Reklama

Robert Więckiewicz: Sukces przyszedł późno

Nie zabiega o popularność, nie zależy mu na celebryckim życiu ani tanim poklasku. Sukcesem, czytaj uznaniem polskiej widowni, przyszło mu się cieszyć dopiero po czterdziestce. Wcześniej grał filmowe ogony i serialowe epizody, a nawet podkładał głos do... animowanych "Atomówek". 30 czerwca Robert Więckiewicz obchodzi 55. urodziny.

Nie zabiega o popularność, nie zależy mu na celebryckim życiu ani tanim poklasku. Sukcesem, czytaj uznaniem polskiej widowni, przyszło mu się cieszyć dopiero po czterdziestce. Wcześniej grał filmowe ogony i serialowe epizody, a nawet podkładał głos do... animowanych "Atomówek". 30 czerwca Robert Więckiewicz obchodzi 55. urodziny.
Robert Więckiewicz /Piotr Molecki /East News

Rodzice urodzonego w Nowej Rudzie Roberta Więckiewicza chcieli, by pracował jako górnik. On z kolei marzył o karierze sportowca, ale kształcił się na... glazurnika. Chociaż dziś jest uważany za jednego z najlepszych polskich aktorów, to kiedy rozpoczynał karierę, często słyszał, że z taką twarzą wielkiej kariery nie zrobi i może liczyć co najwyżej na role charakterystyczne.

Pierwsze aktorskie kroki Więckiewicz stawiał trzy dekady temu, bo na początku lat 90., u Jerzego Skolimowskiego ("Ferdydurke"), Feliksa Falka ("Samowolka") i Władysława Pasikowskiego ("Psy II: Ostatnia krew"). Były to co prawda zaledwie epizody, ale czy można sobie wyobrazić, by zadebiutować u bardziej znaczących polskich reżyserów?

Reklama

Po obiecującym początku, przyszło jednak sześć lat, w ciągu których nie pojawiły się dla młodego aktora żadne interesujące filmowe propozycje.

W efekcie Więckiewicz godził się na takie role, jak: robotnik w produkcji "Poznań 56" Filipa Bajona, "Goryl" w "Amoku" Natalii Korynckiej-Gruz, Kozak w "Ogniem i mieczem" Jerzego Hoffmana czy wreszcie patolog przeprowadzający sekcję zwłok w "Sezonie na leszcza" Bogusława Lindy. Przyjmował też propozycje serialowych epizodów w popularnych: "Samym Życiu", "M jak miłość" czy "Na dobre i na złe".

W kolejnych latach pojawiał się w bardziej uznanych produkcjach, m.in. w filmach "Pół serio""Ciało" duetu Konecki-Saramonowicz czy "Pieniądze to nie wszystko""Superprodukcja" Juliusza Machulskiego, ale wciąż były to role drugo- i trzecioplanowe. Nieco poważniejszym aktorskim wyzwaniem okazała się kreacja Roberta "Cumy" Cumińskiego w kryminale "Vinci". Wciąż nieznanemu szerszej widowni aktorowi powierzył ją wspomniany już Machulski, który w trakcie pracy nad dwoma poprzednimi produkcjami widocznie dostrzegł talent w zbliżającym się wówczas do czterdziestki artyście.

Zaufał i polubił Więckiewicza na tyle, że w kolejnych filmach wciąż na niego stawiał (po "Vinci" aktor zagrał m.in. w wyreżyserowanym przez twórcę segmencie "Sushi", składającym się na nowelowy "Solidarność, Solidarność..."). Sęk w tym, że oprócz reżysera "Kilera" wciąż nikt inny nie chciał powierzyć głównej roli Więckiewiczowi.

Z tego powodu aktor po raz kolejny musiał się zadowolić zaledwie epizodami w "Fundacji" Filipa Bajona, telewizyjnej "Miłości w przejściu podziemnym" Janusza Majewskiego czy "Francuskim numerze" Roberta Wichrowskiego. Swego rodzaju szansą był udział w obrazie Łukasza Karwowskiego "Południe-Północ", gdzie artysta dostał aż pięć ról (Zakonnik / Kleń / Grzybiarz / Tirowiec / Maniek), ale nawet wówczas "pierwsze skrzypce" grali Agnieszka Grochowska i podobnie jak w "Vinci" (już dużo bardziej znany) Borys Szyc.

I pewnie tkwiłby Więckiewicz na tym trzecim planie do tej pory, gdyby nie... Juliusz Machulski, który jako producent obrazu Tomasza Wiszniewskiego "Wszystko będzie dobrze" miał najpewniej wpływ na to, że główna rola trafiła do jego nowego ulubionego aktora. Za rolę wuefisty-pijaka, który pomaga nastoletniemu chłopcu w karkołomnym biegu do Częstochowy, artysta otrzymał nagrodę na festiwalu w Gdyni. Chyba ważniejsze było jednak to, że w końcu pokazał jak ogromne możliwości w nim drzemią, a zarazem dał się poznać szerokiej widowni i środowisku filmowemu.

