Zdzisław Maklakiewicz: Mistrz epizodu
Szczególnie nie chodził na filmy polskie i podobały mu się melodie, które już raz słyszał - 9 lipca 1927 r. urodził się Zdzisław Maklakiewicz, aktor, który zagrał w ponad 100 filmach, stając się mistrzem epizodu. Zdaniem Janusza Głowackiego "marnował swój talent w sposób nadzwyczajny".
"Był chodzącą anegdotą. Legendą już za życia" - powiedział Gustaw Holoubek w filmie dokumentalnym "Zdzisław Maklakiewicz" Łukasza Kosa i Jacka Papisa z 1996 roku.
Jego aktorstwo cechowało poczucie humoru i dystans do samego siebie. "Miał swój styl rozpoznawalny nawet w złych, czy wręcz okropnych filmach" - ocenił Krzysztof Mętrak. "Nikt nie potrafi grać postaci pozornie pospolitych i nieciekawych tak przenikliwie jak Maklakiewicz" - wspominał Tadeusz Konwicki.
"Kapitalna postać inżyniera Mamonia stworzona przez Maklakiewicza, jest odblaskiem jego mitycznego, pozaekranowego wizerunku ironisty, gawędziarza i aranżera prześmiewczych sytuacji" - pisał Krzysztof Demidowicz ("Film", 2000) o kreacji aktora w "Rejsie" Marka Piwowskiego. "Historyczny już monolog o marności polskiego kina był przez niego w całości zaimprowizowany. Parodystyczne popisy Maklakiewicza w roli inteligenta Mamonia, ukazały go nie tylko jako wykonawcę o imponującej swobodzie aktorskiej i absolutnym wyczuciu komizmu, lecz także czujnego obserwatora ówczesnej rzeczywistości" - napisał Demidowicz.
"Nie proponowano mu głównych ról, a i on sam o nie nie zabiegał. To był taki czas, kiedy w dobrym tonie było marnowanie talentu. I Zdzisio robił to nadzwyczajnie" - ocenił Janusz Głowacki w filmie Kosa i Papisa.
"Jakoś tak się składa, że tych głównych ról nie gram, nie mam serca do repertuaru (...), do tych tam wiecznie niespełnionych nadziei, antybodźców bezinteresownej zawiści, czyli tego całego romantyzmu, krótko mówiąc - ja robię na pół etatu" - przypomniał słowa aktora reżyser Tomasz Lengren ("Film", 2000).
"Trzeciego dnia powstania idę z kumplem ulicą, a tu nagle jak nie trzaśnie bomba. Prysnęliśmy do dwóch bram, w dwie różne strony. Dziś kumpel jest wiceministrem, a ja drugorzędnym aktorem. I to dlatego, że ja wpadłem do bramy z kobietami i dziećmi, a kumpel do tej, w której stali chłopcy z Armii Ludowej" - tak po latach Maklakiewicz wyjaśniał przyczyny przebiegu swojej kariery. Tak naprawdę powstańcza trauma odbiła się na jego życiu. Córka Marta Maklakiewicz wspomina, że "Czerwoną zarazę" - wiersz Józefa Szczepańskiego "Ziutka" - mówił z pamięci jeszcze w czasach PRL-u, gdy sam utwór jak i poeta byli zakazani i oficjalnie zapomniani.
Zdzisław Maklakiewicz przyszedł na świat 9 lipca 1927 r. w Warszawie w domu ekonomisty Ładysława i Czesławy z domu Normark. W rodzinie nie brakowało wybitnych postaci: znanymi kompozytorami byli Jan Adam i Franciszek Maklakiewiczowie. W przyszłości dobrym słuchem i pewnym talentem muzycznym miał wykazać się również Zdzisław. W czasie wojny był młodocianym żołnierzem AK. Podczas Powstania Warszawskiego walczył w szeregach III plutonu 7 kompanii motorowej "Iskra" Batalionu AK "Kiliński". Po zakończeniu walk trafił do niemieckiego obozu jenieckiego (stalagu XVIII C) w Markt Pongau (ob. St. Johann im Pongau, Austria). Do Polski wrócił we wrześniu 1945 r.
Studia aktorskie rozpoczął w Krakowie (1947), a ukończył w warszawskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. 24 lutego 1951 r. debiutował w roli Montera w spektaklu "Panie Dobrodzieju" w Teatrze Syrena. W latach 50. występował na stołecznych scenach - w Teatrze Polskim i Ludowym. Kolejnym etapem był gdański Teatr Wybrzeże oraz kabaret Bim-Bom. Występował na scenach teatrów Wrocławia i w Starym Teatrze w Krakowie.
Wtedy to zdarzyć się musiała sytuacja opisana przez Igora Śmiałowskiego, aktora i kronikarza anegdot teatralnych i filmowych. Maklakiewicz dostał telegram: "Angażuję - Hanuszkiewicz". Natychmiast oddepeszował: "Gratuluję - Maklakiewicz". Efektem tej lapidarnej korespondencji był szereg drugoplanowych ról w stołecznym Teatrze Powszechnym m.in. w "Ryszardzie III", "Rzeczy Listopadowej", "Kordianie", "Hamlecie" i "Operze za trzy grosze".
W latach 70. grywał w Teatrze Narodowym i Teatrze Rozmaitości. Ostatni raz na scenie pojawił się w Teatrze Powszechnym w "Meczu" Janusza Głowackiego w reżyserii Andrzeja Trzos-Rastawieckiego (1977).
"Za grą na scenie chyba nie za bardzo przepadał. Nużyło go powtarzanie co wieczór tych samych i takich samych kwestii, męczył reżim teatralny. Wolał film, bo praca na planie filmowym miała dlań jedną wielką zaletę, mógł ją... zakończyć. Był więc Maklakiewicz na swój sposób profesjonalistą o duszy naturszczyka, niecierpliwego naturszczyka" - napisał o Maklakiewiczu Lech Kurpiewski ("Film", 1992).
Jeśli wierzyć Śmiałowskiemu, teatr był dla Maklakiewicza dobrym tematem do żartów.
Czy to prawda, że za kulisami teatru panuje taka rozpusta? - miała zapytać aktora jego ciotka. "Zdzisio przytaknął. Opowiedział zdumionej cioci, jak to rano, podczas próby aktorzy piją wódkę, potem zamykają się w garderobach z koleżankami. Po próbie idą na zakrapiany obiad, potem wracają do teatru, by u boku innej koleżanki uciąć pokrzepiającą drzemkę" - czytamy w tomiku "Igor Śmiałowski opowiada". "Ciotka była bliska omdlenia. - Zdzisiu - wyszeptała z trudem łapiąc oddech - i tak co dzień? - A nie, cioteczko - uśmiechnął się - poniedziałki mamy wolne" - opisywał Śmiałowski. Rzeczywiście, w czasach PRL, w poniedziałki teatry na ogół były nieczynne.
"Gram przedstawienie, idzie mi świetnie, panuję nad publiką całkowicie, wreszcie czuję, że trzymam ich za mordę, i tak już do końca. Żegnany schodzę, przebieram się, zadowolony z dobrej roboty, wychodzę, żeby się trochę pokrzepić. Przed teatrem stoi dwóch: Pan Maklakiewicz? - Tak jest - mówię grzecznie czekając na gratulacje. Pan nas dzisiaj trzymał za mordę? To my ze szwagrem teraz pana potrzymamy" - opowiadał innym razem aktor.
Współpracował z Teatrem Polskiego Radia, lecz popularność przyniosły mu role filmowe. Przed kamerą debiutował 24 września 1956 r w "Skowronku" - spektaklu telewizyjnym Czesława Szpakowicza. Później był film psychologiczny "Wspólny pokój" Wojciecha Hasa (1960).
"Bednarczyk w interpretacji Maklakiewicza nie był płaskim portretem zawziętości, trywialności i irytującego samozadowolenia. Wyczuwało się, że nonszalancja owego studenta jest rodzajem obrony przed napięciem, w jakim żyje człowiek, który porusza się po bardzo wąskiej granicy między sukcesem a klęską. W szorstkim głosie i aroganckim spojrzeniu aktora była ukryta desperacja kogoś skazanego na ryzykowne, samotne zmagania" - napisał Krzysztof Demidowicz ("Film", 2000).
