Zbliża się Boże Narodzenia, nikogo nie dziwią więc wszechobecne świąteczne reklamy. Już lata temu zawitały także w kinie. I nie chodzi mi o Mikołajów, renifery i innych Grinchów upchniętych między zwiastunami przed seansem. Od jakiegoś czasu każdy sezon bożonarodzeniowy raczy nas pełnometrażowymi reklamami polskich miast. Z ekranu cieszą nas ładne widokówki, śnieg prószy, a grupa bohaterów mierzy się ze swoimi perypetiami, a przy okazji odkrywa magię ostatnich dni grudnia. I wszyscy są zadowoleni. Poza widzami.
Fabuła "Piernikowego serca" rozgrywa się w Toruniu, do którego przyjeżdża nastoletni Janek (Jakub Strach). Młodzieniec wraz z rodzicami, Cezarym i Justyną (Stefan Pawłowski i Olga Bołądź), odwiedza babcię Melanię (Katarzyna Żak), która po śmierci męża straciła radość życia i nie obchodzi świąt. Jego mama i tata także mierzą się z osobistymi problemami, o których oczywiście mu nie mówią. Nic to, bo chłopcu zaraz zawraca w głowie Zuza (Weronika Mania), urocza rówieśniczka z sąsiedztwa. Do wesołej ferajny dodajmy jeszcze rodziców dziewczyny (Barbara Kurdej-Szatan i Piotr Głowacki) oraz ciotkę Janka, Dagmarę (Małgorzata Socha), która chce otworzyć kawiarnię i zapomnieć (lub nie) o weterynarzu Łukaszu (Mikołaj Roznerski). I już wiemy, z kim odkryjemy magię tych świąt.
Rozpoczęcie filmu sugeruje nam nowelową narrację w stylu "To właśnie miłość" czy też naszych "Listów do M". W rzeczywistości "Piernikowe serce" przypomina jednak podwójny odcinek popularnego serialu obyczajowego. Całość może być sprzedawana jako komedia świąteczna, ale okazji do szczerego śmiechu nie będzie tu za dużo. Ktoś zacznie gadać głupim głosem, ktoś się pobije, zamiast z kimś pogadać, ktoś się wywróci, a jeszcze ktoś będzie przerysowany do granic, ale jednocześnie w ten najbardziej leniwy, nieznośny sposób. Chwyty tyleż wyświechtane, co nieskuteczne.
Komediowe elementy nijak mają się do wątków dramatycznych. Film rozpoczyna się na toruńskim jarmarku, ale zaraz przeskakujemy do przybywającej do miasta rodziny Janka. Gdy ich poznajemy, towarzyszy nam nieznośnie smutna muzyka, a kolory są szarobure. Dodajmy do tego umęczone miny Stefana Pawłowskiego i Olgi Bołądź, a całość szybko przywodzi na myśl nie Boże Narodzenie, a stypę. To też stały motyw z filmów świątecznych – może nadchodzi Mikołaj, ale nie zapomnij, że życie chłoszcze przez cały rok, a na ostatniej prostej szczególnie dokręca śrubę. Na rodziców Janka spadło wyjątkowo dużo bolączek, a o większości w nich dowiemy się z deklaracji podczas dialogu. Po co pokazać, szybciej powiedzieć. Także z jednej strony emocje nagle zostają podniesione do ósmej potęgi, ale od początku mamy do nich dystans. A dramaty pojawiają się równie niespodziewanie (zawsze w towarzystwie muzyki pisanej łzami smutnych szczeniaczków), co nagle znikają. W końcu to historia bożonarodzeniowa, której nikt nie może skończyć z kwaśną miną.
Także realizacja przywodzi na myśl produkcje telewizyjne – i to w najgorszym rozumieniu tego słowa. Skojarzenia z telenowelami pojawiają się same. Kuleje inscenizacja, a w oczy rzuca się niezgrabny ruch kamery i aktorów po wnętrzach. Nawet same wejścia kolejnych bohaterów do sceny wypadają nienaturalnie. Na szczęście to nie Janek i jego bliscy są tutaj najważniejsi. Najbardziej skupiono się na prezentacji charakterystycznych punktów Torunia i jego atrakcji. W końcu mamy do czynienia nie z próbą opowiedzenia zajmującej, może nieco naiwnej, ale podnoszącej na duchu historii, tylko reklamą miasta. Stężenie pierników przekracza miejscami wszelkie normy. Nie zawodzi także product placement – koneserzy "subtelnego" wplatania w dzieło filmowe znanych marek będą ukontentowani.
A czego zabrakło w tej świątecznej reklamie Torunia? Tego, co najważniejsze i najtrudniejsze. Magii albo chociaż próby jej otrzymania. Świąteczny kicz łatwo powielać, nietrudno go także wyśmiać. Sztuka polega na tym, żeby zaczarował nas ten klimat. Żebyśmy jako widzowie rzeczywiście pokochali na chwilę ten czas na ekranie, tak jak Ebenezer Scrooge przekonał się do gwiazdki. "Piernikowe serce" nawet nie podejmuje walki. Jest grupa bohaterów? Jest. Są dramaty są? Są, nawet wszystkie się rozwiązują. Co prawda bardzo życzeniowo, ale hej, wszystko domknięte. Pocztówki z Torunia są? Są i to w ilościach hurtowych. Świąteczne motywy obecne? Jak najbardziej. No to zlepmy to wszystko do kupy, wrzućmy do pieca i zobaczmy, co wyjdzie. A wyrósł produkt piernikopodobny. Może nawet wygląda podobnie, ale smak ma w najlepszym wypadku nijaki.
2/10
"Piernikowe serce", reż. Piotr Wereśniak, Polska 2025, dystrybucja: TVP, premiera kinowa: 5 grudnia 2025 roku