San Sebastián 2022: Jubileuszowa fiesta
Gdyby brać pod uwagę wyłącznie lokalizację festiwal w San Sebastián nie miałby sobie równych. Malownicze wybrzeże, szerokie piaszczyste plaże, piękna architektura i wyjątkowa kuchnia sprawiają, że to urokliwe miasto w Kraju Basków pokochali nie tylko turyści, ale i gwiazdy filmowe. W tym roku odbyła się tam jubileuszowa, siedemdziesiąta edycja jednego z ważnych europejskich festiwali filmowych.
Po raz pierwszy hiszpańska impreza miała miejsce w 1953 roku, a już cztery lata później przyznano jej najwyższą klasę "A", sytuując ją tym samym obok Cannes, Wenecji czy Berlina. To oczywiście zwiększało prestiż organizowanego w San Sebastián festiwalu, ale wiązało się również z określonymi wymaganiami. Chociażby z faktem, że w konkursie głównym, czyli rywalizacji o jedną z piękniejszych nagród, jaką jest Złota Muszla, wyselekcjonowane filmy musiały mieć swoje premiery.
O imprezie robiło się coraz głośniej, między innymi dlatego, że pierwsze festiwalowe laury zdobyli tu amerykańscy klasycy: Francis Ford Coppola (Złota Muszla w 1969 roku za "Ludzi z deszczu") czy Terrence Malick (Złota Muszla i nagroda aktorska dla Martina Sheena za w 1973 roku za "Badlands"). To także miejsce, gdzie festiwalowej publiczności swój film po raz pierwszy pokazał Pedro Almodóvar. Wreszcie, był to debiutancki festiwal Romana Polańskiego, jeszcze w czasach, gdy studiował w łódzkiej Szkole Filmowej.
Skalę festiwalu w San Sebastián dobrze oddaje też lista laureatów nagrody za całokształt twórczości, która ustanowiona została w 1986 roku. Wśród niej znaleźć można największe reżyserskie i aktorskie gwiazdy, takie jak Gregory Peck, Anthony Hopkins, Al Pacino, Dennis Hopper, Agnès Varda czy Johnny Depp. Nazwiska, o jakich niejedna filmowa impreza może jedynie pomarzyć. Zdarzały się lata, w których nagrodę Donostia (wzięła się od tradycyjnej baskijskiej nazwy miasta) przyznawano jednemu laureatowi, ale były też i takie, jak rok 2012, gdy odbierało ją aż pięcioro wyróżnionych. Ta piękna tradycja kontynuowana była rzecz jasna i w tym roku, a prestiżowym laurem organizatorzy postanowili uhonorować osoby stojące na co dzień po dwóch stronach kamery.
Pierwszym z nich był kultowy kanadyjski reżyser David Cronenberg, który na festiwalu prezentował też swój najnowszy film "Zbrodnie przyszłości". Przedstawiający laureata na scenie francuski twórca Gaspar Noé nazwał go kimś w rodzaju Czarnoksiężnika z krainy Oz. Filmowcem, który od początku swojej zawodowej drogi konsekwentnie budował osobistą i wyjątkową wizję tego, czym jest esencja kina.
"Zawsze wydawało mi się, że nagroda za całokształt twórczości to rodzaj wiadomości: 'Zrobiłeś już wystarczającą liczbę filmów, czas powiedzieć dość!’ Ale doszło do mnie, zwłaszcza w kontekście nagrody wręczanej na festiwalu z tak długą historią i w tak pięknym mieście, że to tak naprawdę zachęta dla mnie do robienia kolejnych filmów" - mówił ze sceny wyraźnie wzruszony blisko osiemdziesięcioletni reżyser.
Niemniej przejęta była francuska aktorka Juliette Binoche, druga tegoroczna laureatka nagrody za całokształt twórczości. W trakcie swojego przemówienia, dziękując bliskim i współpracownikom, laur zadedykowała... ciszy.
"Chciałabym podziękować mojej wiernej towarzyszce podróży - ciszy. Cisza to obecność. Przed każdym ujęciem, występem, cisza daje siłę, z której czerpię emocje. Bez niej nie ma słów. Gdy dzieli się ją z reżyserem, innymi aktorami, całą ekipą, wspólnie tka się złotą nić, zamieniającą się później w film" - przekonywała.
Juliette Binoche była chyba najbardziej zapracowaną osobą podczas jubileuszowej edycji festiwalu. Nie dość, że była twarzą imprezy, spoglądając na publiczność z festiwalowego plakatu, prezentowała również na niej dwa filmy. W konkursie głównym pokazany został "Winter Boy" Christophe’a Honoré’a, a w ramach jednego z pokazów specjalnych "Niewierna" w reżyserii Claire Denis.
Gwiazd w San Sebastián było w tym roku co nie miara. Swoje filmy osobiście prezentowali m.in. Penélope Cruz, Alejandro González Iñárritu, Ana de Armas, Vicky Krieps, Olivia Wilde, Neil Jordan, Liam Neeson czy Diane Kruger. Choć równie interesująca okazała się też pewna absencja...
Czołowe festiwale nie mogą obejść się bez mniejszych czy większych skandali. W Cannes to wręcz chleb powszedni, a wszelakim "wyskokom", w mediach poświęca się często więcej miejsca niż rywalizującym o Złotą Palmę tytułom. Nie ma co ukrywać, że pierwsze dni tegorocznej imprezy w San Sebastian również zdominowane zostały przez kontrowersję.
Związana ona była z austriackim reżyserem Ulrichem Seidlem, który zdecydował się odwołać przyjazd na festiwal, gdzie w konkursie światową premierę miał jego nowy film "Sparta". To pokłosie wydarzeń sprzed kilku tygodni i wszelkich ich konsekwencji (jak wycofanie przez organizatorów produkcji z festiwalu w Toronto), związanych z artykułem śledczym jaki ukazał się w niemieckiej gazecie Der Spiegel. Przedstawiał on mocno kontrowersyjne kulisy realizacji filmu, które poważnie obciążać miały reżysera. Ale o tym zaraz.
"Sparta" to domknięcie dylogii, którą Seidl rozpoczął pokazywanym premierowo podczas ostatniego Berlinale "Rimini". Początkowo myślał o tym, jako jednym filmie, ale ostatecznie historię braci połączonych losem cierpiącego na demencję ojca zdecydował się podzielić na dwie części. Bohaterem pierwszej jest Richie Bravo (w tej roli Michael Thomas), podstarzały szansonista, lokalna gwiazda włoskiego kurortu podczas wakacyjnych turnusów dla seniorów. Z kolei "Sparta" koncentruje się na Ewaldzie (Georg Friedrich), zdradzającym pedofilskie skłonności instruktorze judo w niewielkiej rumuńskiej wsi.
O ile sam temat wielokrotnie został już przerobiony przez kino, o tyle zarzuty jakie formowane są w stosunku do Seidla dotyczą samej metody realizacji. Miał on nie poinformować młodych nieprofesjonalnych aktorów (chłopcy mieli wtedy od dziewięciu do szesnastu lat) ani ich rodziców o temacie filmu ani też nie zapewnić im odpowiedniego wsparcia psychologa w scenach związanych z nagością, przemocą czy alkoholizmem. Twórcom zarzuca się także, że nie reagowali na bieżąco na sytuację na planie, co negatywnie odbić się miało na psychice biorących udział w filmie chłopców. I choć austriacki reżyser, za pośrednictwem swoich prawników, w zdecydowany sposób odpiera zarzuty, nie mam wątpliwości, że o tej sprawie będzie jeszcze głośno.
Emocji w rywalizacji o Złotą Muszlę było więcej, głównie jednak pozytywnych. Dotyczyło to chociażby nowego filmu wielokrotnie już nagradzanego Chilijczyka Sebastiána Lelio. Ujęta w formułę trzymającego w napięciu dreszczowca "Osobliwość" to rozgrywająca się w połowie XIX wieku w niewielkiej irlandzkiej wiosce historia o próbie weryfikacji potencjalnego cudu. Na produkcję, która jest kolejnym dowodem wielkiego talentu młodej brytyjskiej aktorki Florence Pugh, nie trzeba będzie długo czekać, bo już 16 listopada trafi na platformę Netflix. W konkursie głównym nowe filmy pokazali też m.in. weteran festiwali Koreańczyk Hong Sangsoo ("Walk Up"), Portugalczyk Marco Martins ("Great Yarmouth - Provisional Figure") czy Argentyńczyk Diego Lerman ("The Substitude"), do którego zdjęcia robił polski operator Wojciech Staroń.
W oczach jurorów największe uznanie znalazła jednak reżyserka o znacznie mniejszych dokonaniach. Mowa o Kolumbijce Laurze Mora. Nagrodzony Złotą Muszlą "The Kings of the World", będący przejmującą opowieścią o piętce młodych bohaterów, którzy żyją na ulicach Medellin to zaledwie jej drugi pełny metraż. Co ciekawe, debiut przed kilkoma laty również zauważony został w San Sebastian i wyróżniony w sekcji New Directors. Druga w hierarchii nagroda trafiła do interesującego "Runner" w reżyserii Mariana Mathiasa, a mój faworyt "La Maternal" Pilar Palomero zadowolić się musiał laurem aktorskim dla młodej Cali Quílez (ex aequo z Paulem Kircherem za film "Winter Boy").
San Sebastián to nie tylko hiszpańska mekka miłośników kina, surfingu, ale też wyjątkowe miejsce dla wielbicieli gastronomicznych wrażeń. To niespełna dwustutysięczne miasto jest europejskim rekordzistą pod względem liczby gwiazdek Michelin przypadającej na kilometr kwadratowy. Nie pozostaje to bez znaczenia także dla festiwalu. I to nie tylko w kontekście wybornych posiłków konsumowanych po seansach.
Realizowana we współpracy z Berlinale sekcja Culinary Zinema to od dłuższego czasu ważny punkt programu hiszpańskiej imprezy. Starannie wyselekcjonowane filmy połączone są z tematycznymi kolacjami przygotowanymi przez wybitnych lokalnych szefów kuchni. Z San Sebastián wyjechać można zatem zupełnie sytym. Nie tylko w filmowe wrażenia.
Kuba Armata