Rok 2007 w ogóle był dla aktora udany, bo oprócz kreacji u Wiszniewskiego zagrał też jedną z głównych ról w serialu "Odwróceni", a następnie w jego filmowej kontynuacji - "Świadku koronnym". Jego Jan "Blacha" Blachowski, nawrócony gangster, który stara się za wszelką cenę chronić swoją rodzinę, bardziej przypadł do gustu widzom niż policjant Sikora (Artur Żmijewski) w telewizyjnej i dziennikarz Kruk (Paweł Małaszyński) w filmowej wersji opartej na faktach historii.

Kolejne lata to już rozkwit talentu Więckiewicza. Początkowo musiał się co prawda zadowolić jeszcze drugoplanowymi występami w obrazach (znowu) Machulskiego ("Ile waży koń trojański?") oraz Saramonowicza i Koneckiego ("Lejdis"), a także w "Winie truskawkowym" Dariusza Jabłońskiego, "Nigdy nie mów nigdy" Wojciecha Pacyny, "Domie złym" Wojciecha Smarzowskiego, "Zero" Pawła Borowskiego czy "Tricku" Jana Hryniaka, ale widać było, że jest go coraz więcej na ekranie, twórcy się do niego przekonują i propozycje głównych ról to czysta formalność.

Jedną z nich otrzymał w "Różyczce" (2010), rozgrywającym się w latach 60. dramacie Jana Kidawy-Błońskiego, opowiadającym o niebezpiecznej grze uczuć rozgrywającej się między cenionym pisarzem (Andrzej Seweryn), jego piękną młodą żoną (Magdalena Boczarska) oraz jej kochankiem, agentem SB Romanem Rożkiem. I to właśnie ten ostatni bohater (na co oczywiście ogromny wpływ ma rewelacyjna kreacja Więckiewicza) jest najciekawszą postacią tego miłosnego trójkąta.

Po "Różyczce" mogliśmy oglądać jeszcze Więckiewicza w kostiumowych "Ślubach panieńskich" (2010) Filipa Bajona, w których wcielił się w rolę Radosta, a także w krótkiej etiudzie Pawła Maślony "Tylko dla obłąkanych" (2010, wystąpił w niej razem z Dorotą Segdą). Gotowość do współpracy z młodymi twórcami udowodnił też w roku kolejnym, wcielając się w Artura w niespełna 30-minutowym filmie Andrzeja Stopy "4:13 do Katowic" (2011).

Jego najlepsza kreacja z 2011 roku pochodziła jednak z filmu Grega Zglińskiego "Wymyk". Co ważne rola "Freda" była pisana specjalnie pod niego (w 2006 roku Zgliński przeczytał nowelę Cezarego Harasimowicza - "Jerzy", opisującą dramat dwóch przyjaciół, z których jeden zostaje wyrzucony z jadącego pociągu, a następnie zrealizował jedną ze scen z tej opowieści w ramach projektu "Ekran", realizowanego w Mistrzowskiej Szkole Andrzeja Wajdy - główną rolę w owej sekwencji zagrał właśnie Więckiewicz).

W 2011 roku artysta mówił jeszcze "miauczyńskomową" w komedii "Baby są jakieś inne" Marka Koterskiego, ale najwyższe wyrazy uznania spłynęły na niego na początku roku kolejnego, gdy bałakał lwowską gwarą w nominowanym do Oscara filmie Agnieszki Holland "W ciemności". Rola Leopolda Sochy (życiowe osiągnięcie w karierze artysty?), kanalarza, który przez czternaście miesięcy dawał schronienie i pomagał ze wszystkich sił niewielkiej grupie żydowskich uciekinierów z getta, musiała przekonać nawet największych oportunistów odmawiających Więckiewiczowi talentu.

"Nie zadawałem sobie pytania, dlaczego Leopold Socha się zmienia. Nie wierzę w cudowne przemiany. Nie można odciąć się nagle od poprzedniego życia, to jest zawsze jakiś proces. Pomyślałem sobie, a Agnieszka Holland mnie w tym poparła, że najlepiej byłoby dla tej postaci, gdyby nie dało się znaleźć jednego, decydującego momentu przemiany" - tłumaczył Więckiewicz.

Na planie doszło do spotkania po latach, ponieważ w żonę Sochy wcieliła się Kinga Preis, z którą Więckiewicz znał się ze szkoły aktorskiej. Co istotne, Preis nie wspominała tej znajomości zbyt dobrze. Aktorka była prześladowana przez studentów ze starszych roczników. "Wiele lat później Robert Więckiewicz, który należał do rocznika, który mnie fuksował, stanął ze mną twarzą w twarz na planie filmu 'W ciemności' Agi Holland, gdzie zagraliśmy kochające się małżeństwo. (...) Myślę, że paradoksalnie on czuł dużo większy dyskomfort. Nasze pierwsze spotkanie na planie było takim badaniem z jego strony, czy ja czuję żal? Czy noszę to w sobie?" - wspominała.

Nie mniejszym wyzwaniem była kolejna "wielka" rola Więckiewicza. W filmie Andrzeja Wajdy "Wałęsa. Człowiek z nadziei" wcielił się w tytułowego bohatera. "Dostałem od produkcji parę stron bon motów Wałęsy w stylu: 'Jestem za, a nawet przeciw' czy 'Ja zawsze myślę to, co mówię'. Chodziło o to, by wpleść je, kiedy nadarzy się okazja" - opowiadał aktor.

Pomogła mu też świetna charakteryzacja. Na planie nosi oryginalny sweter Wałęsy, który został wypożyczony z Muzeum Solidarności w Gdańsku i przysporzył aktorowi nieco kłopotu. Nie tylko był bardzo ciasny, nie tylko gryzł, ale był też pilnowany przez dwóch ochroniarzy, którzy dbali o to, by eksponat w nienaruszonym stanie przetrwał filmową przygodę.

Kolejną znaczącą kreacją aktorską Więckiewicza była rola w ekranizacji "Pod Mocnym Aniołem" Jerzego Pilcha w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego.

"Od początku zdawałem sobie sprawę z rangi wyzwania. Wiedziałem, że to nie będzie spacer, natomiast powiem szczerze, że skala tego przedsięwzięcia przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Dopiero w momencie zetknięcia się z materiałem przed kamerą, zrozumiałem, że jest to coś, co wykracza poza wszystko, co dotychczas zrobiłem. Udział w tym filmie i ta cała półroczna przygoda były dla mnie czymś więcej niż tylko zagraniem roli" - przyznawał aktor.

Poza "Wołyniem", Więckiewicz zagrał także w kolejnych filmach Smarzowskiego. W "Klerze" wcielił się w księdza Trybusa (Robert Więckiewicz), wiejskiego proboszcza, który sprawując posługę w miejscu pełnym ubóstwa, coraz częściej ulega ludzkim słabościom.

Z kolei w "Weselu" jako Rysiek, lokalny biznesmen władający rzeźnią, w dniu wesela ciężarnej córki musi ratować interes życia. "Niespecjalnie wierzę, że kino dzisiaj może zmienić świat. Marzylibyśmy, że ten film wywoła jakąś dyskusję, refleksję głębszą na temat historii i tego, co się dzisiaj dzieje. Ale ja w to nie wierzę, bo ci, którzy się okopali, oni tam zostaną i będą stamtąd wystrzeliwać swoje pociski" - mówił Więckiewicz w wywiadzie z Januszem Wróblewskim.

W międzyczasie aktora oglądaliśmy też w innych interesujących projektach. Zagrał m.in. w "Ziarnie prawdy" Borysa Lankosza, ekranizacji bestsellera Zygmunta Miłoszewskiego, sensacyjnym "Konwoju" czy u boku Jima Carreya w "Prawdziwych zbrodniach".

Więckiewicz zagrał również w kolejnym filmie Machulskiego ("Volta"), komedii "7 uczuć" Marka Koterskiego, świetnie przyjętym przez krytyków, biograficznym "Jak pies z kotem" Janusza Kondratiuka oraz w "Ukrytej grze" Łukasza Kośmickiego, gdzie zagrał Dyrektora Pałacu Kultury i Nauki. Ta ostatnia kreacja przyniosła mu piątego w karierze Orła - Polską Nagrodę Filmową.

Z kolei w ostatnim czasie gwiazdor pojawił się również w "Żeby nie było śladów" Jana P. Matuszyńskiego jako generał Kiszczak i w "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje", gdzie zagrał milicjanta starającego się dorwać tytułowego złodzieja. Już wkrótce mamy go również zobaczyć w sequelu "Różyczki", a także w gwiazdorsko obsadzonej produkcji historycznej "Kos", opowiadającej o Tadeuszu Kościuszce.

Po 2018 roku Więckiewicz wrócił również do grania w serialach. Oglądaliśmy go w dużych rolach w "Ślepnąc od świateł" HBO i "1983" Netfliksa, a także w kolejnej serii "Odwróconych" o podtytule "Ojcowie i córki" oraz ostatnio w "Behawioryście".

Jeśli chodzi o życie prywatne, to Więckiewicz od lat jest mężem Natalii Adaszyńskiej. Mają syna Konstantego. Para poznała się, gdy aktor dostał etat w warszawskim Teatrze Rozmaitości, gdzie Adaszyńska była kierowniczką literacką. Ciemne chmury nad małżeństwem zebrały się w 2012 roku, kiedy fotoreporterzy przyłapali aktora całującego się w parku z tajemnicza blondynką.

"Żaden facet nie jest monogamistą. Ale robię wszystko, żeby nim być" - mówił wcześniej Więckiewicz. Adaszyńska zagroziła rozwodem i kryzys udało się zażegnać.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Robert Więckiewicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy