- Film robi się z poczuciem odkrywania prawdy, nawet jeśli ta "prawda" zależy od naszej wyobraźni i zupełnie subiektywnych odczuć - tłumaczy Agnieszka Holland, której najnowszy film "Franz Kafka" trafił właśnie na ekrany polskich kin. - W każdym z tych odcinków naszego Franza niczym w lustrze odbijam się ja - dodaje reżyserka w rozmowie z Interią. Tytuł jest polskim kandydatem do Oscara.
Agnieszka Holland znowu zaskakuje. Wraca z najlepszą, najciekawszą swoją produkcją od lat. Jej najnowszy film "Franz Kafka" to nieoczywista biografia jednego z najważniejszych pisarzy XX wieku. Na tegorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni obraz otrzymał Srebrne Lwy oraz nagrody za najlepsze zdjęcia dla Tomasza Naumiuka, pierwszoplanową rolę męską dla Idana Weissa i charakteryzację dla Gabrieli Polakovej.
"Franz Kafka" wszedł 24 października na ekrany polskich kin. Tytuł jest polskim kandydatem do Oscara.
W rozmowie z Interią reżyserka opowiada, w jaki sposób próbowała zrozumieć Kafkę, jak eksperymentowała z warstwą formalną tego tytułu, a także zastanawia się, czy nakręciłaby lepszy film, gdyby zrealizowała go na początku swojej drogi zawodowej.
Jan Tracz: Brytyjski pisarz Roger Lewis wydał niedawno przewrotną biografię Richarda Burtona i Elizabeth Taylor ("Erotic Vagrancies"). Jego eklektyczny portret aktorskiej pary składa się z wycinków, opinii, cytatów, plotek i mitów. "Franz Kafka" jest w swojej formie podobny. Obraz Kafki układamy niczym puzzle rozsypane przez panią na filmowym stole. Czy klasyczna forma biografii przestała już twórców interesować?
Agnieszka Holland: - Przede wszystkim forma musi być adekwatna do obiektu, który aktualnie się opisuje. U Kafki mogłam pozwolić sobie na opowiedzenie tej narracji w nielinearny sposób. W jego życiu nie wydarzyło się zbyt wiele. A to co najważniejsze działo się w jego głowie, a także między głową, a kartką papieru. Jego osobowość i twórczość nie pasują według mnie do stylu takiej klasycznej biografii. Zresztą dla mnie osobiście taka formuła już się dzisiaj wyczerpała, nie sprawdza się na ogół we współczesnym kinie. Stała się stereotypowa, więc to nie miałoby większego sensu, żeby Kafkę przedstawić w taki sposób, jak amerykańscy twórcy robią to na przykład przy okazji biografii muzyków. W tych przypadkach każdy film jest w miarę powtarzalny i to wygląda tak, jakbyśmy zawsze obserwowali historię tej samej osoby. A przecież nie o to w tym chodzi. Dlatego nie widziałam innej możliwości, aby ukazać sposób, w jaki sama widzę Franza Kafkę.
Czyli mamy do czynienia z nowym modelem tego gatunku?
- Trudno powiedzieć. Nie wydaje mi się, aby dziś miała powstać nowa szkoła robienia biografii, ale wiem za to, że jako twórcy ciągle poszukujemy kolejnych sposobów przekazu. Kino i jego formuły muszą się nieustannie aktualizować, aby nadążyć za zmianami w świecie. I za samą wrażliwością widza, która także podlega zmianom.
Chciała pani uchwycić jakąś prawdę o Kafce? Jaki cel przyświecał realizacji filmu?
- Możemy co najwyżej spróbować go zrozumieć, jakoś zbliżyć się do tej prawdziwej istoty Franza Kafki. My poprzez ten film niejako go szukaliśmy. "Franz" stał się formą dochodzenia do prawdy, próbą odkrycia, jaki on był naprawdę i co pozostawił po sobie, poza rzecz jasna literaturą. Muszę jednak podkreślić, że całe to poszukiwanie było czysto intuicyjne. Nie chcieliśmy formułować żadnych tez, stąd też eksperymentalna forma całości, pełna różnych perspektyw, opinii i wielogłosów. W wypadku filmu jest jeszcze aktor, który wyraża kolejną warstwę prawdy. Mieliśmy takie szczęście, że spojrzenie Idana Weissa [wcielającego się w tytułowego Franza - red.] mówi czasem więcej niż wiele przedstawionych w filmie zdarzeń.
W pani filmie chyba chodzi też o uchwycenie duszy pisarza. Nie mamy nagrań z jego udziałem, nie wiemy nawet, jak brzmiał jego głos. "Franz Kafka" pokazuje sprawczą siłę kina. Bazowała pani wyłącznie na intuicji?
- Na intuicji i szczęściu. Bo bez szczęścia nie byłoby dzisiaj "Franza" w takiej właśnie formie. Choćby Idana znaleźliśmy praktycznie od razu. Był jednym z pierwszych aktorów, których zobaczyliśmy w ramach castingu.
I co pani wtedy poczuła?
- Głównie niedowierzanie. Wiedziałam, że ta biografia może udać się wyłącznie wtedy, kiedy znajdziemy kogoś, kto będzie w pełni wiarygodny jako Franz i jednocześnie tajemniczy. On musi przekonać widza, aby ten chciał stopniowo odkrywać jego historię! I kiedy nagle zobaczyłam Idana na taśmie, nie mogłam uwierzyć, że ktoś taki istnieje naprawdę. Od razu chciałam się z nim spotkać, przekonać się, czy to nie jest może jakieś złudzenie. Musiałam zobaczyć go na żywo, bo jakimś cudem Weiss miał wszystkie cechy, których potrzebowaliśmy od tego typu aktora.
Twórczość Kafki poznała pani jeszcze jako nastolatka. Co dziś widzi pani w jego prozie coś, czego może wówczas nie dostrzegała?
- Myślę, że wtedy całkiem głęboko odebrałam Kafkę i widziałam wszystko jasno, klarownie, może nawet i lepiej niż dziś, kiedy jestem starsza. Jako młoda osoba miałam znacznie bardziej otwarty umysł, twórczy, pełen pomysłów. Aktualnie mam poczucie, że brakuje mi pewnego rodzaju aparatu intelektualnego, z którego nieustannie korzystałam w tamtych latach. Jak dzisiaj sięgam po Kafkę, to czytanie jego czy innych filozoficznych tekstów wymaga ode mnie większego wysiłku. Aktywna praca reżysera filmowego nie sprzyja rozwijaniu zdolności czysto abstrakcyjnych.
Co spowodowało, że twórczość Kafki tak silnie z panią rezonowała?
- W moim wypadku wczesne poczucie absolutnego zachwytu Kafką wynikało z tego, że on patrzył na świat z innej perspektywy niż reszta pisarzy, którzy na swoim koncie mieli tzw. "powieści totalne". Nagle okazało się, że można pisać inaczej, że można myśleć inaczej! Niby jego literatura była trudna, ale i - przynajmniej dla mnie - brutalnie jasna. Byłam w szoku, że da się tak tworzyć i mówić o świecie w ten sposób.
Czy można zatem powiedzieć, że Agnieszka Holland nakręciłaby jeszcze lepszego "Franza Kafkę" pięćdziesiąt lat temu?
- Bardzo prawdopodobne, ale wówczas nie było takiej możliwości. Ostatnio coraz częściej wracam do swojej młodości. Nie tak dawno, w ramach programu rekonstruującego klasykę, przypominałam sobie swoje poprzednie projekty, w tym jeden tytuł, "Zdjęcia próbne" (1976), który zrobiliśmy wraz z Pawłem Kędzierskim i Jerzym Domaradzkim. Nie widziałam tego filmu od trzydziestu lat, a może i dłużej. Oglądałam nakręcone przez siebie momenty i powiedziałam sobie pod nosem: "kurczę, ale ja byłam zdolna". To może faktycznie "Franz" też byłby lepszy? Ale ogólnie te wszystkie moje filmy całkiem nieźle się zestarzały. Można je oglądać po wielu latach i wciąż brzmią świeżo oraz komunikatywnie. Może też dlatego, że miały dość klasyczną strukturę narracyjną. Natomiast awangarda starzeje się szybciej, ale za to posuwa i odświeża język kina.
- Trzeba jednak przyznać, że ten mój "Franz" - pomimo swojej warstwy formalnej - wcale nie jest taki awangardowy. Na pewno można go nazwać eksperymentem narracyjnym, a to się ludziom raczej podoba, zarówno krytykom, jak i widzom na festiwalach. Wiele osób było zaskoczonych tym, że w kinie jeszcze tak można. Że da się kombinować i wpaść na coś oryginalnego. I ci ludzie się tego nie spodziewali. Oczywiście nie wiadomo, jak to się sprawdzi w normalnej dystrybucji. Ten film wymaga jednak pewnego wysiłku od widza.
Dlaczego uważa pani, że choć "Franz Kafka" wpisuje się w konwencję eksperymentu, jednak nie jest awangardą? Zakładam, że wielu krytyków nie zgodziłoby się z tą tezą.
- Może na dzisiejsze czasy to jest awangarda, ale podobne idee istniały już w latach 60. i 70. poprzedniego stulecia. Ten film to jakaś próba realizacji różnych pomysłów, które były w mojej głowie już od jakiegoś czasu, zapewne dzięki licznym filmom z minionych lat. Wydaje się, że ta forma podoba się młodszym ludziom, którzy odkrywają Kafkę na nowo, nie tylko przez pryzmat szkolnych lektur.
Dla młodych ludzi opowiadania napisane przez Kafkę nie są dziś tak fotogeniczne i obrazowe jak sztuki wizualne.
- Tyle że dziś mamy już nadmiar obrazów, a do tego dochodzi jeszcze wpływ sztucznej inteligencji. To nie jest takie proste zainteresować potencjalnych widzów. Wprowadzić kogoś w świat osobistego - innego niż serialowa narracja - filmu jest teraz znacznie trudniej, niż to było kiedyś. Wtedy mieliśmy większą świeżość odbioru. W 2025 roku czujemy przesyt wszelaką treścią.
Podsumowując, "Franz Kafka" jest prawdą o pisarzu według Agnieszki Holland, a nie tym, co faktycznie się zdarzyło.
- To nie jest tak, że mamy scenę, wydarzyło się "A", a ja mówię "B" i robię kompletnie po swojemu. Wchodząc w czyjeś życie i to takie, które jest podatne na wiele interpretacji, musimy wierzyć, że to nasza wizja jest jedyną prawdziwą, że to my mamy ten klucz do serca i umysłu naszego bohatera. Film robi się z poczuciem odkrywania prawdy, nawet jeśli ta "prawda" zależy od naszej wyobraźni i zupełnie subiektywnych odczuć. W każdym z tych odcinków naszego "Franza" niczym w lustrze odbijam się ja.
Dlaczego?
- Bowiem cała narracja jest filtrowana przez moją wrażliwość i moje wyobrażenie tego, co działo się naprawdę i jaki charakter miał Kafka. Później dochodzą jeszcze umiejętności techniczne, które pozwoliły nam - czyli całej ekipie filmowej - wznieść się na wyższy poziom. Ciągle myśleliśmy, jak coś pokazać i wyrazić w adekwatny oraz intensywny sposób. Staraliśmy się mieć otwarte głowy - to tak naprawdę zbiorowy projekt, ale jako reżyserka ja biorę za niego pełną odpowiedzialność.
"Franz Kafka" to sprawdzian z wyobraźni widza. Na koniec muszę zapytać: co zrobiłaby pani na miejscu Maxa Broda? To samo? Ocaliłaby pani teksty Kafki od zapomnienia?
- Nie wiem, czy byłabym na tyle zuchwała, aby nie spełnić ostatniego życzenia mojego najbliższego przyjaciela. To jest ogromny dylemat i niejako rozumiem Broda. Kafka prosił o to, kiedy był już przerażony śmiercią. A ta nadchodziła wielkimi krokami. Może to była jakaś nieprzemyślana decyzja w wyniku stresu? Depresji? Tego nie wiemy. Ale nie oszukujmy się - gdyby Franz uważał, że jego teksty rzeczywiście należy spalić, to sam by to zrobił (śmiech). I nie mielibyśmy dziś o czym rozmawiać.