Reklama

Stanisław Bareja oszukał władzę! Za to szło się do więzienia na długie lata

Stanisław Bareja jako aktor? O ekranowych epizodach twórcy "Misia" przypomina Mariusz Cieślik w dokumentalnym filmie "Wszystkie role Stanisława Barei" (premiera 29 grudnia w TVP2). - Bareja, który był w latach 60. i 70. jednym z najpopularniejszych rozrywkowych reżyserów, nie udzielił ani jednego wywiadu telewizyjnego. Jedyne, co mamy, żeby go dziś pokazać, to są właśnie jego role - mówi z rozmowie z Interią Cieślik.

Stanisław Bareja jako aktor? O ekranowych epizodach twórcy "Misia" przypomina Mariusz Cieślik w dokumentalnym filmie "Wszystkie role Stanisława Barei" (premiera 29 grudnia w TVP2). - Bareja, który był w latach 60. i 70. jednym z najpopularniejszych rozrywkowych reżyserów, nie udzielił ani jednego wywiadu telewizyjnego. Jedyne, co mamy, żeby go dziś pokazać, to są właśnie jego role - mówi z rozmowie z Interią Cieślik.
Stanisław Bareja w 1979 roku /Krzysztof Wojciechowski /Agencja FORUM

Mariusz Cieślik twierdzi, że mimo 35 lat, które minęły od jego śmierci, Bareja wciąż nie doczekał się odpowiedniego uznania. - Mam wrażenie, że Bareja został bardzo skrzywdzony - zarówno przez władze, jak i swoich kolegów. Nie został też nigdy odpowiednio doceniony po śmierci. Może i jego filmy są dziś powszechnie znane, ale jeśli się nie będzie o czymś przypominało, to nagle się okaże, że wszyscy zapomnieli - przekonuje Cieślik. I przypomina pewien epizod z życia reżysera, w wyniku którego mógł trafić na wiele lat do więzienia.

Reklama

"Wszystkie role Stanisława Barei" to dopiero drugi dokumentalny film o Stanisławie Barei. Pierwszy - "Bareizm" - dziesięć lat po śmierci reżysera nakręciła Agnieszka Arnold. Skąd pomysł, by wrócić do Barei?

Mariusz Cieślik: - Moja przygoda z Bareją trwa już wiele lat. Dawno temu, zanim jeszcze pojawiła się pierwsza książka o Barei autorstwa Macieja Łuczaka, zaproponowano mi napisanie książki o "Misiu". Ale z tego projektu ostatecznie nic nie wyszło. Minęło kilka kolejnych lat, jak trafiłem na biograficzną książkę Stanisława Replewicza o Barei, w której odnalazłem nieznane mi wcześniej epizody z jego życia. Przede wszystkim byłem zaskoczony jego działalnością opozycyjną, najbardziej ubawiła mnie historia z powielaczem.

- W 1980 roku Bareja przewiózł z żoną przed dwie granice powielacz dla Mirka Chojeckiego i jego Niezależnej Oficyny Wydawniczej "NOWa". W moim filmie jest na ten temat dosłownie kilka zdań, ale ta historia jest w najwyższym stopnie barejowska, jakby pochodząca z jego filmu. Perwersja polega na tym, że to jest bardzo zabawne, ale jednocześnie przemycając sprzęt poligraficzny dla podziemia, Stanisław Bareja wiele ryzykował. Za to się szło do więzienia na długie lata. Tak jak za przemyt broni i materiałów wybuchowych. Ale on w ogóle się nie bał. Przez prawie 10 lat w piwnicy domu Barejów działała nielegalna drukarnia, w której powstawały matryce do nielegalnych książek i czasopism. Za to też ludzie siedzieli w więzieniach.      

Jak więc doszło do przemytu tego powielacza?

- W lipcu 1980 roku Barejowie wyruszają w wakacyjną podróż do Grecji. Po drodze mają wypadek - ich samochód zostaje zmiażdżony, im się nic nie staje, może poza drobnymi obrażeniami. Bareja cały czas utrzymuje kontakt z Chojeckim i zapewnia, że przywiezie mu powielacz. W drodze powrotnej, pożyczonym maluchem, Barejowie trafiają do Wiednia. Mają w tym aucie ubrania dla trzech osób, namiot, jedzenie a do tego wszystkiego pakują jeszcze w częściach powielacz, który dostają od znajomych Chojeckiego z Wiednia. Wyobraziłem sobie tę scenę i pomyślałem, że to jest przecież jak w komedii Barei i postanowiłem o tym napisać fabularny film. Scenariusz jest skończony, dostaliśmy development z PISF, ale z powodów niezależnych ode mnie projekt utknął i nie wiem, czy kiedykolwiek uda się go zrealizować. A szkoda, bo wiele osób twierdzi, że byłby to materiał na kinowy hit. Poza historią z działalnością opozycyjną w scenariuszu znalazł się też wątek traumatycznych przeżyć Barei związanych z cenzurą i jego relacjami ze środowiskiem filmowym.

- Jako że z filmu fabularnego nic nie wyszło, udało mi się przekonać Telewizję Polską, żeby zrobić o Barei dokument. Znałem oczywiście film Agnieszki Arnold "Bareizm" sprzed ćwierć wieku, ale, choć ciekawy, wydawał mi się wysoce niewystarczający - nie opowiadał dokładnie historii Barei, na przykład tego, że występował w filmach jako aktor. I nie mówię tu o epizodach we własnych produkcjach. On zagrał aż 22 role. Wielu uznanych aktorów ma mniejszy dorobek. No i Agnieszce Arnold, która była asystentką Barei przy "Misiu", łatwiej było zrobić film, bo żyło wtedy wielu jego aktorów. Biologia jest nieubłagana, dziś jego pierwsze produkcje pamiętają nieliczni. To jest więc trochę film "last minute" - jeżeli nie powstałby w ciągu kilku lat, być może nie byłoby już z kim rozmawiać o Barei.

Książki o Barei mamy, filmów - nie.

- Mam wrażenie, że Bareja został bardzo skrzywdzony - zarówno przez władze, jak i swoich kolegów. Był ich ulubionym chłopcem do bicia. Jego dawny przyjaciel Kazimierz Kutz nazwał filmową szmirę bareizmem. A po jednej z kolaudacji, kiedy był atakowany przez reprezentantów władzy i środowisko, dostał zawału. On sam w jedynym wywiadzie radiowym jakiego udzielił żartował, że każdy film przypłaca jedną chorobą. I to w zasadzie była prawda. To się nazywa śmiech przez łzy. Bareja nie został też nigdy odpowiednio doceniony po śmierci. Może i jego filmy są dziś powszechnie znane, ale tyko w pewnym pokoleniu. I, jeśli się nie będzie o nich przypominało, to nagle się okaże, że wszyscy zapomnieli. Upodobania się zmieniają i miejsce Barei w tym zbiorowym imaginarium może zająć ktoś inny. To nie przypadek, że tak dobrze pamiętamy Agnieszkę Osiecką. Agata Passent bardzo o to dba. Przy każdym wybitnym artyście jest tak, że ktoś musi pielęgnować pamięć o nim. Nie widziałem powodu, żebym w przypadku Barei nie mógł to być ja.

Podoba mi się fragment pana filmu, w którym Bożena Dykiel porównuje Bareję do Wajdy. Chodzi jej o ten sam sposób okazywania zadowolenia po udanym ujęciu. 

- Ona w tym porównaniu poszła dalej, co już nie znalazło się w filmie. Przyznała, że zarówno Bareja, jak i Wajda byli mistrzami. Nie chodziło więc tylko o podobieństwo w zachowaniu, co o ten sam rodzaj reżyserskiej klasy. Dykiel uważa, że Bareja dla komedii był tym, kim Wajda był dla kina artystycznego.

Zaskoczeniem dla mnie okazało się, że Bareja wystąpił w tylu filmach jako aktor. Na przykład w "Eroice" Munka.

- Nikt nie wie, że on tam gra! Jako młody człowiek widziałem serial "Lalka" - wciąż uważam, że to jest świetna produkcja na wysokim poziomie. Kiedy ostatnio obejrzałem go sobie z dziećmi, nagle odkryłem, że tam gra Bareja! I to bardzo dobrze. W ogóle proszę zwrócić uwagę na jego świetną rolę w "Misiu". Postać pana Jana, właściciela sklepu w Londynie, który prosi prezesa Ochódzkiego o kamień z Jasnej Góry, pokazuje w komediowym ujęciu autentyczny dramat emigranta. Polaka, który tęskni za krajem, ale nie akceptuje komunizmu.

- Dlaczego Bareja w ogóle pojawiał się jako aktor? Po pierwsze - z powodów finansowych. Filmowcom w tym czasie powodziło się na tyle mizernie, że sami obsadzali się we własnych filmach. Bareja też dawał fuchy kolegom - wystarczy wspomnieć świetny epizod tępionego przez cenzurę Henryka Kluby w "Nie ma róży bez ognia". Drugi powód podaje wdowa po Barei, pani Hania Kotkowska-Bareja. Ona wpadł na taki pomysł, że jego filmy będą rodzajem autobiograficznego zapisu rejestrującego, jak się zmieniał on sam oraz świat dookoła. Dlatego w jego filmach pojawiają się jego bliscy oraz znajomi, co tworzy rodzaj specyficznego filmowego pamiętnika.

A teraz spójrzmy: Bareja, który był w latach 60. i 70. jednym z najpopularniejszych rozrywkowych reżyserów, nie udzielił ani jednego wywiadu telewizyjnego. Jedyne, co mamy, żeby go dziś pokazać, to są właśnie jego role. W jakimś sensie jest to jego kolejny pośmiertny triumf.

Z pana dokumentu nie wynika to wprost, ale trudno nie odnieść wrażenia, że ważną rolę w życiu Stanisława Barei odgrywała rodzina. Do tego stopnia, że role w swych filmach dawał też własnym dzieciom.

