"Różowe flamingi": Zły smak
"Dla mnie w rozrywce chodzi przede wszystkim o zły smak. Gdy ktoś wymiotuje na jednym z moich filmów, czuję się, jakbym dostał owacje na stojąco" - pisał reżyser John Waters w swojej autobiografii "Shock Vallue". Żadne z jego dzieł nie wcielało tej myśli w życie bardziej od "Różowych flamingów". Niestroniący od obrzydliwości, zrealizowany za zaledwie 10 tysięcy dolarów film szybko osiągnął status kultowego. W czwartek mija dokładnie 50 lat od jego premiery.
Fabuła jest szczątkowa. Oto Divine, ukrywająca się pod pseudonimem Babs Johnson, zostaje obwołana przez lokalny tabloid "najobrzydliwszą osobą na świecie". Wywołuje to niezadowolenie małżeństwa Marble, które rości sobie prawa do tego osobliwego tytułu. Rozpoczyna się mała wojna, w której wszystkie chwyty są dozwolone, a każda granica zostanie przekroczona.
W 1972 roku John Waters miał 26 lat oraz filmografię składającą się z dwóch fabuł i czterech krótkich metraży. Dotychczas kręcił w rodzinnym Baltimore, a w swych filmach obsadzał znajomych i amatorów, z którymi założył grupę Dreamlanders. Najbardziej znanym z nich był Harris Glenn Milstead, a raczej jego sceniczna persona - drag queen Divine. "Różowe flamingi" miały być ukoronowaniem dotychczasowej drogi reżysera, filmem przekraczającym wszelkie granice. Jak postanowił, tak zrobił. Bohaterowie filmu i ich antagoniści to zgraja degeneratów, którym niestraszne są żadne nikczemności i obrzydliwości. Wulgarność, przemoc seksualna, sprzedawanie dzieci na czarnym rynku - tym się trudnią. W kontrze do zachowania postaci prezentowanych w filmie postanowił go nazwać "Różowe flamingi". Z czasem stały się one ikoną kiczu.
Do historii przeszły warunki, w których powstawało dzieło. Film kręcono w weekendy za grosze, a ekipa filmowa nocowała na farmie bez dostępu do ciepłej wody. Divine szybko zdecydował się pomieszkiwać u znajomej w Baltimore. Codziennie przed zdjęciami wstawał wczesnym rankiem, by nałożyć make-up, a na planie zjawiał się już przebrany i ucharakteryzowany. Problemy z budżetem najlepiej obrazuje wspomnienie scenografa Vincenta Peranio. Na całość swojej pracy dostał jedynie 200 dolarów. Za sto wynajął przyczepę, w której miała mieszkać Babs ze swoją rodziną, a za pozostałą sumę ją udekorował. "A potem po prostu kradliśmy" - wspominał.
Do historii przeszedł niesławny finał "Różowych flamingów", w którym Divine zjada... psią kupę. Scena zdefiniowała jego karierę. Sam aktor przyznał, że w kolejnych latach gdziekolwiek się pojawił, ludzie zaraz zaczynali rozmawiać o odchodach, jakby niczym innym w swoim życiu się nie zajmował. W jednym z wywiadów zdradził także, że niedługo po nakręceniu niesławnej sceny zadzwonił na pogotowie. Podając się za matkę chłopca, który zjadł psie odchody, wypytywał o możliwe konsekwencje. Divine poprosił także swoją rodzicielkę, by nigdy nie oglądała "Różowych flamingów". Ta dotrzymała obietnicy, chociaż przyznała, że pytała swego syna o wiadomy fragment filmu. "Mamo, nie uwierzysz, co dziś mogą robić dzięki fotomontażowi" - miał jej odpowiedzieć syn.
Z kolei Waters nigdy nie ukrywał, jak dumny jest z tej sceny. Gdy reżyser zdecydował się nakręcić "Różowe flamingi", była ona pierwszą, którą postanowił w nich umieścić. "Miałem tylko dziesięć tysięcy dolarów, więc wiedziałem, że muszę dać widowni coś, czego nie odważy się im dać wielka wytwórnia z kilkumilionowym budżetem. [...] Coś, czego nigdy nie zapomną" - mówił Waters.
Równie kontrowersyjna okazała się scena gwałtu, podczas której zabity zostaje kurczak, zmiażdżony między ciałami dwójki aktorów. "Aktywiści na rzecz praw zwierząt zawsze pytają mnie: Jak mogłeś zabić kurczaka na potrzeby filmu? Cóż, jem kurczaki i wiem, że nie spadły na mój talerz z powodu ataku serca. [...] Myślę, że wyświadczyliśmy kurczakowi przysługę. Pojawił się w filmie [...] A zaraz po kolejnym ujęciu obsada go zjadła" - mówił Waters w jednym z wywiadów, który znajdował się na krążku DVD wydanym z okazji dwudziestopięciolecia filmu. W 2015 rok w rozmowie dla Brytyjskiego Instytutu Filmowego reżyser przyznał, że teraz nie zdecydowałby się na zabicie zwierzęcia.
"Różowe flamingi" zostały po raz pierwszy pokazane podczas Baltimore Film Festival, organizowanym na terenie kampusu Uniwersytetu w Baltimore. Bilety na wszystkie trzy pokazy zostały szybko wyprzedane. Filmem zainteresowało się New Line Cinema - wtedy niewielka firma zajmująca się dystrybucją kina niezależnego. W kolejnych miesiącach "Różowe flamingi" cieszyły się niesłabnącą popularnością podczas pokazów o północy lub w niezależnych kinach. Mówiono, że film zarobił od pięciu do siedmiu milionów dolarów. Zaprzeczał temu sam Waters, mówiący, że każdy przychód, o którym słyszał, jest "całkowitym kłamstwem".
Chociaż widzowie szybko obwołali "Różowe flamingi" kultowymi, krytycy nie byli do końca przekonani. Recenzent magazynu "Variety" nazwał go jednym z najbardziej "nikczemnych, głupich i odpychających dzieł, jakie kiedykolwiek nakręcono". Waters uznał to za komplement. Niektóre kraje, jak Australia i Szwajcaria, zakazały dystrybucji jego filmu. W Wielkiej Brytanii dostał on najwyższą możliwą kategorię wiekową, a i tak wymuszono wycięcie trzech minut najbardziej szokującego materiału.