"Dzień matki": Mamy "Johna Wicka" w domu [recenzja]
Gdy po raz pierwszy zobaczyłem zwiastun "Dnia matki", pomyślałem: to może być tak złe, że aż dobre. Chwilę później doczytałem, że za film odpowiada ekipa od "Najmro" - w moim przekonaniu chyba najlepszego polskiego kina rozrywkowego ostatnich lat. I nagle okazało się, że to może być po prostu dobre. Bez niespodzianek. Rzeczywiście jest dobrze, a nawet gdy robi się źle, to świadomie źle - więc dobrze.
Po opowieści o czarującym złodzieju z czasów schyłkowego PRL-u Mateusz Rakowicz i jego współpracownicy spróbowali swych sił w kinie akcji spod znaku "Johna Wicka", czyli "ile osób padnie, gdy zadrze z niewłaściwą osobą". Protagonistką jest Nina (Agnieszka Grochowska), była agentka NATO, która lata temu upozorowała swą śmierć, by chronić najbliższych, przede wszystkim syna (Adrian Delikta), przed zemstą swych wrogów. Niestety, cienie przeszłości w końcu ją dopadają, a nastolatek zostaje uprowadzony. Nina wie, że nie może liczyć na niczyją pomoc. Staje więc do walki z porywaczami sama. Ona jedna, ich dziesiątki.
Oczywiście wynik jest łatwy do przewidzenia, ale Rakowicz wie na szczęście, że w filmowej kopaninie nie należy zastanawiać się nad pytaniami "po co, dlaczego, czy to realistyczne?" tylko "jak to zrobić, żeby wyglądało efektownie". Muszę przyznać, że niektóre sekwencje bijatyk wypadają zachwycająco - szczególnie nieco przefajnowany mastershot, w którym Nina walczy z grupą dresiarzy w kuchni i pokazuje im, co można zrobić z tłuczkiem do mięsa, korkociągiem lub marchewką. Twórcy dobrze się bawią, ale - podobnie jak w "Najmro" - pamiętają, że zabawa powinna udzielić się także publiczności.
Fabułę sprowadzają więc do niezbędnego minimum. Wprowadzenie przywodzi na myśl pretekstowe historyjki z automatowych bijatyk, w których po wybraniu postaci parliśmy w prawo, masakrując kolejnych wrogów. Tutaj dostajemy prostą prezentację kilku gangów i ich przywódców - bossów danych poziomów. Z kolei niezbędnych informacji udziela Ninie (a więc też nam) Igor (Dariusz Chojnacki) - jej znajomy w jednej z rządowych agencji i zarazem człowiek-ekspozycja. Wypada miejscami topornie, ale powiedzmy sobie szczerze, wszystko z zachowaniem reguł gatunku. Rakowicz powiela je z ich wszystkimi zaletami i wadami. Mruga jednak do nas, jakby chciał powiedzieć: "Tak, wiem, że to głupie - ale chyba właśnie dlatego sprawiało tyle frajdy".
Dostajemy więc sporo przerysowanych antagonistów na czele z wybitną Jowitą Budnik; bohaterkę, która wyraża się nie w słowach a czynach; szarżującego pomocnika (nerwowe natręctwa językowe Chojnackiego plasują się idealnie na granicy przerysowania) i absurdalne sceny przemocy. Wszystko zrealizowane sprawnie, czasem wręcz brawurowo, i tak pomieszane, by nie mogło się nudzić. Rakowicz dokonał niemożliwego. Sprawił, że fraza "polskie kino rozrywkowe" nie wywołuje już ciarek żenady. Bez względu na to, czy jego następny projekt będzie sequelem "Dnia matki", czy próbą swych sił z nowym gatunkiem, czekam z niecierpliwością.
7/10
"Dzień matki", rez. Mateusz Rakowicz, Polska 2023, premiera w serwisie Netflix: 24 maja 2023