"Zagrać z Dylanem? To byłoby niesamowite!". O pracy nad filmem "Kompletnie nieznany"

Timothée Chalamet i Monica Barbaro w filmie "Kompletnie nieznany" /© materiały dystrybutora /materiały prasowe

Najnowsza biografia legendarnego amerykańskiego tekściarza Boba Dylana wchodzi właśnie na ekrany polskich kin. W grudniu odbyła się oficjalna konferencja prasowa, na której dziennikarze z całego świata mogli zadać twórcom pytania. Dzięki uprzejmości Disneya udział w spotkaniu wziął korespondent Interii Jan Tracz. Oto, co o filmie opowiedzieli odtwórcy głównych ról - Timothée Chalamet, Elle Fanning i Monica Barbaro - oraz reżyser James Mangold.

James Mangold i "Kompletnie nieznany": pomysł na film

Twórca "Kompletnie nieznanego" ma już doświadczenie w kompleksowych, muzycznych biografiach - w końcu to on odpowiedzialny jest za "Spacer po linie" z 2005 roku, biopic o początkach kariery Johnny’ego Casha (Joaquin Phoenix), którego tytuł pochodzi od przeboju Casha "I Walk the Line".

"To nie jest tak, że od zawsze chciałem nakręcić film o Dylanie. Rzecz jasna uwielbiam jego muzykę, aczkolwiek nigdy nie czułem, aby to był 'mój temat'. Swoje podejście zmieniłem, kiedy zapoznałem się z książką 'Dylan Goes Electric!: Newport, Seeger, Dylan, and the Night That Split the Sixties', która opowiada o fascynacji Dylana (i innych muzyków) brzmieniem elektrycznych gitar. Ta biografia pozwoliła mi zupełnie inaczej spojrzeć na tamte czasy i ówczesną muzykę. Czytając ją, w mojej głowie narodził się pomysł na zupełnie nowy film" - wspomina reżyser najnowszego "Indiany Jonesa".

Reklama

"Zależało mi, aby skupić się na jednym okresie z życia Dylana i tym samym nie rozpoczynać klasycznej, wielowątkowej opowieści od narodzin artysty aż do jego śmierci (lub, w przypadku Dylana, do otrzymania Nagrody Nobla). Dzięki tej decyzji udało mi się zachować koherentność tej historii, a przy okazji opowiedzieć coś więcej o kulturze muzycznej w Newport, a także o tym, czym dokładnie był folk rock dla Ameryki lat 60. Nowa muzyka, wojna w Wietnamie, hippisowskie protesty - Dylan stał się łącznikiem tego kryzysu, stojąc w samym jego epicentrum. Do tego Dylan to tekściarz, którego pisanie ma w sobie pewnego rodzaju aurę tajemnicy. Zagadkę, którą chciałem tym filmem rozszyfrować" - tłumaczy reżyser.

"On stał się Bobem Dylanem". Dlaczego reżyser postawił na Chalameta?

Następnie Mangold opowiedział, dlaczego postawił na samego Chalameta, choć ten wybór castingowy dla wielu od początku zdawał się nietrafiony. 

"Praca w tej branży to nieustanne zawierzanie intuicji. W grę zawsze wchodzą ogromne pieniądze i kontrakty, ale kiedy dochodzi do pewnych artystycznych wyborów, pod żadnym pozorem nie możemy zwracać uwagi na te wszystkie czynniki zewnętrzne. W danej chwili liczy się to, co czujemy i uważamy za słuszne, nawet jeśli inni mogą się z nami nie zgadzać! Po prostu czułem, że Timmy pasuje mi w tym równaniu, nawet jeśli do końca nie potrafiłem powiedzieć, dlaczego to właśnie on powinien dostać tę rolę. Warto było zaryzykować - on po prostu stał się Bobem Dylanem" - wyjaśnia.

Co ciekawe, w "Kompletnie nieznanym" (i po raz kolejny w filmografii Mangolda!) pojawia się postać Johnny’ego Casha, legendy country, tym razem w interpretacji Boyda Holbrooka (m.in. "Logan" i "Narcos").

"Szczególnie zainteresowała mnie listowna korespondencja między Dylanem a Cashem. Cash - starszy o prawie dziesięć lat od Dylana - napisał do niego u szczytu swojej kariery, kiedy Dylan stawiał jeszcze pierwsze kroki w tym zawodzie. List od Casha mocno wpłynął na naszego bohatera i sprawił, że ten znacznie pewniej poczuł się ze sobą i swoją muzyką. Cash namawiał Dylana, aby ten próbował czegoś nowego i nigdy się nie bał konsekwencji, nawet jeśli jego otoczenie nie zawsze będzie wspierało go w co niektórych decyzjach. Zapoznałem się z tą korespondencją - wydała mi się bardzo romantyczna, pełna pasji i uznania dwóch artystów wobec swoich umiejętności. Poczułem, że to jest motyw, który powinienem wykorzystać w tej biografii" - mówi reżyser.

Dla Timothée Chalameta ten film to "interpretacja rozdziału z życia artysty, który nieustannie ewoluował i poszukiwał nowych ścieżek rozwoju. To coś w rodzaju bajki, która ma elementy fikcji, ale koniec końców jest rzeczą biograficzną z autentycznymi bohaterami". Dla aktora Bob Dylan jest ucieleśnieniem "amerykańskiego mitu o nieuchwytnym muzyku, którego znamy wyłącznie z jego piosenek, ale o którym tak naprawdę nic nie wiemy". Nie znajdziemy zbyt wielu źródeł opisujących młodość Dylana, więc Chalamet musiał lawirować między dostępnymi materiałami a tym, co schowane głęboko w tekstach muzyka. "Potrafiłem empatyzować z młodym Dylanem. Jego droga do sukcesu była naprawdę wyjątkowa".

Jak się jednak okazuje, aktor nie wspomina zbyt dobrze pracy nad biografią Dylana. Przygotowania do roli trwały dla niego w nieskończoność - produkcję przerwał COVID-19, który na kilka lat wstrzymał realizację "Kompletnie nieznanego". Całe doświadczenie było dla aktora przytłaczające, bowiem produkcja nieustannie się przedłużała. Kiedy skończyła się pandemia, zaczął się strajk w Hollywood - a film Mangolda po raz kolejny musiał poczekać na swoją kolej.

"Przyznaję, że niezależnie od okoliczności był to honor, że mogłem wcielić się w artystę, który wpłynął na pokolenia słuchaczy na całym świecie. Nie żałuję też, że zdecydowałem się na to, aby samemu zaśpiewać piosenki Dylana - pozwoliło to pogłębić jedynie naszą filmową immersję. Wreszcie doczekaliśmy się premiery naszego filmu" - śmieje się 29-letni Chalamet.

Nominowany do Złotego Globa aktor opowiedział również o swoim ulubionym, a zarazem niszowym utworze Dylana. "Dla mnie będzie to "Precious Angel" z albumu "Slow Train Coming" z 1979 roku". Zapytany zaś o to, czy w 2025 roku wystąpi wraz z Dylanem na festiwalu Coachella, odpowiedział w swoim nieszablonowym stylu: "Brzmi jak marzenie, to byłoby niesamowite!".

Elle Fanning i Monice Barbaro o filmie "Kompletnie nieznany"

Przy okazji Interia Film zadała kilka pytań Elle Fanning i Monice Barbaro, wcielającym się kolejno w Sylvie Russo (w filmie Suze Rotolo), ówczesną partnerkę muzyka, oraz Joan Baez, amerykańską piosenkarkę i aktywistkę.

Jan Tracz, Interia Film: Dramat Mangolda bazuje na chemii między twoją bohaterką a Chalametowskim Dylanem. W jaki sposób pracowaliście nad waszą relacją?

Elle Fanning: - Z Timmym pracowaliśmy już wcześniej [przy filmie "W deszczowy dzień w Nowym Jorku" Woody’ego Allena - przyp. red.] i był on pierwszą osobą, do której zadzwoniłam, kiedy dowiedziałam się, że James przygotował dla mnie rolę w swoim nowym projekcie. Na co dzień jesteśmy przyjaciółmi i od paru latu oboje obserwujemy, w jaki sposób dorastamy i rozwijamy się na ekranie, więc możliwość ponownego spotkania się na planie była dla nas bardzo ekscytująca!

- Jest jakaś paralela między mną a moją Suze: obie znałyśmy naszych "partnerów" (ja Chalameta, ona Dylana), zanim ci stali się sławni (śmiech). To na pewno pomogło nam znaleźć wspólny język i asekurować się nawzajem w bardziej wymagających scenach. Kiedy pracujemy razem, pojawia się jakieś ciepło i energia między nami, które później mogliśmy wnieść do naszych filmowych postaci. Myślę, że na tamten moment moja bohaterka była jedyną osobą, która znała "prawdziwe", pozasceniczne oblicze Dylana. Ja również wiem, kim jest ten Timmy spoza blasku fleszy i wydaje mi się, że ta relacja, którą mamy prywatnie, aktorsko pomogła nam wspiąć się na zupełnie wyższy poziom.

Monica, kim była dla ciebie Joan Baez? Ikoną? Artystką i tekściarką? Aktywistką? A może postacią składającą się z tych wszystkich tropów?

- Dla mnie Joan jest symbolem złożonym właśnie ze wszystkich tych elementów. Wątpię, żeby sama nazwała siebie ikoną (śmiech). Joan pewnie sama powiedziałaby, że na pierwszym miejscu była działaczką społeczną, a dopiero później artystką, osobą związaną z muzyką. Dziś czuję się wdzięczna Joan za to, że miałam możliwość wcielenia się w nią w filmie Mangolda. Im więcej widzów obejrzy nasz biopic, tym więcej osób dowie się, jak ważną figurą Baez była (i wciąż jest) dla amerykańskiej kultury. Cieszę się, że mogłam sprawdzić się w tej odważnej i trudnej kreacji.

Kiedy przygotowywałaś się do swojej roli, miałaś możliwość spotkania się z samą Joan Baez? Jeśli tak, to czy dała ci jakąś wskazówkę, którą pamiętasz do dziś?

- Z Joan rozmawialiśmy raz, telefonicznie, kiedy zaczęliśmy już pracę nad filmem. Nie dała mi żadnej porady, nawet nie próbowała stać się moją "mentorką" od bycia Joan - odpowiedziała mi natomiast na parę pytań, na których odpowiedzi nie znalazłam we własnym researchu. Przykładowo pomogła mi zrozumieć, w jaki sposób zaczęła swoją przygodę z grą na gitarze. Jednak Baez nigdy nie bała się pisać o sobie i całą resztę potrzebnych informacji znalazłam w jej pamiętnikach lub paru innych biografiach albo telewizyjnych dokumentach.

- Nasza rozmowa miała miejsce dzień przed tym, jak po raz pierwszy przed publiką zagrałam utwór "Don’t Think Twice, It’s All Right" i poczułam wtedy, że zeszła ze mnie presja związana z tą rolą. Zrozumiałam, że jestem aktorką i nigdy nie będę Joan w stu procentach, czy też nie spełnię oczekiwań co niektórych jej fanów. To pozwoliło mi po prostu skupić się na roli i zaufać mojemu głosowi wewnętrznemu.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kompletnie nieznany | Bob Dylan
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy