Reklama

"Bo się boi": Surrealistyczna odyseja. Ten film jest jak "Władca Pierścieni"

"Bo się boi" jest jak "Władca Pierścieni". Z tą różnicą, że Beau po prostu jedzie odwiedzić swoją matkę - powiedział Ari Aster w klipie zza kulis, opublikowanym przez Studio A24. Nowy film twórcy "Midsommar. W biały dzień", czarna komedia z Joaquinem Phoenixem w roli głównej - w piątek w kinach.

"Bo się boi" jest jak "Władca Pierścieni". Z tą różnicą, że Beau po prostu jedzie odwiedzić swoją matkę - powiedział Ari Aster w klipie zza kulis, opublikowanym przez Studio A24. Nowy film twórcy "Midsommar. W biały dzień", czarna komedia z Joaquinem Phoenixem w roli głównej - w piątek w kinach.
Nathan Lane, Joaquin Phoenix i Amy Ryan w scenie z filmu "Bo się boi" /materiały prasowe

Mieszkający w Nowym Jorku Beau Wassermann (Joaquin Phoenix) jest zaniedbanym, zlęknionym mężczyzną w średnim wieku, który codziennie stacza walkę z samym sobą, by wykonywać podstawowe czynności. Każda niepopita wodą tabletka to ryzyko poważnych skutków ubocznych i zgonu. Bez leków jest jeszcze gorzej - przed jego mieszkaniem czyhają seryjni mordercy, piętrzą się ludzkie zwłoki. Ukojenie przynosi mu jedynie kąpiel, choć nawet we własnej wannie nie czuje się do końca bezpiecznie. Napięcie potęguje zbliżająca się rocznica śmierci ojca Beau, z której okazji mężczyzna co roku odwiedza swoją matkę.

Reklama

Podróż do jej domu jawi mu się niczym wyprawa na drugi koniec świata. Ale nie ma wyjścia - nie może przecież sprawić przykrości mamie. Kiedy Beau wystawia walizkę za drzwi i wraca na chwilę po coś, czego zapomniał, jego bagaż znika w tajemniczych okolicznościach wraz z kluczami do mieszkania. Spanikowany dzwoni do matki i pyta ją, co ma zrobić. Odpowiedzi brak, bowiem kobieta czuje się poważnie urażona. Beau uświadamia sobie, że bez względu na wszystko musi się spotkać z mamą. Jednak zaginione klucze to dopiero początek lawiny niepokojących incydentów, jakie zachodzą w jego życiu.

Za produkcję "Bo się boi" odpowiada Studio A24, dzięki któremu powstały m.in. obsypane Oscarami "Moonlight" i "Wszystko wszędzie naraz". Firma wyprodukowała również dwa poprzednie filmy Ariego Astera - "Dziedzictwo. Hereditary" oraz "Midsommar. W biały dzień". Tym razem reżyser otrzymał rekordowo wysokie wsparcie. W nagraniu zza kulis, opublikowanym przez A24, Ari przyznał, że wciąż nie może uwierzyć, że robi tak "wielki, epicki film".

"Tutaj każdy szczegół zawiera w sobie inny szczegół. To trochę tak, jakbyś nafaszerował dziesięciolatka Zoloftem i kazał mu robić zakupy. Chciałem zrobić film, w którym widz ma poczucie, że przeszedł przez czyjeś życie. Czuję wielką odpowiedzialność, by dostarczyć publiczności coś niesamowitego. 'Bo...' jest jak 'Władca Pierścieni'. Z tą różnicą, że Beau po prostu jedzie odwiedzić swoją matkę" - powiedział.

Zalążkiem historii ukazanej w "Bo się boi" była etiuda "Beau", którą Aster nakręcił w 2011 r. Był wtedy świeżo upieczonym absolwentem AFI Conservatory i kilka dni później miał się wyprowadzić z mieszkania w Los Angeles. Postanowił wykorzystać domową scenerię w krótkometrażowym filmie o neurotyku, któremu w tajemniczych okolicznościach giną klucze. W jednej z ról obsadził swojego przyjaciela Billy'ego Mayo. Pomysł rozrósł się w błyskawicznym tempie.

"To był świat, który kochałem. Świat, który dał mi licencję na rzucanie pomysłów i takich elementów scenografii, które nie pasowałyby w żadnym innym kontekście. Byłem podekscytowany, że mogę nakręcić ten film. Zawsze czułem, że to naprawdę wyzwalająca historia, która zapewni mi największą swobodę, pozwoli pójść tam, gdzie chce" - wspomniał twórca na łamach "Collider".

Na zielone światło czekał wiele lat, ale dziś nie żałuje, że trwało to tak długo. Gdyby jako reżyser zadebiutował filmem "Bo się boi", byłaby to zupełnie inna opowieść. "Pierwsza wersja 'Bo...' była bardziej kreskówkowa i prawdopodobnie zabawniejsza, ponieważ o to w niej chodziło. To było jedyne, co chodziło mi po głowie w trakcie pisania scenariusza. Po 'Midsommar. W biały dzień' wróciłem do tego tekstu i zdałem sobie sprawę, że było w nim wiele przebrzmiałych gagów. COVID-19 i lockdown wydały mi się dobrym czasem, by trochę pomedytować nad tym pomysłem" - podkreślił Aster w rozmowie z WMagazine.

Możliwe, że jako debiutant nie przekonałby do siebie Joaquina Phoenixa lub w ogóle nie przyszłoby mu do głowy, by obsadzić go w swoim filmie. Aktor, doceniony Oscarem za tytułową rolę w "Jokerze" Todda Phillipsa, słynie z tego, że bardzo rozważnie dobiera role. Jak przyznał w wywiadzie dla "Collider", szuka wyłącznie tego, co wyjątkowe. Scenariusz "Bo się boi" spełnił to kryterium - był wyzwaniem. Początkowo Phoenix z trudem mógł zrozumieć zachowanie i motywacje swojego bohatera. Naturę Beau odkrywał stopniowo. Pomagały mu w tym rozmowy z Asterem.

"Podejmując decyzje aktorskie, najczęściej nie sugeruję się wcześniejszymi pracami filmowców, ale tym, jak mówią o filmie, który chcą zrobić. Z Arim rozmawialiśmy cztery dni z rzędu. Nie podejmujesz tego typu decyzji, bo wiesz, jak to wszystko będzie działać. Podejmujesz je, ponieważ masz coraz więcej pytań i jesteś ciekawy, co się wydarzy. Gdybym po rozmowie z reżyserem pomyślał: Aaa, OK, rozumiem, o co chodzi, nie chciałbym grać w takim filmie" - wyjaśnił aktor.

Film "Bo się boi" w piątek trafia do polskich kin. W obsadzie znaleźli się również m.in. Patti LuPone, Amy Ryan, Nathan Lane i Kylie Rogers. Autorem zdjęć jest Paweł Pogorzelski. Za muzykę odpowiada The Haxan Cloak. Dystrybutorem obrazu jest Gutek Film.

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Bo się boi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy