"Harry Potter" bez tej sceny byłby inny. Rickman uratował film
Śmierć Snape’a w "Harrym Potterze" mogła wyglądać zupełnie inaczej. Alan Rickman nie zgodził się na pomysł reżysera i wymusił zmianę sceny, która dziś uważana jest za jedną z najmocniejszych w całej sadze.
Finałowy rozdział "Harry’ego Pottera" pełen był emocji, ale to śmierć Severusa Snape’a na zawsze zapisała się w pamięci fanów. Mało kto jednak wie, że ta scena mogła wyglądać zupełnie inaczej. I wyglądałaby, gdyby nie upór Alana Rickmana, który postanowił zawalczyć o coś więcej niż tylko wizualny efekt.
W książce J.K. Rowling Snape ginie w sposób dramatyczny, ale nieprzypadkowy - zaatakowany przez węża Nagini, na rozkaz Voldemorta. Ta scena, choć brutalna, miała głęboki sens. Dzięki niej Severus mógł pożegnać się z Harrym i przekazać mu ostatnie wspomnienia.
Gdy przyszło do pracy nad ekranizacją, reżyser David Yates miał jednak zupełnie inną wizję. Jak wynika z prywatnych notatek Alana Rickmana, Yates nalegał, by Snape zginął od zaklęcia "Avada Kedavra" rzuconego przez Voldemorta. Miało być efektownie, dynamicznie - ale czy to naprawdę służyło historii?
Rickman od początku protestował przeciwko tej zmianie. W swoich dziennikach ("Madly, Deeply: The Alan Rickman Diaries") pisał wprost, że taki scenariusz byłby niezrozumiały dla fanów, a przede wszystkim - odebrałby tej scenie całą emocjonalną głębię. Bez dramatycznej śmierci z udziałem Nagini nie byłoby ostatniego spojrzenia Snape’a, nie byłoby łez, nie byłoby prawdy, którą Harry musiał poznać.
To właśnie łzy przekazane przez Snape’a stały się kluczem do jego wewnętrznego świata - w nich zawarta była historia miłości, poświęcenia i skomplikowanej lojalności. Rickman wiedział, że jeśli zrezygnuje się z tej symboliki, postać Snape’a zostanie spłycona. A na to nie chciał się zgodzić.
Z notatek Rickmana wyłania się obraz aktora, który nie tylko grał, ale współtworzył. "David uparty jak zawsze, jeśli chodzi o zabicie mnie zaklęciem. (Niemożliwe do pojęcia, na pewno wywoła to gniew czytelników)" - pisał z ironią, ale i przekonaniem.
Jego rozmowy z Yatesem trwały długo. Rickman argumentował, że scena z Nagini daje Snape’owi czas - na emocje, na kontakt wzrokowy z Harrym, na oddanie mu wspomnień. Bez tego nie byłoby ostatniego aktu przebaczenia i odkrycia prawdy. To był nie tylko dramatyczny moment - to był zwrot w historii całej sagi.
Ostatecznie reżyser dał się przekonać. I dobrze się stało. Jak zauważył sam Rickman, scena śmierci Snape’a stała się "wspaniałym przykładem tego, co może się wydarzyć, gdy aktorzy pracują z historią, przestrzenią i sobą nawzajem".
To nie była tylko kwestia scenariusza - to była walka o sens, o logikę postaci, o emocjonalną ciągłość. Dzięki tej decyzji Snape nie odszedł jako kolejne ciało w tle. Odszedł z godnością, zostawiając za sobą ślad - i we wspomnieniach Harry’ego, i w sercach widzów.
Zobacz też:
Ten konflikt nigdy się nie skończy? Rowling znów uderza w gwiazdy "Harry’ego Pottera"
To może być jedna z jego ostatnich ról. Trwają przygotowania
Osgood Perkins i Theo James: Twórca filmowy musi podejmować ryzyko