Reklama

Tadeusz Łomnicki: Aktorstwo aż do krwi

Uznawany jest zgodnie za najwybitniejszego polskiego aktora XX wieku. Gdyby żył, obchodziłby właśnie 95. urodziny. Tadeusz Łomnicki zmarł na teatralnej scenie, w czasie próby do ukochanego "Króla Leara".

Uznawany jest zgodnie za najwybitniejszego polskiego aktora XX wieku. Gdyby żył, obchodziłby właśnie 95. urodziny. Tadeusz Łomnicki zmarł na teatralnej scenie, w czasie próby do ukochanego "Króla Leara".
Tadeusz Łomnicki /Henryk Rosiak /Agencja FORUM

Chciał zostać pisarzem. W 1946 roku ukończył jednak, mimo pierwotnych ambicji dramatopisarskich, kurs aktorstwa w Studio Teatralnym przy Starym Teatrze w Krakowie. W 1954 roku miał też za sobą studia na Wydziale Reżyserii warszawskiej PWST.

Na scenie zadebiutował w 1945 roku w krakowskim Starym Teatrze. W ciągu następnych 47 lat pracy scenicznej zdobył opinię najwybitniejszego powojennego polskiego aktora teatralnego. Podziw publiczności, krytyki i środowiska zawodowego przyniosły mu głośne kreacje w repertuarze klasycznym i współczesnym, m.in. "Kordianie", Karierze Artura Ui", "Play Strindberg", "Pluskwie", "Amadeuszu", "Ostatniej taśmie Krappa", "Ja, Feuerbach".

Reklama

Kamyki w ustach

Zanim został aktorem, Łomnicki ćwiczył grę na skrzypcach. Ostatnia żona aktora, Maria Bojarska twierdzi, że "muzyka pozwoliła mu zrozumieć wartość pracy: systematyczne ćwiczenia zawsze dawały efekty".

"Więc jako aktor ćwiczył tak, jakby był muzykiem. Czasem aż do krwi" - dodaje Bojarska we wspomnieniowej książce "Król Lear nie żyje" i przywołuje opowiedzianą przez Martę Stebnicka anegdotkę, związaną z krakowską premierą "Snu nocy letniej". Był to już trzeci sezon, w którym Łomnicki wcielał się na scenie w postać Puka, jednak postanowił znaleźć "inny sposób mówienia". Ćwiczył więc mówienie... z kamieniami w ustach.

"Po kilku dniach krwawych tortur towarzysząca mu w tych ćwiczeniach Marta usłyszała już nie bolesny bełkot, lecz niezwykłą mowę - zbliżoną 'do krzyku jakiegoś zwierzątka albo ptaka, chwilami do świstu wiatru i poszumu drzew', a mimo to precyzyjnie oddającą sens słów, zdań, fraz".

Do historii teatru przeszła potem jego rola w "Ostatniej taśmie Krappa" Becketta.

"Szpula! To było słynne słowo Tadzia, który 'delektując się nim' (w myśl wskazówek Becketta) potrafił powiedzieć je tak, że publiczność widziała szpulę, okrągły przedmiot służący do zwijania i nawijania, wirujący wokół własnej osi, wreszcie stopniowo zwalniający tempo obrotów - w zetknięciu z jakąś twardą płaszczyzną, na przykład powierzchnią biurka, by na koniec, po kilku bardzo wyraźnych okręceniach się w kółko, raz na zawsze znieruchomieć. Szpuuuuuuuuuullla! Początek słowa, 'szp', wysoko, wyrzucony bardzo wysoko w górę, potem zawrotne spadanie w dół, niekończące się glissando wirującego 'u', jeszcze kilka wyraźnych dla oka obrotów tuż nad powierzchnią, na 'l', i już: 'a'. Szpula".

Kino? Naciemniejsze zbiegowsko głupoty!

Łomnicki w trakcie kariery występował zarówno w krakowskich teatrach - Starym i Słowackiego, oraz warszawskich - Współczesnym, Narodowym, Polskim, Dramatycznym oraz Na Woli, którego był dyrektorem i twórcą sukcesu.

Żegnając się w 1981 roku z dyrekcją Teatru Na Woli, wystąpił w reżyserowanej przez Romana Polańskiego sztuce "Amadeusz" opowiadającej o relacji między Mozartem a nadwornym kompozytorem na wiedeńskim dworze Antonio Salierim, na podstawie której Milosz Forman nakręcił nagrodzony 8 Oscarami film.

"Nikt nie zagrał Salieriego tak, jak Tadeusz Łomnicki. Nigdy. Nigdzie. Ani w filmie Formana, ani w żadnym teatrze. Nikt, jak widać nie wiedział o zawiści tyle co on. Nikt nie miał tylu okazji, by poznać zawiść. I nikt aż tak dobrze jak on nie umiał pokazać zawiści na scenie" - wspomniała rolę Salierego Bojarska.

"Fenomenem perfekcyjnego, warsztatowo aktorstwa Łomnickiego było podporządkowanie się aktora dogłębnie zanalizowanej psychice (a nawet domniemanej i wykreowanej fizyczności) postaci z jednoczesnym zachowaniem elementów własnej, silnej osobowości i temperamentu. To połączenie pozwalało Łomnickiemu również w kinie kreować bohaterów wielowymiarowych i zapadających w pamięć, choć jego kariera filmowa nie przyniosła kreacji dorównującej największym dokonaniom teatralnym" - czytamy pod hasłem Tadeusz Łomnicki w "Encyklopedii Kina".

Być może powodem, dla którego w kinie nie zagrał równie wielkich ról, co w teatrze, był jego lekceważący stosunek do X Muzy.

"Tadeusz nie cierpiał siebie uwiecznionego na taśmie filmowej. (...) Dość często mówił, że aktor w filmie to 'rzut bryły na płaszczyznę', płaszczyzną jest dwuwymiarowy ekran, bryła powinna być skończenie doskonała i doskonale skończona, proporcjonalna. Ubolewał nad tym, że kamera ma 'tylko jedno oko'. I ze szczególnym upodobaniem cytował zdanie Kazimierza Wierzyńskiego, że film to 'najciemniejsze zbiegowisko głupoty'. Nie przepadał za filmem. Wciąż w nim grał, ale za nim nie przepadał" - przypomina Bojarska.

Zniszczona scena

Debiutem ekranowym Łomnickiego była rola Kubusia w filmie "Dwie godziny" (1946). Jednak właściwą karierę w kinie rozpoczęła postać Stacha w "Pokoleniu" (1954) Andrzeja Wajdy, jedna z tych, które nadały ludzki wymiar zideologizowanemu utworowi.

Żona Łomnickiego, Maria Bojarska, we wspomnieniowej książce "Król Lear nie żyje", przywołuje słowa Andrzeja Wajdy, który chwalił przed studentami aktorski talent Łomnickiego.

"Opowiadał o scenie, która do filmu nie weszła. Gorzej, nie tylko nie weszła, ale została zniszczona: taśmę, na której ją nagrano, wyrzucono do śmieci. Nikt już jej nigdy nie zobaczy. Była to scena, w której filmowy Stach, grany przez Tadeusza, otwiera worek, zwykły parciany worek należący do filmowego Kostka, granego przez Zbyszka Cybulskiego. W worku były złote zęby - łup hieny cmentarnej, buszującej po żydowskim kirkucie. Tadeusz otworzył worek, pochylił się na nim, zajrzał do środka. I z jego twarzy, z wyrazu jego twarzy widz dowiadywał się o zawartości. Było to (opowiadał Wajda) coś po prostu niesamowitego, to przekazanie twarzą - w ułamku sekundy! - ohydy ukrytego w worku 'towaru', makabryczności, zbrodni z tym związanej i oceny tej zbrodni. Arcydzieło. Po prostu arcydzieło gry aktorskiej. Niestety, zniszczone przez cenzurę" - napisała Bojarska.

Kolejne ważne kreacje filmowe Łomnickiego lat 50. I 60. powstały m.in. w "Eroice" Andrzeja Munka (rzekomy uciekinier z oflagu, ukrywający się w stanie skrajnego wyczerpania pod dachem baraku, w którym koledzy tworzą i podtrzymują legendę o jego bohaterskiej ucieczce); "Bazie ludzi umarłych" Czesława Petelskiego (zadziorny Partyzant, ukrywający na bieszczadzkim "zesłaniu" kompleksy i bolesną przeszłość) oraz "Niewinnych czarodziejach" Andrzeja Wajdy (Bazylii, lekarz pozujący na intelektualistę-cynika, przyjmujący szansę na prawdziwe, szczere uczucie).

"Postaci te Łomnicki tworzył oszczędnymi środkami, rezygnując ze swej teatralnej ekspresji na rzecz precyzyjnie dobranej dla potrzeb filmu, stonowanej, ale i wyrazistej kreacji" - encyklopedyczny opis kinowych metod Łomnickiego starcza za uczone analizy.

Pan Michał

W filmie i Teatrze TV znakomicie wykorzystywał m.in. możliwości, jakie daje zbliżenie twarzy aktora. Największą i trwającą przez lata popularność zapewniła Łomnickiemu rola Wołodyjowskiego w "Panu Wołodyjowskim" i "Potopie" Jerzego Hoffmana, nagrodzona m.in. w Moskwie. Była to jedyna rola, dzięki której poznała go masowa publiczność.

"Mówił mi kiedyś, dlaczego zgodził się grać w filmie Wołodyjowskiego. Nie chciał, żeby uwagę widowni od tego, co ma jej do przekazania w teatrze aktor Łomnicki, odgrywało kiepskie wejście na scenę aktora mniej utalentowanego, aktora znacznie gorszego i nie mającego nic do przekazania, lecz odruchowo i z satysfakcją rozpoznawalnego jako bohatera popularnego serialu. Pycha, co?" - wspominała Maria Bojarska.

"Zagrał Wołodyjowskiego i odtąd był powszechnie, nie tylko w Polsce, rozpoznawany jako filmowy Pan Michał. Na ulicy, w pociągu, w sklepie, w restauracji. Wszędzie. Wszędzie z wyjątkiem sceny. Na scenę za każdym razem wchodził kto inny. Inny człowiek. Nigdy Pan Michał. Zawsze aktor" - dodała Bojarska.

Spowiedź bydlęcia wieku

W latach 70. I 80. najbardziej znaczące rolę stworzył w "Człowieku z marmuru" (reżyser Burski, rodzaj autoironicznej parodii własnego wizerunku Łomnickiego, postrzeganego wówczas w środowisku jako lojalny, partyjny współpracownik reżimu), "... gdziekolwiek jesteś Panie Prezydencie" Andrzeja Trzosa-Rastawieckiego (heroiczna postać Stefana Starzyńskiego), "Kluczniku" Wojciecha Marczewskiego (umierający arystokrata świadom końca swego świata, ale i słabości tego, który po nim nastąpi), wreszcie w "Przypadku" Kieślowskiego (Werner, niegdyś ideowy komunista i więzień stalinowski, szukający w młodym człowieku zrozumienia dla własnych pobudek sprzed lat).

"Tadeusz lubił w tym czasie powtarzać za swoim przyjacielem Stasiem Dygatem, że nie żałuje niczego. 'Ja, mój dhrrogi, niczego nie żałuję - ani tego, że wstąpiłem do pahrrtii, ani tego, że z niej wystąpiłem!' I tak było naprawdę. Ośmieszył się, poniżył, upokorzył, boleśnie sparzył - ale zebrał bezcenny kapitał jako aktor. Wiedział już, jak to jest" - pisała o trudnych wyborach Bojarska.

Łomnicki zwierzał się w tym czasie, że jak już nie będzie mógł grać, napisze trzy książki: "Teatr na pustej podłodze", "Wspomnienia z oślej ławy" oraz "Spowiedź bydlęcia".

"Drugi tytuł, czyli wspomnienia z KC, byłby na pewno łakomym kąskiem dla wszystkich zainteresowanych, jak wyglądała PZPR od środka z punktu widzenia jej działacza, z zawodu aktora - ale w miarę upływu lat znaczna część tej książki zmieniała się stopniowo w rodzaj przyczynku do tytułu trzeciego i najważniejszego. Tytułu, o którym Tadeusz marzył tak samo mocno, jak o zagraniu Leara. Ten tytuł brzmiał: 'Spowiedź bydlęcia wieku'" - ujawniła żona Łomnickiego.

Jakieś życie świta przede mną...

W ostatnich miesiącach życia Łomnickiego pochłaniała jednak praca nad szekspirowskim "Królem Learem" w Teatrze Nowym w Poznaniu. Kreację tę zasugerował Łomnickiemu sam wielki Peter Brook, kiedy zobaczył aktora w przedstawieniu "Ostatniej taśmy Krappa".

Na tydzień przed premierą spektaklu artysta zasłabł na scenie w czasie próby i tego samego dnia zmarł, nie odzyskując przytomność.

"To była sobota, 22 lutego 1992, kilkanaście minut po drugiej. Tadeusz wypowiedział ostatnie słowa monologu obłąkanego Leara: 'Więc jakieś życie świta przede mną. Dalej, łapmy je, pędźmy za nim, biegiem, biegiem!'., wyrwał się pilnującym go na scenie żołnierzom, w których chwile wcześniej nie rozpoznał wysłanników ukochanej córki, bardzo szybko przebiegł scenę, zniknął w kulisie - i umarł" - Maria Bojarska próbowała zrelacjonować ostatnie minuty życia Łomnickego.

"W sobotę po południu, kilkanaście minut po drugiej, siedząc na widowni Teatru Nowego w Poznaniu zobaczyłam, jak obłąkany Lear wyrywa się żołnierzom i biegnie szybko przed siebie, bardzo szybko, może za szybko, i chwilę potem zza kulis usłyszałem hałas. Jak gdyby przewróciło się krzesło. Jak gdyby runęły dekoracje. I już było po wszystkim" - to kolejne podejście Bojarskiej do uwiecznienia ostatnich minut życia Łomnickiego.

"Klęczałam nad leżącym na podłodze Tadeuszem, a na lewej ręce miałam dwa zegarki, swój i jego, bo ktoś zdjął mu zegarek, obydwa cichutko tykały, ale nie patrzyłam na żaden z nich, ktoś pobiegł po nitroglicerynę, kto inny przyniósł ręcznik zmoczony zimną wodą, nic nie pomagało i w teatrze zapadła wielka cisza..." - wspomina Bojarska.

Po śmierci Łomnickiego wybitny szekspirolog Jan Kott napisał: "Odszedł jeden z największych aktorów w jego pokoleniu. W Polsce i na świecie". W ankiecie tygodnika "Polityka", przeprowadzonej w 1998 r., publiczność uznała Łomnickiego za największego polskiego aktora XX wieku.

Zobacz też:

"Ennio": Zagraj to jeszcze raz, Ennio [recenzja]

"Głupcy": Splątane stany miłości [recenzja]

"Elvis": Magnetyzm, charyzma, talent, look [recenzja]

"Powodzenia, Leo Grande": Kino, które łamie seksualne tabu [recenzja]

Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tadeusz Łomnicki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy