Dokąd zmierza polskie kino? Kto i co jest jego nadzieją? Jakie nowe nazwiska warto zapamiętać? Częściową odpowiedź na te pytania daje Koszaliński Festiwal Debiutów Filmowych Młodzi i Film. Przedstawiamy jego największe odkrycia.
Koszaliński festiwal nie od dziś jest papierkiem lakmusowym tych wrażliwości i filmów, które wkrótce mogą "wypchnąć" z rynku starszych i bardziej doświadczonych kolegów i koleżanki. W konkursowe szranki stają filmy krótkie i pełnometrażowe, fabuły, dokumenty i animacje. Debiuty. Czy szykują się jacyś następcy króla polskiej komedii Juliusza Machulskiego albo surowego krytyka Wojciecha Smarzowskiego, a może ktoś przejmie pałeczkę od Agnieszki Holland?
Czy w końcu na ekranie zobaczyć będzie można Polskę - Polskę, czy tylko ten kraj wyobrażony z kolorowych seriali, w których studenci mieszkają w apartamentach z widokiem na Pałac Kultury, a samotne matki mają czas na spa, Proseco z koleżankami i bez problemu ogarniają opłaty za szkołę? Kto wie... Jedną z najważniejszych dyskusji festiwalu - bo to nie tylko filmy, ale też liczne debaty na temat aktualnej sytuacji w polskiej branży filmowej - dotyczyła portretowania rzeczywistości na ekranie. Lub ucieczki od niej. Wnioski ze spotkania sugerują, że w fabule twórcy częściej stawiają na wyobraźnię i zapominają o podstawowym researchu, ale przecież nie wszyscy. I nie zawsze w kinie idzie tylko o obraz świata dookoła, bo liczą się też uniwersalne i ponadczasowe emocje.
Skupmy się jednak nie na życzeniach i analizach, a na tym, co w Koszalinie obejrzeć można było. Które tytuły wyróżniły się z bogatego i rozmaitego programu?
Dwóch braci i piękna dziewczyna, ojciec, któremu życie dawno temu wymknęło się spod kontroli. Brak matki. Narkotyki i osiedlowa szarzyzna w tle. Ten film nie przypadnie wszystkim do gustu, nie jest pozbawiony wad - pewnych wytrychów emocjonalnych, a jednak posiada w sobie energię i pytania, które zwracają na niego uwagę. Historia wydać się może wręcz błaha - ile razy oglądaliśmy konflikt braci, którzy nie mogą się ze sobą dogadać, a do tego wielbią tę samą dziewczynę? Ile razy oglądaliśmy historie o bólach dojrzewania, dochodzeniu do własnego "ja" i wyboistą drogę do samodzielnego podejmowania decyzji, wyrywania się spod toksycznego wpływu najbliższych?
Opowieści tego typu, widać, nigdy dość i kolejne pokolenia potrzebują ich niczym tlenu. Sztuką jest ich do siebie przekonać, a "Braty" chyba odniosły na tym polu sukces. Stare, wydeptane ścieżki ozdabiają wyrazistymi, czarno-białymi zdjęciami Mateusza Skalskiego, teledyskowo-magazynową formą (niektóre kadry idealnie nadałyby się na okładki influencerskich magazynów) i muzyką Mikołaja Bugajaka. Przede wszystkim zaś szczerością młodych, nieznanych (jeszcze) szerzej aktorów. Na te nazwiska warto zwrócić uwagę, bo pewnie wkrótce częściej na ekranie zagoszczą.
Młodszego i delikatniejszego z braci gra Hubert Miłkowski (ur. 1999). Można było go już oglądać w "Hiacyncie", "Kruku. Czorny Woron nie śpi" i "W głębi lasu". Tu szerzej rozpościera skrzydła i robi jakiś kolejny w swojej karierze, ważny, krok. W twardszego brata, który pod maską ostrych odzywek i hardości skrywa człowieka zagubionego i miotającego się, wciela się Sebastian Dela (ur. 1996, "W lesie dziś nie zaśnie nikt"). W głowie zawraca im Marta Stalmierska (ur. 1997) - występ w "Bratach" to jej pełnometrażowy debiut aktorski, do tej pory pojawiła się tylko w skromnych etiudach, również niewielu. Na ekranie "jest" - a czasem to wystarcza, żeby zbudować jakiś klimat i opowiedzieć coś o człowieku.
W Koszalinie film otrzymał Nagrodę Stowarzyszenia Kin Studyjnych. W werdykcie jury swój wybór uzasadniło słowami: "Misją kin studyjnych jest promowanie dobrego kina oraz pobudzanie do szczerej dyskusji na tematy nie zawsze łatwe. Nagrodę Stowarzyszenia Kin Studyjnych otrzymuje film, który realizuje te cele, podchodząc ze szczególną wrażliwością do kwestii dojrzałości i odpowiedzialności". A w korytarzach dało się słyszeć uwagi, że to produkcja, która będzie mocno rezonować z nastolatkami.
"Braty", reż. Marcin Filipowicz, scen. Marcin Filipowicz, Łukasz M. Maciejewski; wyk. Hubert Miłkowski, Sebastian Dela, Marta Stalmierska, Cezary Łukaszewic.
Koszaliński program pokazuje, że nie przemija zainteresowanie PRL-em, wziętym jednak w duży gatunkowy nawias. Po "Zupie nic", "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje" (film trafił do konkursu) i "Powrocie do tamtych dni" przyszła pora na "Chrzciny". To opowieść, która zamiast analizy polityczno-gospodarczej przygląda się minionemu systemowi przez pryzmat losów jednostek.
W zimowych prowincjonalnych krajobrazach grudnia 1981 roku rozgrywa się potyczka o rodzinne pojednanie. Skłóceni bracia (zomowiec i solidarnościowiec) tylko czekają na sekundę, w której mogliby się rzucić sobie do gardeł, młoda córka nie chce powiedzieć, kto jest ojcem jej dziecka, najmłodszy syn krąży myślami dookoła mroku, a nad wszystkimi unosi się upiorny duch ojca - samobójcy. Tę rozsypaną i pokiereszowaną układankę stara się na nowo posklejać matka Marianna - Katarzyna Figura (na festiwalu można ją też było oglądać w skrajnie innej roli, dojrzałej kobiety, która odkrywa swoje ciało i jego potrzeby za pomocą przez przypadek znalezionego wibratora - w "Victorii"; o filmie Interia FILM pisała więcej w trakcie 62. Krakowskiego Festiwalu Filmowego).
Matka-Polka wierząca, w skrajnie nieseksownych, zimowych ciuchach szantażuje księdza, jego podopiecznego, Matkę Boską i wszystkie siły dobra i zła, aby jej dzieci wreszcie ze sobą porozmawiały. A żeby do tego doszło, nie mogą dowiedzieć się, że generał Jaruzelski ogłosił stan wojenny. Rzuciliby wszystko i stanęli po przeciwnych liniach politycznej barykady. Wojskowa kolumnada i tak w końcu się zjawi, ale wcześniej...
W Koszalinie sala bawiła się wyśmienicie. A i kąśliwi zazwyczaj dziennikarze postanowili ostatecznie przyznać filmowi swoją statuetkę dla najlepszej pełnometrażowej fabuły. "Za udowodnienie, że dobry debiut może ze sobą łączyć autorską wizję i najbardziej atrakcyjne dla widza elementy kina komercyjnego" - napisali w uzasadnieniu swojego werdyktu. "Za porcję dobrej rozrywki i próbę zmierzenia się z trudną historią Polski, o której da się opowiedzieć bez patosu i zbędnego nadęcia. I w końcu, za pokazanie, że wszyscy Polacy mogą być jedną rodziną".
"Chrzciny", reż. Jakub Skoczeń, scen. Iwo Kardel, Jakub Skoczeń; wyk. Katarzyna Figura, Maciej Musiałowski, Tomasz Schuchardt, Michał Żurawski, Agata Bykowska, Marta Chyczewska, Marianna Gierszewska, Tomasz Włosok, Andrzej Konopka.
Czy w graniu martwych ciał może być coś interesującego? Czy życie statysty może być ekscytujące? Okazuje się, że i owszem, a spotkanie na planie, na którym jest się statystą specjalizującym się w trupich rolach, stać się może początkiem naprawdę pięknej przyjaźni, kto wie, czy nie i romansu. Żeby się udało i w sercach widzów zapaliła się tak bardzo potrzebna w dzisiejszych czasach iskierka nadziei, a na twarzy po seansie został delikatny uśmiech, potrzeba dobrego, wrażliwego na człowieka i jego słabostki scenariusza. Potrzeba też aktorów, którzy prostą, a wdzięczną anegdotę natchną swoją charyzmą i wewnętrznym ciepłem.
Reżyser Michał Toczek wybrał parę znaną już widzom: Sebastiana Stankiewicza i Martę Ścisłowicz. Dał im jednak trudne zadanie - spróbujcie sami w domu zagrać ciało, martwe, nieruchome, nieoddychające. Czasem pozwala im zamienić kilka słów - i tu... Sebastian jest znacznie cichszy niż zwykle, mniej przebojowy, nie rzuca żartami na prawo i lewo, odsłania raczej swoje delikatne, romantyczne "ja", mniej znane widzom oblicze. Trudno jego nieśmiałego statysty Filipa, mężczyzny w średnim wieku, ze złamanym sercem, nie polubić od pierwszych ujęć. Nie da się nie kibicować Łucji - która w roli statystki do martwego ciała występuje po raz pierwszy. Marta Ścisłowicz daje jej swoją delikatność i ciekawość. Piękna to para i nadzieja na jakiś czuły romantyzm w polskim kinie, świadomy człowieka, otwarty na bohaterów gdzieś z boku, nawet z tyłu, powoli kroczących przez życie.
"Martwe małżeństwo" swoją premierę miało na 62. Krakowskim Festiwalu Filmowym, gdzie jury uhonorowało je Srebrnym Lajkonikiem. W Koszalinie film zdobył Wyróżnienie za krótkometrażowy film fabularny ("za świetny pomysł na pokazanie, że nowe życie można znaleźć nawet wśród martwych ciał") oraz Nagrodę Dziennikarzy ("za wykreowanie świata pełnego czułości, ciepła i humoru, w którym odrobina bliskości z drugim człowiekiem może wskrzesić duszę. Oraz za przypomnienie, że każdy z nas musi czasem przygwiazdorzyć, aby nie stać się statystą we własnym życiu").
W epizodzie w filmie pojawia się reżyser Łukasz Grzegorzek. Gra... reżysera.
"Martwe małżeństwo", reż. Michał Toczek, scen. Aleksandra Hulbój, Michał Toczek; wyk. Sebastian Stankiewicz, Marta Ścisłowicz.
Lulla La Polaca to najstarsza polska drag queen i bohater/bohaterka filmu "Boylesque". Bez barwnego kostiumu i mocnego makijażu mieszka w Warszawie i sąsiadom znana jest jako Andrzej Szwan. Mężczyzna przekroczył już 80-tkę, ale młodości pozazdrościć może mu niejeden 20-latek. W zakładzie pogrzebowym szuka urny - w kształcie eleganckiego, mieszczącego prochy buta na obcasie. Jeździ na parady równości do Berlina i wspiera aktywistów w Polsce. Dotrzymuje kroku ludziom młodszym o dekady - a może to oni dotrzymują kroku jemu?
Andrzej Szwan - Lulla La Polaca - obserwowany przez reżyserkę Bognę Kowalczyk przez kilka lat, nie daje się zamknąć w żadnej szufladce: ani seniora, styranego życiem, ani rozbuchanego performera, ekshibicjonisty. Idzie własną, kolorową drogą, na której spotyka chwile dobre, przyjaciół, ale i poważniejsze, ostateczne pytania.
W tym roku do konkursów Koszalińskiego Festiwalu Debiutów Filmowych Młodzi i Film (debiut pełnometrażowy i debiuty krótkometrażowe - w fabule, dokumencie i animacji) dołączyła rywalizacja między najlepszymi pełnometrażowymi dokumentami. I to właśnie w tej sekcji znalazł się "Boylesque". Tydzień wcześniej w Krakowie opowieść zdobyła Srebrnego Lajkonika dla najlepszego filmu dokumentalnego powyżej 30 minut, a także - najważniejszą chyba dla twórców statuetkę: Nagrodę Publiczności. W Koszalinie dokument otrzymał Wyróżnienie - "za okazję do spotkania człowieka, który konsekwentnie żył w zgodzie z samym sobą, kierując się potrzebą wolności. Za ukazanie wewnętrznego piękna i siły fantazji". To porywająca historia, na pewno inspirująca, na przekór upływającemu czasowi i metryce.
Koszaliński Festiwal Debiutów Filmowych Młodzi i Film to jednak nie tylko filmy - dzieła pracy zespołowej. Z konkursowego tłumu wyłoniła się intrygująca grupa twórców, którzy zdają się mieć głowy pełne pomysłów, wiarę i nadzieję w to, że zawojują kina. Niektórzy - jak Łukasz M. Maciejewski, scenarzysta filmów "Najmro" (Jantar 2022 za scenariusz), "Braty", "Czerwony pająk" i serialu "Król" - poczynili już w tym kierunku ważne kroki. Mają też w zanadrzu kolejne niepokorne projekty.
Przed innymi właśnie otwierają się drzwi - jak np. przed Justyną Święs. Za delikatną kreację w filmie "Piosenki o miłości", dotąd bardziej znana jako polska wokalistka i autorka tekstów, otrzymała w Koszalinie Jantara za odkrycie aktorskie - rolę kobiecą. Reżyser Tomasz Habowski też zresztą za swoją pracę Jantara 2022 otrzymał. Jantara za odkrycie aktorskie - rolę męską odebrał natomiast Michał Sikorski za rolę w filmie "Sonata".
Obie produkcje już powinny być znane widowi, gościły nie tylko na innych festiwalach, ale przede wszystkim w kinach. Dla porządku jednak: "Piosenki o miłości" to historia miłości i sztuki - chłopak z bogatego domu, niespełniony we własnych marzeniach, poznaje skromną kelnerkę z wielkim talentem... "Sonata" to z kolei historia chłopca, u którego błędnie zdiagnozowano autyzm, podczas gdy problemem był brak słuchu. Pomimo tak poważnego uszczerbku wśród zmysłów, bohater uczy się grać na fortepianie.
Tym nazwiskiem i tym filmem, które po Koszalinie zostają w głowie, choć - tak naprawdę - nad morzem znalazły ukoronowanie już dłuższej drogi przez kina i festiwale - są "Inni ludzie". Najpierw były nagrody i brawa w Gdyni, potem Paszport "Polityki", statuetki w Tarnowie, Ostrowie Wielkopolskim i tłum ludzi na pokazach na Mastercard Off Camera w Krakowie (pokaz w ramach konkursu międzynarodowego). Teraz na Młodzi i Film Aleksandra Terpińska odebrała Wielkiego Jantara - za "precyzyjne połączenie profesjonalizmu i brawury formy i to w rytmie hip-hopu", a Auer - za muzykę, "która jest bijącym sercem filmu".
Terpińska już swoimi krótkimi metrażami (także prezentowanymi i nagradzanymi w poprzednich latach w Koszalinie) dała się poznać jako reżyserka, która posiada niezwykłą intuicję i bacznie przygląda się polskiej rzeczywistości, sprawnie wyłapując i portretując jej największe, czasem jeszcze nienazwane lęki. W skromnej etiudzie "Ameryka" udowodniła, że o beznadziei (bohaterkami są nastolatki, które chcą wyrwać się ze swoich domów i braku perspektyw na lepsze jutro) da się opowiadać bez przytłaczającego mroku (co nie oznacza, że w jasnych barwach i z nierealnym happy endem). Kolejny film - "Najpiękniejsze fajerwerki ever", opowieść o młodych ludziach z dużej europejskiej metropolii, których życie wali się, gdy wybucha (fikcyjna) wojna - oglądany dziś - nabiera jeszcze większej siły. Może nawet budzić niepokój, jak trafnie autorka to wszystko ujęła, jak bardzo przeczuła zbliżającą się katastrofę.
Chyba tylko kwestią czasu było, aż rozpocznie współpracę z inną artystką, która jak nikt inny opisuje polskie wojny domowe, spory i "imby" - Dorotą Masłowską. W "Innych ludziach" - owszem, znajdzie się i elegancki apartament z widokiem na kawałek Warszawy, ale i mieszkania całkiem zwyczajne, gdzie Bodzio i Ikea żyją całkiem zgodnie, a wege jedzenie niekoniecznie budzi zachwyt. Mocne kino i zasłużona nagroda. Co dalej?
"Inni ludzie", scen. i reż. Aleksandra Terpińska (na podstawie "Innych ludzi" Doroty Masłowskiej); wyk. Jacek Beler, Sonia Bohosiewicz, Magdalena Koleśnik, Marek Kalita, Sebastian Fabijański.
Z Koszalina wyjechać można było z jeszcze jednym, zaskakującym odkryciem. W programie znalazł się zestaw krótkich dokumentów Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego. Zanim zawładnęli masową widownią w Polsce i zaczęli kręcić pełnometrażowe fabuły, przez lata stanowili zgrany tandem dokumentalny właśnie.
Znani byli też ze swoich młodzieńczych dowcipów i ekstrawaganckich misji. I co to są za dokumenty - niby zanurzone w politycznej rzeczywistości, która nakazywała, co mówić można, czego nie. Ale gdzie tam - humor, werwa, dynamizm i pomysł wyjmują je daleko poza cenzorskie dyrdymały i edukacyjną misję politbiura, a nawet pozwalają obronić je przed upływem czasu.
Filmy w większości dostępne są za darmo, zrekonstruowane cyfrowo (więc jak "szpila) - na platformie 35mm, jak np. "Pocztówki z Zakopanego". Obejrzyjcie, zanim udacie się na własny urlop - w góry, czy nad morze.
Zobacz film "Pocztówki z Zakopanego" - kliknij tutaj!
A polskie młode kino? Nudy i monotonii w nim nie będzie. Po Koszalinie to pewne.
Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.