Bolączek z filmowymi adaptacjami gier wideo rozdział kolejny. Tym razem za sprawą premiery "Uncharted" Rubena Fleischera. W tym wypadku sytuacja wydawała się samograjem. Przecież seria od swej pierwszej części była chwalona za filmową narrację, emocjonujące sceny akcji i sympatycznych bohaterów. Co jak co, ale te elementy widzieliśmy na dużym ekranie już wielokrotnie. Jak najbardziej, ale tym razem nie wyszło.
Film czerpie z kilku odsłon gier, ale prezentuje głównie odrębną historię. Dwudziestokilkuletni Nathan Drake (Tom Holland) otrzymuje propozycję od poszukiwacza skarbów Victora "Sully'ego" Sullivana (Mark Wahlberg). Mężczyzna przez lata poszukiwał skarbu, ukrytego przez załogę Ferdinanda Magellana. Towarzyszył mu Sam Drake, starszy brat Nathana, który niestety zaginął. Sully wierzy, że chłopak pomoże mu połączyć kropki i zlokalizować skarb. Muszą się spieszyć, ponieważ nie tylko oni prowadzą poszukiwania. Zainteresowany złotem jest także bezwzględny łowca skarbów Santiago Moncada (Antonio Banderas).
Oczywiście nie oczekiwałem, że wrażenia z gry zostaną przeniesione do kina w skali jeden do jednego. W kolejnych częściach "Uncharted" to ja odpowiadam za poczynania Nathana, podczas filmu jestem tylko biernym obserwatorem. Nie oznacza to jednak, że stojąc "z boku", nie mogę się dobrze bawić. Podczas otwierającej film Fleischera scenie z samolotem, wyjętej zresztą z trzeciej części gry, wszystko działa. Jest emocjonująco, jest zabawnie.
Niestety, tylko na tyle starcza energii filmowemu Drake'owi. Pozostałe poszukiwania skarbów, rozwiązywanie zagadek, potyczki z najemnikami - wszystko to nie działa i zaczyna szybko nużyć. Fleischer jest reżyserem, który w każdym swoim dziele ma kilka ciekawych pomysłów, ale nigdy nie potrafi wypełnić nimi całości projekcji. Tak jest i tym razem.
Czasem sytuację ratowali aktorzy (m.in. w jego debiutanckim "Zombieland"), ale w "Uncharted" jest z nimi różnie. Tom Holland dzięki swej młodzieńczej charyzmie sprawdza się jako rozpoczynający karierę poszukiwacza skarbów Drake. Niestety, nie można tego powiedzieć o pozostałych aktorach.
Nie działa "serce" konsolowej serii, czyli relacja protagonisty z Sullym. Mark Wahlberg zdaje się grać na autopilocie, a Sullivan w jego interpretacji wydaje się kolejną wersję wygadanego cwaniaczka. Z kolei filmowej Chloe Frazer (Sophia Ali) brakuje zadziorności jej odpowiedniczki z gier wideo. Zawodem okazuje się także Antonio Banderas - jego postać nie dostaje nawet szansy, by wyjść poza sztampową figurę nikczemnego chciwca. Swoją drogą, dlaczego po wspaniałej i nominowanej do Oscara roli w "Bólu i blasku" Hollywood widzi go tylko w tak jednowymiarowych rolach?
W końcu zawodzi scenariusz. Nie chodzi mi nawet o to, że mało tutaj elementów znanych z gier. Naprawdę nie potrzebowałem, by Nathan - jak w konsolowej serii - obmacywał każdą ścianę, wpadał w każdą możliwą dziurę, a w międzyczasie uśmiercał setki przeciwników. Oczekiwałem podstawowej rzeczy: angażującej przygody. Zamiast tego dostałem generyczne skakanie po świecie rodem z masowo produkowanych filmów o poszukiwaczach skarbów.
"Uncharted" nie jest złym filmem, ale nie wyróżnia się też absolutnie niczym. To produkcja do bólu średnia - nieangażująca pomysłowością czy inscenizacją scen akcji, a jednocześnie na tyle porządnie zrealizowana, że nie sposób traktować ją jako rzecz "tak złą, że aż dobrą". Po zakończonym seansie można tylko wzruszyć ramionami, a po godzinie/dwóch ze smutkiem stwierdzić, że ciężko sobie cokolwiek przypomnieć z filmu Fleischera.
5/10
"Uncharted", reż. Ruben Fleischer, USA 2022, dystrybucja: UIP, premiera kinowa: 18 lutego 2022 roku