było kilku autorów scenariusza, ale podjęliśmy decyzję, że nie będziemy się tam podpisywali. (...) Wiele osób miało w tym udział, ale dialogi były w większości moje. Generalnie rzecz biorąc nie mogę jednak tego scenariuszu uważać za oryginalnie własny" - opowiadał szczerze aktor.
Czwarty scenariusz? Jedynie scenariusz "Szczura" był od początku do końca oryginalnie własny, choć w napisach figurują dwie osoby - Jan Englert i Jan Łomnicki. "Nie chcę się chwalić, ale jednak wspólne pisanie z Łomnickim polegało na tym, że to ja pisałem, pokazywałem mu tekst, a on mówił, co trzeba poprawiać i razem w ten sposób stworzyliśmy ten scenariusz".
Piąty scenariusz - co to było? "W końcówce lat 90. napisałem jeszcze jeden scenariusz, którego najbardziej żałuję, że nie został zrealizowany. Witek Adamek nie kochał mnie jako aktora, ale jako reżysera bardzo. Zrobiłem z nim większość Teatrów Telewizji. I on chciał to wyprodukować. Miał jedyny egzemplarz tekstu, który przepadł po jego śmierci. Nie mam już tego scenariusza. To było o tym, co się działo wtedy, w latach 90., w naszym środowisku. Moim zdaniem powstał bardzo ciekawy scenariusz, ale jakoś nie przeszedł" - wspominał Englert.
Na podstawie tego scenariusza miał powstać film zatytułowany "Śmierć kabotyna", luźno nawiązujący do biografii legendarnego aktora Tadeusza Łomnickiego. "Wiem, że było blisko, ale do realizacji nie doszło. Adamek chciał, żebym to ja reżyserował, ale kiedy okazało się, że nie mogę tam zagrać, nie zgodziłem się na to po prostu" - wyznał aktor.
Jan Englert opowiedział również o swym najnowszym filmie "Skrzyżowanie", w którym zagrał główną rolę. To powrót aktora na duży ekran po wielu latach przerwy.
"Ten scenariusz kilka lat czekał na pieniądze. Został napisany w sposób tak skromny i nie efekciarski, że trzeba naprawdę dobrej woli, żeby przebrnąć przez pierwszych pięć scen i przeczytać dalej. (...) Kończyłem osiemdziesiątkę, to był prezent od mojej żony na urodziny. Ona załatwiła, że ten film poszedł" - mówił aktor.
Englert dodał, że namówił reżyserkę filmu, Dominikę Montean-Pańków na nieco inne zakończenie filmu.
Aktor przyznał również, że przy okazji premiery "Skrzyżowania" udzielił wielu wywiadów, ale jedna rzecz go niezwykle irytuje. O co chodzi?
"Jestem ironistą, być może już państwo zauważyli. Przy moich wywiadach bardzo często w nawiasie napisane jest 'śmiech'. Że niby to było dowcipne. Ja zawsze dostaję szału, jak czytam 'śmiech'. Żyliśmy kiedyś w czasach, gdzie żart abstrakcyjny, kalambur, przenośnia i tak dalej dotyczyły ludzi inteligentnych i wolnych. A my w tej chwili jesteśmy wszyscy w niewoli. Internet to największa niewola, w jaką wpadliśmy w historii ludzkości" - oświadczył.
Podczas spotkania nie mogło zabraknąć pytań o realizację "Hamleta", nad którym pracuje obecnie Jan Englert w Teatrze Narodowym w Warszawie.
Spektakl ma być symbolicznym zakończeniem dwudziestoletniej kariery Englerta jako dyrektora artystycznego Teatru Narodowego. Reżyser postanowił zaangażować w ten projekt swoją żonę, Beatę Ścibakównę, która zagra królową Gertrudę, oraz córkę, Helenę Englert, w roli Ofelii. Decyzja o obsadzeniu członków rodziny wywołała ogromne kontrowersje w środowisku teatralnym i w mediach. Ale aktor postanowił tego już nie komentować, uznając, że miał prawo obsadzić w spektaklu, kogo chciał.
"Robię 'Hamleta'. Scenariusz jest już przecież gotów i to niezły. Wszystko zaczyna się, kiedy gotowy scenariusz twórcy zaczynają przepuszczać przez własną wrażliwość. (...) Ja niczego nie dopisuję. Dokładam parę milczących scen" - mówił Englert.
"Ułożyłem kompletnie nowy scenariusz. Nowy nawet dla mnie samego. Trzeci raz mierzę się z 'Hamletem' i kompletnie inaczej go czytam. Mało tego, dziwię się, jak mogłem go wcześniej inaczej czytać. (...) Czasem dzieje się coś takiego, że nie ma się wątpliwości, że trzeba to robić. Ale to się zdarza tylko czasem" - dodał.
Jan Englert wyznał też, że są aktorzy, którzy "napędzają" rolę i reżyserów. "Wpływ Jandy na 'Człowieka z marmuru' był niebywały. Sam Wajda to przyznawał. Nie przypuszczał, że w człowieku może być taka 'elektrownia atomowa' jak w Jandzie".
Do zawodu aktora ma stosunek dość "szorstki". "Aktor? Uprawiamy zawód, który nie ma przyszłości, nie ma przeszłości, jest tylko w tej danej chwili, w której trwa. Nasze filmy trwają też parę lat, czasami można je obejrzeć jeszcze raz, ale po co? Lepiej żeby w pamięci pozostały nam tylko indywidualne wrażenia".
"Kogo ja mam teraz grać?" - zastanawiał się podczas spotkania Englert? "Powinienem grać dziadków, ale cholera, jakoś chyba nie pasuję na dziadka. Z kolei mężczyzn w wieku reprodukcyjnym też nie, bez przesady. Oczywiście dostaję dużo propozycji epizodów, najczęściej bydlaków biznesmenów, negatywnych postaci, którym się powiodło. Mam te swoje 82 lata i uważam się ciągle za rozwojowego".
"Jestem już w takim wieku, że naprawdę nie szukam. Proszę, uwierzcie mi państwo. Ja wierzę, że mnie znajdą. (...) Podczas któregoś z wywiadów tak pięknie to zobrazowałem - sam jako reżyser lubię zrywać świeże jabłka z drzewa, a nie szukać tych dojrzałych w trawie. A ja jestem w trawie. Jeszcze nie zgniłem, ale jednak leżę w trawie, więc trzeba naprawdę chcieć mnie tam znaleźć. Nie mam pretensji do nikogo. To jest po prostu naturalny bieg rzeczy" - wyznał na koniec.