Reklama

"The Room": Najgorszy film na świecie?

Obok "The Room" nie można przejść obojętnie. To nie jest tylko zły film. To jeden z najgorszych. To nawet nie jest dno kosza w wypożyczalni z filmami za złamany grosz. Bo "The Room" jest tak zły, że aż wspaniały. To katastrofa, od której trudno oderwać oczy. Film tak wybitnie niedoskonały, że aż doczekał się sporego grona wiernych fanów. Stał się także podstawą do produkcji nominowanej do Oscara. 27 czerwca 2023 roku mija 20 lat od premiery kultowego dzieła Tommy'ego Wiseau.

Obok "The Room" nie można przejść obojętnie. To nie jest tylko zły film. To jeden z najgorszych. To nawet nie jest dno kosza w wypożyczalni z filmami za złamany grosz. Bo "The Room" jest tak zły, że aż wspaniały. To katastrofa, od której trudno oderwać oczy. Film tak wybitnie niedoskonały, że aż doczekał się sporego grona wiernych fanów. Stał się także podstawą do produkcji nominowanej do Oscara. 27 czerwca 2023 roku mija 20 lat od premiery kultowego dzieła Tommy'ego Wiseau.
Juliette Danielle i Tommy Wiseau w scenie z filmu "The Room" /WISEAU-FILMS / Album Online /East News

"The Room" nie stał się przebojem w dniu premiery. Dzieło Tommy'ego Wiseau było odkrywane na przestrzeni lat. Wynikało to także z ograniczonej promocji. Twórcy próbowali podpisać umowę na dystrybucję z Paramount Pictures. Odmowa studia, na którą zwykle czeka się około dwóch tygodni, przyszła już następnego dnia. Wobec tego Wiseau zdecydował się na wynajęcie jednego bilbordu w hollywoodzkim Highland Avenue. Kosztowało go to pięć tysięcy dolarów miesięcznie. Na bilbordzie Wiseau zdecydował się umieścić tytuł filmu, swoje zdjęcie, które przywodziło na myśl kadr z horroru, a także własny numer telefonu. Wynajmował przestrzeń przez pięć lat od premiery.

Reklama

Wieść o "The Room" zaczęła się jednak roznosić pocztą pantoflową. "Zobaczyłem go jakieś półtora roku po premierze. Paul Rudd mi go polecił" - mówił Seth Rogen w programie wieczornym Setha Meyersa. "Poszedłem go zobaczyć z moją żoną [...], Jonah HillemEdem Helmsem. [...] Był katastrofalnie, dziwacznie zły". "The Room" jest jednak tak zły, że trudno nie bawić się przy nim dobrze i do niego nie wracać. "Widziałem go tyle razy, że w sumie to go kocham. Jest w nim coś wspaniałego. Widziałem go więcej razy niż większość dobrych filmów" - przyznał Rogen w tym samym wywiadzie.

Inni trafili na film Wiseau z powodu przedziwnego bilbordu. "Will Arnett i ja pytaliśmy się: co to, k..., jest?" - przyznał David Cross w 2005 roku, gdy pracował przy serialu "Bogaci bankruci". Wkrótce znaleźli w sieci zwiastun produkcji i oszaleli na jej punkcie. Cross wybrał się w końcu na jeden z pokazów. "Naprawdę dobrze się bawiłem" - przyznał w wywiadzie dla Entertainment Weekly. "To nie jest tak, że ma dwie albo trzy poważne wady. Raczej kilkaset". Paul Rudd był tak zachwycony "The Room", że załatwił sobie koszulkę z podobizną Wiseau i paradował w niej po planach filmowych. Z kolei Hill zauważył kiedyś twórcę "The Room" w jednym z osiedlowych sklepów. Poinformował o tym Rogena. Ten zaczął robić zakupy w tym samym sklepie, tylko po to, by kiedyś trafić na Wiseau i zrobić sobie z nim zdjęcie.

Równie fascynujący co "The Room" był umysł stojący za nim. Tommy Wiseau nie tylko wyreżyserował film. Był także jego scenarzystą i producentem. Zajął się również sfinansowaniem i promocją. W dodatku wystąpił w głównej roli. Wcielił się w Johnny'ego - odnoszącego sukcesy bankiera z San Francisco. Mężczyzna mieszka razem ze swoją dziewczyną Lisą (Juliette Danielle), której funduje życie w luksusie. Jest także starszym bratem i zastępczym ojcem dla Denny'ego (Philip Haldiman), osieroconego nastoletniego sąsiada. Również Mark (Greg Sestero), najlepszy przyjaciel, zawsze może na niego liczyć. Ujmując to najkrócej: Johnny jest najlepszy na świecie. Lisa wydaje się jednak niezadowolona. Dla dreszczyku emocji zaczyna romansować z Markiem. Gdy Johnny dowiaduje się o zdradzie, jego idealny świat zaczyna się rozpadać.

Wcielający się w Marka Greg Sestero był drugą najważniejszą osobą pracującą przy "The Room". Jako bliski przyjaciel Wiseau, towarzyszył mu przez całość produkcji. Po latach opisał ich znajomość i kulisy powstania filmu w książce "Disaster Artist" z 2013 roku. Wiseau poznał w 1998 roku podczas zajęć aktorskich. Wysportowany, mówiący z przedziwnym akcentem mężczyzna o bladej cerze, długich, tłustych, czarnych włosach i ekscentrycznym usposobieniu, od razu zwrócił jego uwagę. Wiseau wyróżniał się spośród grupy jeszcze czymś: był koszmarnym aktorem, a jednocześnie nie miał żadnego problemu z wyjściem na scenę.

Z czasem Grega i Tommy'ego połączyła specyficzna przyjaźń. Wiseau nie był jednak idealnym kumplem. Na wszelkie sukcesy Sestero reagował atakami zazdrości i się obrażał. Mimo to ich znajomość się rozwijała. Któregoś dnia Sestero pokazał Wiseau film "Utalentowany pan Ripley" Anthony'ego Minghelli. Według "Disaster Artist" Tommy był pod jego ogromnym wrażeniem. Zniknął na dziewięć miesięcy. Gdy znów pojawił się w życiu Sestero, miał ze sobą scenariusz "The Room". Początkowo chciał go wystawić na deskach teatru. Później zamierzał wydać jako książkę. Ostatecznie postanowił przerobić go na film. W roli Marka, najlepszego przyjaciela Johnny'ego, od początku widział Sestero. Zdradził mu, że imię postaci wziął od odtwórcy roli Ripleya. Gdy Greg poprawił go, że aktor nazywa się nie Mark, a Matt Damon, Wiseau puścił to mimo uszu.

Sestero od początku bał się, jak Tommy sfinansuje produkcję. Podobne obawy wyrażały kolejne osoby, które dołączały do "The Room". Niektórzy myśleli nawet, że amatorska produkcja jest w rzeczywistości formą prania brudnych pieniędzy. Wiseau utrzymywał, że jego pieniądze pochodzą z legalnego biznesu, a dokładniej importu koreańskich ubrań. Prawda do końca pozostała jednak nieodkryta. Wiseau wydał na "The Room" przeszło sześć milionów dolarów - przede wszystkim przez niecodzienne decyzje biznesowe. Zdecydował się kupić, a nie wypożyczyć sprzęt. Nalegał na budowę dekoracji, nawet do scen, które tego nie wymagały. Na środku studia postawił swoją prywatną toaletę, odgrodzoną od reszty świata tylko kotarą. W końcu każda scena musiała być powtarzana w nieskończoność. Chociaż Wiseau napisał scenariusz i zażądał, by nikt od niego nie odchodził, sam nie potrafił zapamiętać swoich dialogów.

Tymczasem pozostali członkowie ekipy nie mogli ich zapomnieć - były tak złe i nienaturalne. Cały scenariusz wydawał się wytworem osoby, która nigdy nie przeprowadziła prawdziwej rozmowy i zupełnie nie rozumiała, jak funkcjonują ludzie. Emocje postaci zmieniały się drastycznie w przeciągu jednej sceny. Ta najbardziej niesławna przedstawia Johnny'ego, który wchodzi na dach po tym, jak usłyszał Lisę oskarżającą go o pobicie. "Nie uderzyłem jej, to nieprawda, to gówno prawda, nie uderzyłem jej, nie UDERZYŁEM... O, cześć, Mark" - mówi protagonista, gdy nagle spostrzega swojego przyjaciela. Następnie rozmawia z nim jak gdyby nigdy nic. Gdy Mark opowiada mu o swojej koleżance, która została brutalnie pobita, Johnny reaguje rozbawieniem. Sestero i pozostali członkowie ekipy przez długi czas przekonywali Wiseau, że reakcja jego bohatera jest co najmniej niepokojąca. Tommy nie chciał jednak słuchać ich uwag i za każdym razem śmiał się coraz bardziej. W końcu wszyscy dali sobie spokój.

Natomiast kwestia "Nie uderzyłem jej..." wymagała 32 dubli. Wiseau nie był w stanie zapamiętać nawet tych kilku zdań. Według anonimowego członka ekipy, który wypowiedział się dla Entertainment Weekly, scenariusz został nieco zmieniony, a jego pierwsza wersja była jeszcze gorsza. "Był sporo dłuższy. Były tam zdania niemożliwe do wypowiedzenia. Trudno sobie wyobrazić, by mogło być gorzej. Mimo to mogło" - mówił. Sam Wiseau rozważał w pewnym momencie jedną, subtelną zmianę w fabule - Johnny okazałby się wampirem. Ostatecznie zrezygnował jednak z tego pomysłu.

Reżyser, scenarzysta, producent i gwiazda "The Room" w jednej osobie po latach wspominał, że był zadowolony ze wszystkich osób związanych z filmem. "Disaster Artis" maluje jednak inny obraz sytuacji. Atmosfera na planie była od początku napięta. Wiseau spóźnił się pierwszego dnia aż cztery godziny, bo tak pochłonęło go farbowanie włosów. Członkowie grupy przychodzili i odchodzili z powodu innych zobowiązań lub - częściej - niemożliwości pracy z Tommym. Dan Janjigian, który wcielił się w handlarza narkotyków o imieniu Chris-R, przyznał, że za każdym razem, gdy wracał na plan, zastawał zupełnie nową ekipę. Wiseau nalegał także, by w filmie znalazło się ujęcie jego nagich pośladków - według niego bez tego produkcja się nie sprzeda. Znów nic nie dały nalegania ekipy, by sobie odpuścił. Montażysta Eric Chase zdradził, że ten widok przeraził jego żonę. Kyle Vogt, który wcielił się w Petera, kolejnego przyjaciela Johnny'ego, na początku zaznaczył, że z powodu innych zobowiązań nie może wziąć udziału w całości zdjęć. Dla Wiseau nie był to problem. Nakręcił z Vogtem, co mógł, a gdy aktor opuścił plan, Petera zastąpiła zupełnie nowa postać, grana przez Grega Ellery'ego. W pewnym momencie Tommy zaczął żartować, że na pewno wszyscy plują mu do jedzenia i napojów. Później był święcie przekonany, że część ekipy chce go otruć.

Sestero początkowo miał pełnić funkcję producenta wykonawczego. Wiseau ogromnie zależało, by jego przyjaciel pojawił się w filmie. Dlatego na chwilę przed rozpoczęciem zdjęć zwolnił aktora, który pierwotnie wcielał się w Marka. Sestero postanowił wyświadczyć Tommy'emu przysługę. Jednocześnie nie wierzył, że ktokolwiek zobaczy "The Room". Im dłużej trwały zdjęcia, tym więcej osób podzielało jego przeświadczenie. Ujęcia często były rozmazane, bo operatorom nie chciało się nawet sprawdzać ostrości. Obraz trząsł się, bo osoba stojąca za kamerą nie potrafiła powstrzymać śmiechu. Aktorzy często wychodzili poza kadr, by ukryć rozbawienie. Sestero nie mógł uwierzyć, gdy jakiś czas po zakończeniu zdjęć Wiseau wręczył mu pierwszą wersję montażową na kasecie wideo. Aktor obejrzał ją wraz z rodziną. Wszyscy przednio się bawili, ale nie wierzyli, że film osiągnie sukces. Premierowy pokaz kinowy odbył się 27 czerwca 2003 roku w jednym kinie w Los Angeles. "The Room" grano przez dwa tygodnie. Pod koniec obok plakatu filmu pojawiły się dwa napisy. Pierwszy: "Nie oddajemy pieniędzy za bilety". Drugi: "Ten film jest jak cios nożem w głowę". Przychody wyniosły około 1900 dolarów.

Wiseau przyznał, że nie wie, dlaczego jego film okazał się box-offisową bombą. Swoją produkcję zgłosił do rywalizacji o Oscara w każdej możliwej kategorii, jednak - ku zdziwieniu nikogo - nie otrzymał ani jednej nominacji. Sukces przychodził powoli. Pierwsi widzowie trafiali na pokaz "The Room" przypadkiem i często byli sami na sali. Niektórzy wychodzili w trakcie, ale spora część nie mogła oderwać wzroku od tej kinematograficznej abominacji. Chodzili więc na kolejne seanse i często zabierali ze sobą znajomych. Wkrótce "The Room" stał się regularnym pokazem o północy. Wiseau często pojawiał się na nich. Zapewniał, że od początku planował zrealizować absurdalną komedię. Wkrótce "The Room" zaczęli promować celebryci oraz twórcy internetowi. Film stał się fenomenem, pozycją obowiązkową dla każdego fana złego kina.

W 2014 roku Seth Rogen wykupił prawa do adaptacji "Disaster Artist". Reżyserem i odtwórcą roli Wiseau został James Franco. Jego brat, Dave, został zaangażowany jako Sestero. Sam Rogen wcielił się w Sandy'ego Schklaira, który na planie pełnił funkcję asystenta reżysera. O swoich kontaktach z Wiseau aktor mówił w programie Setha Meyersa. "Grałem Steve'a Wozniaka. Gość właściwie wynalazł komputery i był onieśmielony faktem, że robimy o nim film. Nie mógł uwierzyć. [Wiseau] zrobił najgorszy film wszech czasów i nie tylko oczekiwał, że ktoś nakręci coś o nim, ale też wkurzał się, że nie zrobiono tego pięć lat temu i w dodatku nie gra go Johnny Depp". Film "Disaster Artist" miał swą premierę w marcu 2017 roku. Spotkał się z ciepłym przyjęciem widzów i krytyki. Franco otrzymał Złoty Glob dla najlepszego aktora w komedii lub musicalu, a scenariusz nominowano do Oscara.

"Disaster Artist" zapewnił także kilka nowych ról dla Wiseau. Pojawił się w "Samurai Cop 2", kontynuacji innego legendarnie złego filmu. Razem z Sestero (który był także autorem scenariusza) pojawił się także w "Najlepszych przyjaciołach", niskobudżetowej czarnej komedii. Żaden z jego kolejnych projektów nie zyskał jednak takiego rozgłosu jak "The Room". W wywiadzie dla New York Times reżyser został zapytany o znaczenie dzieła jego życia: "'The Room' to relacje. 'The Room' to ty i ja, i wszyscy w Ameryce. Właściwie tym jest 'The Room'. Zawsze powtarzam, możesz się śmiać, możesz płakać, ale proszę, nie róbmy sobie krzywdy". Piękna odpowiedź, chociaż nie do końca na temat.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy