"Thor: Miłość i grom": Zróbmy sobie przerwę [recenzja]

Kadr z filmu "Thor: Miłość i grom" /materiały prasowe

Filmowy Thor przez dłuższy czas szukał swojego filmowego rytmu. Iron Man w interpretacji Roberta Downeya Jr. rozpędził swoją charyzmą Kinowe Uniwersum Marvela, a Kapitan Ameryka o smutnym spojrzeniu Chrisa Evansa okazał się sercem serii liczącej już 29 produkcji. Thor tymczasem uderzał w szekspirowskie tony, później próbował swych sił w konwencji dark fantasy. Także Joss Whedon, reżyser dwóch pierwszych części "Avengers", nie miał pomysłu na syna Odyna. Z takim przyszedł dopiero Taika Waititi, który w "Thor: Ragnarok" rozprawił się z dotychczasowym światem boga piorunów, zapełniając go nowymi bohaterami i zmieniając konwencję na bardziej komediową. Jego film był jednym z ciekawszych w poszerzającym się kinowym uniwersum i na pewno najbardziej autorskim obok "Strażników Galaktyki" Jamesa Gunna. W "Miłości i gromie" Waititi powraca do Thora. Tym razem obyło się bez rewolucji.

Po wydarzeniach z "Avengers: Koniec gry" tytułowy bóg piorunów (Chris Hemsworth) rozbija się po kosmosie, wspomagając Strażników Galaktyki w kolejnych potyczkach. Los chce, że Thor musi opuścić swoich towarzyszy i wrócić na Ziemię. Tam witają go stojąca na czele Nowego Asgardu Walkiria (Tessa Thompson) oraz doktor Jane Foster (Natalie Portman), dawna miłość, która okazuje się dzierżyć Mjolnira i dzięki niemu władać mocami piorunów. Jakby tego było mało, Asowie stają się celem Gorra Bogobójcy (Christian Bale). Niby trzeba ratować świat, ale Thora bardziej korci, by rozmówić się z byłą dziewczyną.

Reklama

"Thor: Miłość i grom" łączy konwencje

"Miłość i grom" to mariaż komedii romantycznej z superbohaterskim widowiskiem. Waititi udowodnił wcześniej, że potrafi zgrabnie łączyć pozornie wykluczające się konwencje. Wystarczy wspomnieć jedną ze scen jego "Jojo Rabbit", w której dziesięcioletni bohater gonił za motylkiem po rynku miasteczka. Widzowie dawali się zwieść dziecięcej beztrosce, by jęknąć z przerażenia w obliczu koszmaru wojny. W nowych przygodach Thora ta sztuka nie zawsze udaje się nowozelandzkiemu reżyserowi. Gdy Thor przerywa rozmowę z ciężko ranną towarzyszką dowcipasami, trudno nie czuć lekkiego zgrzytu. Najgorzej jest, gdy komedia miesza się z horrorem, którego źródłem jest Gorr - bez wątpienia najbardziej przerażający z dotychczasowych złoczyńców Marvela. Antagonista wydaje się wyjęty z filmów w rodzaju "Czarnego telefonu" lub "Stranger Things". Kłóci się on z lekką tonacją produkcji, chociaż jego sceny same w sobie nie są złe - ba, są bardzo udane. Waititi obdarza Gorra przekonującą motywacją, umiejętnie przedstawia go także niczym nocną marę, wychodzącą powoli z cienia. Christian Bale, znów w wersji skrajnie wychudzonej, świetnie bawi się tą rolą i aż szkoda, że nie otrzymaliśmy kilku scen więcej. Nie jest to wybitna postać, ale mit o słabych złoczyńcach w filmach Marvela ponownie został obalony.

Taika Waititi tym razem bez sukcesu

Superbohaterszczyzna wypada z kolei... brzydko. Z racji ograniczonego czasu produkcji nie można wymagać, by Marvelki prezentowały ten poziom techniczny, co "Diuna" czy ostatnio "Top Gun: Maverick". Nie oznacza to jednak, że filmy z kinowego uniwersum mają mieć taryfę ulgową. Tym bardziej że Sam Raimi udowodnił w ostatnich przygodach "Doktora Strange’a", że bolączki efektów można ukryć dzięki pomysłowości i zgrabnemu korzystaniu z ikonografii innych gatunków. Także Waititi w "Ragnaroku" wychodził obronną ręką ze starcia z korporacyjną machiną produkcyjną. Niestety, tym razem mu się nie udało. Gdy "Miłość i grom" ma ekscytować, przeważnie nuży. Ciekawą choreografię oraz odpowiednie tempo zastępują kolorowe rozbłyski i sceny akcji z taśmy produkcyjnej. Nawet jeśli pojawi się ciekawy pomysł, niszczy go wykonanie - co jest najbardziej widoczne w początkowym starciu Thora i Strażników.

Działa natomiast wątek romantyczny. Szczególnie udanym zabiegiem okazuje się sklejka montażowa, przedstawiająca kulisy dawnego romansu Jane i Thora. Hemsworth (który już wcześniej udowodnił swój talent komediowy), pomimo swojej postury, doskonale sprawdza się, jako totalna pierdoła w życiu uczuciowym. Nieco gorzej wypada Portman. Jej postać jest dobrze rozpisana (co budzi wiele szacunku, bo scenarzyści w dwóch godzinach metrażu upychają ciągnącą się przez lata komiksową historię autorstwa Jasona Aarona, wydaną także w Polsce), ale aktorka wydaje się kompletnie niezaangażowana. Z kolei Walkiria i mówiący głosem reżysera kamienny wojownik Korg nie pełnią większej roli w fabule i mają za zadanie jedynie wymieniać się dowcipasami. Za to Russell Crowe, który pojawia się w małej roli jako bucowata wersja greckiego Zeusa, bawi się jak nigdy. Na szczęście jego nastrój udziela się w tych kilku scenach także widowni.

"Thor: Miłość i grom": Zwycięstwo emocji

W końcu Waititi i Marvel Studios wygrywają emocjonalnie. Sama wyprawa Thora i Jane oraz ich towarzyszy może nużyć, ale gdy przychodzi do rozwiązania ich potyczki z Gorrem, trudno oderwać oczy od ekranu, a później powstrzymać łzy. Nie zmienia to jednak faktu, że znów dostajemy adaptację komiksu wedle sprawdzonego przepisu producenta Kevina Feige. Niby ok, ale czuć spory niedosyt - szczególnie że superbohaterami jesteśmy regularnie atakowani. To szósty film Marvela w przeciągu roku, a w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy ukazało się tyle samo seriali uzupełniających kinowe uniwersum. To oczywiście nie koniec. Finał filmu ciekawie ustawia tytułowego bohatera, a scena między napisami zapowiada jego kolejną przygodę. Pod koniec lipca w San Diego Feige ma przedstawić szczegóły nowych produkcji Marvela. Abonenci platformy Disney+ niedługo kończą serialową przygodę z "Ms. Marvel", by w sierpniu poznać "Mecenas She-Hulk". Chyba zrobiło się tego nieco za dużo. Nawet ja - fan trykociarskiego kina - czują lekki przesyt. Może, tak jak swego czasu Thor i Jane, czas zrobić sobie przerwę?

6/10

"Thor: Miłość i grom" (Thor: Love and Thunder), reż. Taika Waititi, USA 2022, dystrybucja: Disney, premiera kinowa: 8 lipca 2022 roku 

Zobacz też:

Weekend w kinie: W cieniu (nagiego) Thora

"Thor: Miłość i grom": Zakończenie filmu? "Satysfakcjonujące i nieoczekiwane"

"Thor: Miłość i grom": Dzieci aktorów i reżysera zagrały w filmie

Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Thor: Miłość i grom | Taika Waititi | Marvel
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy