Jak opowiadać o muzyce filmowej inaczej niż poprzez dźwięki? Odpowiedź na to pytanie zna Giuseppe Tornatore. "Ennio", poświęcony kompozytorowi Ennio Morricone dokument, zachwyca łatwością, z jaką twórcy udało się przedstawić temat wymykający się słowom.
Nazwisko Tornatore już na zawsze będzie kojarzyć się w pierwszej mierze z "Cinema Paradiso", listem miłosnym do kina, który szybko po premierze w 1988 roku stał się klasykiem. To jeden z najbardziej szczerych listów miłosnych do X muzy w historii. Niemal ćwierć wieku później Tornatore daje nam "Ennio", którym udowadnia, że kocha on nie tylko filmy, ale również filmowców.
Trzeba mieć w sobie pokorę, ale i pewność siebie, by tak jak Tornatore skierować kamerę na innego artystę i przyglądać się mu na jego warunkach. Włoski reżyser rezygnuje tutaj niemal zupełnie z siebie. Nie stworzył "Ennio" po to, by pokazać wszystkim, że nawet jako twórca dokumentu jest w stanie zaproponować coś nietypowego czy nowatorskiego, coś, co sprawi, że zwrócimy uwagę na niego. Tornatore całą uwagę skupia na swoim bohaterze. Choć właściwie to też nie do końca prawda, bo bardziej od samego Morricone liczy się tutaj jego muzyka.
Owszem, Tornatore wprowadza nas w szczegóły biografii kompozytora, mówi o relacjach z rodzicami czy z partnerkami, ale robi to głównie po to, by pokazać, jak wpływały na jego warsztat. Gdy więc wędrujemy do czasów jego dzieciństwa, którego beztroskę przerwał wybuch drugiej wojny światowej, to po to, by dowiedzieć się, jak ojciec Morricone uczył go grać na instrumentach, by mógł go zastępować w zespole. Niewiele było tu zapędów, by dziecko przekształcić w artystę.
A jednak - mały Ennio nie potrafił patrzeć na muzykę jak na coś, co przynosi pieniądze. Jemu przynosiło coś znacznie więcej - emocje i satysfakcję, gdy widział, że to, co gra, wpływa na innych. Gdy na studiach poznał Sergio Leone, późniejszego ojca spaghetti westernów, coraz częściej zastanawiał się nad rolę muzyki w filmie. I stał się jednym z najważniejszych jej twórców, co przyniosło mu sławę i uwielbienie fanów, ale potępienie ze strony kompozytorów muzyki poważnej, którzy komponowanie na rzecz kina traktowali jako zajęcie poślednie.
Można oczywiście zarzucić Tornatore i tym, którzy przemawiają z ekranu (reżyser nagrał rozmowy choćby z Patem Methenym, Quentinem Tarantino czy Oliverem Stone’em, a w archiwach odnalazł bezcenne wypowiedzi Stanleya Kubricka czy Sergia Leone), że są wobec włoskiego mistrza bezkrytyczni. No cóż, "Ennio" jest laurką, ale taką, która ma w sobie coś więcej niż peany na cześć adresata. Film oglądałem w Arabii Saudyjskiej na festiwalu filmowym Red Sea i zarówno arabska, jak i międzynarodowa publiczność przyjęła go świetnie, co dowodzi, że "Ennio" pozwala zrozumieć, co siedzi w głowie kompozytora i jak przebiega proces przekuwania tego na muzykę filmową w sposób atrakcyjny i przystępny dla każdego.
7/10
"Ennio", reż. Giuseppe Tornatore, Włochy, Japonia, Holandia, Belgia (2021), dystrybutor: Best Film, premiera kinowa: 6 lipca 2022 roku.
***
Ponad 500 filmów wybrzmiałoby inaczej, gdyby nie on. Ennio Morricone to nie tylko jeden z najbardziej płodnych kompozytorów muzyki filmowej w historii, ale również uwielbiana przez międzynarodową publiczność legenda kina. Laureat Honorowego Oscara, Honorowego Złotego Lwa w Wenecji, trzech Złotych Globów, sześciu nagród BAFTA, trzech nagród Grammy i Oscara za najlepszą muzykę do "Nienawistnej ósemki" - legendarny kompozytor, którego filmografia obejmuje ponad 70 nagradzanych filmów, w tym "Dawno temu w Ameryce", "Cinema Paradiso", "Misja" czy "Nietykalni". Historia jego muzyki, to historia kina.
Zobacz też:
"Elvis": Magnetyzm, charyzma, talent, look [recenzja]
"Jennifer Lopez: Halftime": Z kamerą u J.Lo [recenzja]
"Powodzenia, Leo Grande": Kino, które łamie seksualne tabu [recenzja]
Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.