 - I to w bardzo zabawnych epizodach. Moim zdaniem najśmieszniejszy jest występ Janka Barei w "Misiu", gdzie zagrał chłopca liczącego ludzi w kolejce w aptece, który : "121. Czuwaj!".

-  Bareja był bardzo rodzinny. Wyobrażamy sobie filmowców jako ludzi, którzy całe życie spędzają na planie. Być może dziś tak jest, ale w tamtych czasach, a na pewno w przypadku Barei było inaczej. On spędzał większość czasu w domu. Generalnie leżał na tapczanie w zawalonym książkami pokoju i czytał, myślał, zastanawiał się. Jak wpadł na jakiś pomysł, to zaczynał go rozpisywać. Nie znaczy to, że nie zajmował się dziećmi czy domem. Gotował obiady, robił zakupy... Niechętnie wyjeżdżał z domu. Był domatorem wbrew uprawianemu zawodowi. No i był sybarytą, co w tamtych czasach nie było proste, bo wszystkiego brakowało. Ale świetnie sobie radził. Kupował jedzenie u chłopów i pędził bimber, który był bardzo ceniony przez kolegów z branży. "Zestaw bimbrownika" wystawiliśmy z rodziną Barejów kilka lat temu na aukcji charytatywnej w radiowej Trójce.  

Paradoksalnie zmarł z dala od domu, w Niemczech.

- Trzeba pamiętać o jednej rzeczy. Bareja więcej filmów nie zrobił, niż zrobił. Im dalej, tym było gorzej. Początkowo udawało mu się jako tako realizować swoje projekty, ale potem, jak spadł na niego środowiskowy ostracyzm, było mu coraz trudniej. Jak do tego doszła cenzura, to w ogóle okazało się, że nie jest w stanie nic nakręcić. Bareja zmarł w wieku 57 lat, to jest najlepszy wiek dla reżysera. Tymczasem on nie był w stanie zrealizować żadnego projektu. Do tych Niemiec na stypendium pojechał dlatego, że nie miał nic do roboty w Polsce. Pod koniec życia tracił optymizm, który go zawsze trzymał w ryzach. Umiał walczyć o swoje filmy. Na rozmaite sposoby próbował je chronić.

- To jest prześmieszna anegdota. Kiedyś odnalazł w książce wydanej w podziemiu w Londynie telefon do szefa cenzury filmowej i zadzwonił do niego, mówiąc, że przecież szkoda tych sześciu milionów złotych wydanych na "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz". On jest gotów na zmiany, przecież nie będziemy tych pieniędzy w błoto wyrzucać. I w końcu udało się tę sprawę załatwić.

- Jeśli sobie pomyślimy, że był to człowiek, którego filmy oglądały w kinach miliony widzów, to dzisiaj miałby większy dorobek niż Patryk Vega. Trzaskałby film za filmem. Tymczasem wtedy nie był w stanie nic zrobić. To są paradoksy tamtych czasów.

Pamiętam taką wypowiedź Krzysztofa Zanussiego, który powiedział kiedyś, że gdybyśmy żyli w kapitalizmie, to on by jeździł starym autem Barei, a Bareja by miał mercedesa.

- Swoją drogą Zanussi jakoś specjalnie Barei nie pomagał. Bareja robił kino na antypodach tego, co lubi Zanussi, w związku czym nie mógł liczyć na jego wsparcie, mimo iż pracował u niego w zespole. Mógł za to liczyć na niektórych przyjaciół ze studiów, na przykład Janusza Morgensterna. To właśnie on przyłożył rękę do nakręcenia "Miś". Kiedy cenzura próbowała ten film ukatrupić, Morgenstern namówił np. Andrzeja Wajdę do napisania listu popierającego film. Kolaudacja zakończyła się odczytaniem przez Morgensterna listu Wajdy, wszyscy ten film chwalili, włącznie z Krzysztofem Kieślowskim. Kiedy Bareja miał odnieść się do kolaudacyjnych opinii, wstał  i powiedział: "Ponieważ nie byłem przyzwyczajony do takiego odbioru moich filmów, to nie wiem, co powiedzieć".

Na koniec chciałem się spytać o pana ulubioną scenę z filmów Barei.

- Bez dwóch zdań moim ulubionym filmem jest "Miś". A ulubionym cytatem fragment o "’Misiu’ naszych możliwości". Wybieram więc scenę w klubie Tęcza, kiedy Stanisław Tym demagogicznie tłumaczy grającemu kierownika produkcji Krzysztofowi Kowalewskiemu, że "tym misiem otwierają oczy niedowiarkom".

-"Miś" ma genialne dialogi. Przychodzą mi do głowy tylko dwie osoby, które napisały coś na podobnym poziomie - Juliusz Machulski w "Seksmisji" i Sylwester Chęciński w "Samych swoich". Myślę, że nic lepszego w polskiej komedii nie powstało. 

Premiera filmu "Wszystkie role Stanisława Barei" - 29 grudnia o godz. 21.55 w TVP2

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Stanisław Bareja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy