Tommy Wiseau: Najgorszy reżyser świata Polakiem? Od lat ukrywał pochodzenie
W historii kina powstało wiele filmów, które zyskały miano "tak złych, że aż dobrych". Ikonicznym przedstawicielem tego nurtu jest "The Room". Chociaż jego twórca lubi być w świetle reflektorów, to przez lata starannie ukrywał swoje korzenie, które prowadzą do... Polski. Kim jest Tommy Wiseau, który przez wielu uważany jest za najgorszego reżysera naszych czasów?
Ekscentryczny reżyser z ufarbowanymi na czarno włosami oraz akcentem niemożliwym do zidentyfikowania, w Hollywood pojawił się znikąd. W 2003 roku Tommy Wiseau wyreżyserował i wyprodukował film, w którym zagrał również główną rolę. Jak na niezależną produkcję "The Room" miał imponujący budżet 6 milionów dolarów. Do dzisiaj nie wiadomo skąd nieznany nikomu debiutant miał taką kwotę. Według oficjalnej wersji wzbogacił się, importując do USA skórzane płaszcze z Korei. Wątpią w to nawet osoby związane z produkcją filmu. Część ekipy podejrzewała reżysera o pranie brudnych pieniędzy.
Niezależnie od źródła pochodzenia pieniędzy, Tommy Wiseau spełnił swoje marzenie i mino wielu przeciwności, 27 czerwca 2003 odbyła się oficjalna premiera. Film promował billboard ustawiony przy Highland Avenue. Na ogromnym plakacie znajdowało się zbliżenie Wiseau i i napisany z błędem podpis obiecujący "widowisko dramatyczne na poziomie Tennessee'ego Williamsa". "The Room" opowiada o miłosnym trójkącie, który kończy się tragedią. W założeniu twórcy film miał być pełnym namiętności dramatem. Kiepski scenariusz, nieudolna praca kamery i drewniane aktorstwo wzbudzały w widzach duże emocje, ale nie takie, o jakich marzył reżyser tego filmowego koszmarku.
Nikogo nie zdziwił fakt, że "The Room" nie zyskał uznania. Mimo miażdżących recenzji filmu Wiseau zdobył to, o czym marzył - sławę. Powszechna krytyka jego dzieła sprawiła, że "The Room", szybko uznany został "najgorszym filmem, jaki kiedykolwiek nakręcono", a wkrótce zyskał również status filmu kultowego. Na całym świecie powstały fankluby produkcji, fani zbierają się w kinach aby wspólnie go oglądać. Wraz z popularnością filmu wzrastało również zainteresowanie wokół jego twórcy.
Tommy Wiseau niechętnie opowiadał o swoim pochodzeniu. Twierdził, że przez pewien czas mieszkał we Francji, gdzie sprzedawał ptaki. Później miał przenieść się do Nowego Orleanu. Osiedlając się w Stanach Zjednoczonych przyjął nowe nazwisko. Miało powstać od połączenia słowa "oiseau" (ptak z j. francuskiego) oraz "W" z początku jego prawdziwego nazwiska. W sieci pojawiały się teorie, że reżyser pochodzi z krajów Europy Wschodniej.
W 2016 roku powstał film dokumentalny "Room Full of Spoons" opowiadający właśnie o twórcy "The Room". Wiseau za wszelką cenę próbował zablokować emisję dokumentu. Ekscentryczny reżyser pozwał Richarda Harpera, Fernando Forerero McGratha, Marka Racicota i Richarda Townsa, czyli twórców "Room Full of Spoons" do sądu. Oficjalnym powodem rozprawy było oskarżenie dokumentalistów o naruszenie prawa autorskiego i prywatności reżysera "The Room".
Podobno jednym z motywów takich działań Wiseau miała być chęć ukrycia swojego pochodzenia. Twórcy "Room Full of Spoons" mieli dotrzeć do informacji, według których Wiseau naprawdę nazywa się Tomasz Wieczorkiewicz i urodził się w Poznaniu. W procesie sąd przyznał rację twórcom dokumentu. Stwierdził, że fragmenty filmu z 2003 roku zostały wykorzystane zgodnie z prawem, a do naruszenie prywatności nie doszło, ponieważ "ta informacja jest dostępna w publicznych źródłach, oskarżeni właśnie z nich ją pozyskali i w nich ją potwierdzili". Tommy Wiseau został obciążony karą 700 tysięcy dolarów.
Niezwykłe kulisy powstawania "The Room" przedstawił z kolei w swoim filmie "Disaster Artist" znany aktor James Franco. Zabawną ironią losu jest to, że dzieło Franco zdobyło nominację do Oscara za... najlepszy scenariusz adaptowany. Film powstał na podstawie wspomnieniowej książki przyjaciela Wiseau - Grega Sestero, którego także zobaczymy na ekranie - wcieli się w niego brat Jamesa Franco, Dave.
"Bez wątpienia na 'Disaster Artist' najlepiej będą bawić się ci, którzy widzieli wcześniej 'The Room'. Innym chcącym wybrać się do kina na najnowszy film Franco proponowałbym wcześniej nadrobić dzieło Wiseau. Raz, że chociaż będzie to czas stracony, to przynajmniej w przyjemny sposób. Dwa, że dzięki temu ataki niekontrolowanego śmiechu podczas seansu 'Disaster Artist' będą o wiele częstsze. Trzy - mam obawy, że bez wcześniejszego przygotowania niektórzy nie kupią postaci Wiseau w wykonaniu Franco. Jakby z myślą o nich twórcy w trakcie napisów końcowych umieszczają zestawienie scen z 'The Room' z ich odpowiednikami z 'Disaster Artist'. Tutaj także należy się pochwała dla Franco i jego współpracowników. Miejscami udało im się nawet stworzyć gorsze epizody niż w oryginale" - napisał recenzent Interii, Jakub Izdebski.