U Hasa pojawił się jeszcze w "Jak być kochaną" (1962) i w kostiumowym "Rękopisie znalezionym w Saragossie" (1965). Grał w filmach wojennych - "Skąpani w ogniu" Jerzego Passendorfera oraz "Prawo i pięść" Edwarda Skórzewskiego i Jerzego Hoffmana (1964), obyczajowym "Rozwodów nie będzie" Jerzego Stefana Stawińskiego (1964). Nie stronił od filmów psychologicznych jak "Bariera" Jerzego Skolimowskiego czy "Ktokolwiek wie..." Kazimierza Kutza (1966). W "Marysi i Napoleonie" Leonarda Buczkowskiego (1966) wcielił się w księcia Józefa Poniatowskiego.
Grywał zarówno warszawskich cwaniaków, przegranych romantyków z wojenną traumą jak i nadgorliwych urzędników, czy funkcjonariuszy np. w "Rewizji osobistej" Andrzeja Kostenki i Witolda Leszczyńskiego (1973). W filmie "Siedem czerwonych róż czyli Benek Kwiaciarz o sobie i o innych" Jerzego Szwiertni (1973) wcielił się w sześć całkowicie różnych postaci - od romantycznego ogrodnika, tytułowego Benka, aż po chamskiego kierownika domu kultury.
Kreacją Maklakiewicza stał się epizod w serialu "Polskie drogi" (1977). W siódmym odcinku zatytułowanym "Lekcja poloneza" zagrał profesora Karola Marię Fabiankiewicza, który został zmuszony przez gestapowca (Zdzisław Salaburski) do tańca w takt "Karnawału" Roberta Schumanna - w efekcie umiera na parkiecie na zawał serca. "Wstrząsająca kreacja. Tą kreacją bije na łeb tych wszystkich tak zwanych gwiazdorów" - ocenił Janusz Kondratiuk w filmie "Zdzisław Maklakiewicz".
"Był tu tak odmienny od większości swoich filmowych wcieleń, że odruchowo narzucało się pytanie, dlaczego tak rzadko powierzano mu duże dramatyczne role" - napisał Demidowicz. "Ta ostatnia kreacja człowieka, który musi się rozstać z życiem, nabrała później symbolicznego wymiaru" - ocenił.
Telewizyjna premiera "Polskich dróg" odbyła się 16 października 1977 r. - tydzień po śmierci Maklakiewicza.
Talent komediowy Maklakiewicza doceniali: Stanisław Bareja ("Przygoda z piosenką", "Brunet wieczorową porą", "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz"), Marek Piwowski ("Rejs"), Jerzy Gruza ("Przyjęcie na 10 osób plus 3", "Czterdziestolatek") a przede wszystkim Andrzej Kondratiuk, który z duetem Jan Himilsbach i Maklakiewicz w rolach głównych nakręcił w 1973 r. "Wniebowziętych" i "Jak to się robi".
"Himilsbacha i Maklakiewicza kochano, bo im nie zazdroszczono. Dla zmęczonego i sfrustrowanego narodu stanowili dowód, że nie trzeba wyglądać jak Beata Tyszkiewicz, żeby zrobić karierę. I że nie ma się o co bić, bo z tej kariery nic nie wynika" - ocenił Janusz Głowacki.
Fani "Rejsu" zapamiętali, że Maklakiewicz "szczególnie nie chodzi na filmy polskie" i podobają mu się melodie, które już raz słyszał.
W "Przyjęciu na 10 osób plus 3" Jerzego Gruzy padają słowa, które chyba bardziej prawdziwie opisują aktora. "Człowiek, który ma matkę, zawsze pozostanie dzieckiem" - wyjaśnia dzielnicowemu Tufcie (Henryk Hunko) grany przez Maklakiewicza 38-letni lump Karolak. "Tu wiek nie odgrywa, żadnej roli" - podkreśla. Z kolei we "Wniebowziętych" skarży się Himilsbachowi, że we "ani okupacja, ani żadne inne historie nie dały mi tak w kość jak te dwie moje żony".
"Myśmy ze Zdzisiem byli kompletnie niedobraną parą, byliśmy zupełnie inni" - powiedziała w filmie Kosa i Papisa druga żona Maklakiewicza, aktorka Wiesława Kosmalska.
"Ojca poznawałam przede wszystkim poprzez ekran telewizyjny i kinowy. Był artystą, człowiekiem całkowicie zaangażowanym w sztukę, znakomitym odtwórcą wielu postaci teatralnych i filmowych. Ale nie nadawał się do jednej roli - głowy rodziny i ojca" - wspominała Marta Maklakiewicz, córka z pierwszego małżeństwa aktora z malarką Renatą Firek. W książce "Maklak. Oczami córki" (2015) wyjaśniła, że do rozwodu rodziców przyczyniła się Czesława Maklakiewicz. "Babcia Cesia nie znosiła synowej. Przede wszystkim dlatego, że zabrała jej ukochanego jedynaka" - napisała. "Dokuczała synowej na każdym kroku. Dla młodej studentki o wrażliwej naturze, która mieszkała kątem u teściowej, na pewno było to bardzo bolesne" - dodała. "A ojciec pod skrzydłami matki czuł się znakomicie" - oceniła Marta Maklakiewicz.
Zdzisław Maklakiewicz zmarł 9 października 1977 r. w niewyjaśnionych do końca okolicznościach.
"Tata świętował ze znajomymi w Ścieku (potoczna nazwa klubu Stowarzyszenia Filmowców Polskich - red.) przyznanie nagrody filmowi 'Przepraszam, czy tu biją?'. Wyszedł się przejść, przysnął na ławce, aż obudziły go panienki lekkich obyczajów i poprosiły o pomoc. Nie chciano ich wpuścić do Europejskiego. Ojciec poszedł z nimi, doszło do szarpaniny z ochroną, przyjechała milicja, świadkowie twierdzą, że jakiś ORMO-wiec uderzył tatę pałką. Ojciec leżał jakiś czas nieprzytomny na ulicy, potem ocknął się i jakoś dotarł do domu. Kilka dni później zmarł w szpitalu. Przypuszczam, że powodem - oprócz pijaństwa - mogła być nieleczona cukrzyca" - taką wersję tragicznych wydarzeń przedstawiła Marta w rozmowie z portalem warszawa.naszemiasto.pl (2015).
W odnalezionym po jego śmierci w domowym pianinie notesie córka przeczytała jego własne "pomysły na nekrolog". "Urodził się, pełną gębą żył. Umarł. Bo pił. W ziemi zgnił". "Urodził się. Ascetą był. Nie pił. Umarł. I też zgnił" - brzmiała inna wersja.
Pochowano go na Powązkach. Tablicę nagrobną wykonał Jan Himilsbach, który prócz literatury i aktorstwa parał się zawodowo kamieniarstwem. Według kolejnej anegdoty, opowiadanej m.in. przez Tomasza Lengrena, kilka dni po pogrzebie Himilsbach zadzwonił do Czesławy Maklakiewicz. "Jest Zdzisiek? - Ależ panie Janku, przecież umarł! Był pan przecież na pogrzebie... - Wiem, kurwa... ale nie mogę się z tym pogodzić... Bardzo panią przepraszam".
2 sierpnia 2009 r. Zdzisław Maklakiewicz został przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego odznaczony pośmiertnie Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski "za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej, oraz za osiągnięcia w działalności na rzecz rozwoju polskiej kultury".
Zobacz też:
"Ennio": Zagraj to jeszcze raz, Ennio [recenzja]
"Głupcy": Splątane stany miłości [recenzja]
"Elvis": Magnetyzm, charyzma, talent, look [recenzja]
"Powodzenia, Leo Grande": Kino, które łamie seksualne tabu [recenzja]
Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.