"Disaster Artist" [recenzja]: Najlepszy najgorszy film świata

W "Disaster Artist" James Franco gra rolę życia /materiały prasowe

W 1994 roku Tim Burton oddał w "Edzie Woodzie" hołd tytułowemu twórcy, swego czasu obwołanemu najgorszym reżyserem w historii kina. Autor "Soku z żuka" uczcił tym samym wszystkich, którzy chcą tworzyć - nawet, jeśli nie mają nawet grama talentu. Z kolei w 2017 roku James Franco w swoim "Disaster Artist" celebruje Tommy'ego Wiseau, innego wybitnie nieuzdolnionego filmowca. Jednak Wood tworzył koszmarek za koszmarkiem, na czele z niezapomnianym "Planem 9 z kosmosu", przez większość swojego życia, ciężko pracując na swoją reputację i niesławę. Tymczasem już pierwszy (i jedyny) twór Wiseau otrzymał przydomek "Obywatela Kane’a złych filmów".

Nakręcony z 2003 roku "The Room" to pozbawione logiki kuriozum, zrealizowane z nieporadnością godną pijackich wyczynów licealistów. Burzliwy okres zdjęć do anty-dzieła został opisany przez Grega Sestero, jednego z aktorów i prywatnie przyjaciela Wiseau, w książce "The Disaster Artist". Ta stała się podstawą scenariusza filmu Franco. Jeśli chociaż połowa opisanych przez Sestero anegdot jest prawdziwa, cud, że prace nad "The Room" w ogóle zostały ukończone. Niemniej stanowią one materiał na jeden z najśmieszniejszych filmów roku. A Franco na szczęście korzysta z wszystkich danych mu przez książkę i jej niecodziennego bohatera możliwości.

Akcja dzieje się w końcówce lat 90. Niespełna dwudziestoletni Sestero (Dave Franco) w teorii ma zadatki na gwiazdę. Brakuje mu jednak pewności siebie, przez co na scenie wypada niemrawo. Gdy wydaje mu się, że będzie musiał zrezygnować z marzeń o aktorstwie, na zajęciach teatralnych spotyka Tommy’ego Wiseau (James Franco). Mówiący łamanym angielskim, ukrywający nienachalną urodę za długimi, tłustymi włosami, pozbawiony krzty talentu i poczucia wstydu osobnik o nieznanym wieku, kraju pochodzenia i źródle dochodów szybko staje się najlepszym przyjacielem Grega. Obaj wyruszają do Los Angeles, by wspólnie spróbować swych sił w show-biznesie. Gdy wyczekiwane sukcesy nie nadchodzą, Tommy postanawia pomóc szczęściu i rozpoczyna przygotowania do własnego projektu, którego będzie reżyserem, scenarzystą, producentem i gwiazdą. Efektem jego pracy okazuje się przytoczony wyżej "The Room".

Reklama

W jednym z epizodów „The Disaster Artist” pojawia się Judd Apatow, reżyser „40-letniego prawiczka” oraz „Wpadki”. W obsadzie znaleźli się także znani z jego filmów aktorzy na czele z Sethem Rogenem, który pełnił także rolę producenta. Kto zna dokonania tych panów, ten może się spodziewać, czego oczekiwać po ostatnim dziele Franco. „The Disaster Artist” jest kolejnym pokłonem nad trudną męską przyjaźnią, może trochę mniej wulgarną i pozbawioną scen wspólnego palenia marihuany. Rozsądniejszy z dwójki bohaterów Greg jest cichy i niepewny siebie, z kolei Tommy to zbiór sprzeczności i niedomówień. Odmawia udzielenia jakichkolwiek informacji na temat swojego wieku lub źródła dochodów. Potrafi bezinteresownie pomóc przyjacielowi, by chwilę później zgnoić go z powodu swojego złego samopoczucia, natomiast jego determinacji równa jest ignorancja w kwestii filmowego rzemiosła i historii kina. Do celu, jakim jest nakręcenie „The Room”, obaj bohaterowie mogą jednak dojść tylko wspólnymi siłami.

Wcielający się w Wiseau James Franco daje chyba najlepszy występ w swej karierze. Aktor perfekcyjnie odwzorowuje zachowanie niewydarzonego reżysera - od teatralnych gestów po charakterystyczny, niezręczny śmiech. Jednocześnie nie tworzy z niego karykatury postaci, często wykazując ogrom empatii dla artystycznych aspiracji Tommy’ego. Jego aktorskie "tour de force" stanowi najjaśniejszy punkt w produkcji poprawnej i w ogromnej większości autentycznie zabawnej, niewyróżniającej się jednak poza główną rolą spośród innych kumpelskich komedii. Trochę łopatologicznie wypada także przesłanie filmu - jeśli chcesz tworzyć, rób to bez względu na to, co mówią inni.

Bez wątpienia na "Disaster Artist" najlepiej będą bawić się ci, którzy widzieli wcześniej "The Room". Innym chcącym wybrać się do kina na najnowszy film Franco proponowałbym wcześniej nadrobić dzieło Wiseau. Raz, że chociaż będzie to czas stracony, to przynajmniej w przyjemny sposób. Dwa, że dzięki temu ataki niekontrolowanego śmiechu podczas seansu "Disaster Artist" będą o wiele częstsze. Trzy - mam obawy, że bez wcześniejszego przygotowania niektórzy nie kupią postaci Wiseau w wykonaniu Franco. Jakby z myślą o nich twórcy w trakcie napisów końcowych umieszczają zestawienie scen z "The Room" z ich odpowiednikami z "Disaster Artist". Tutaj także należy się pochwała dla Franco i jego współpracowników. Miejscami udało im się nawet stworzyć gorsze epizody niż w oryginale.

7,5/10

"Disaster Artist", reż. James Franco, USA 2017, dystrybutor: Warner Bros., premiera kinowa 8 lutego 2018 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Disaster Artist
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy