Ostatni festiwal filmowy w Gdyni był przełomowy. Pierwsze w historii Złote Lwy dla filmu o tematyce LGBT ("Wszystkie nasze strachy"), ważne nagrody dla odważnego i drapieżnego musicalu ("Inni ludzie") i mocne kino gatunkowe w konkursie głównym. Jednak to na dwóch innych filmach najmocniej się wzruszyłem. Jeden to wstrząsający, mądry i doskonale grający na sentymentalizmie lat 90. "Powrót do tamtych dni" Konrada Aksinowicza, a drugi to "Sonata" Bartosza Blaschke.
"Sonata" to film o ciszy. Ciszy przytłaczającej i pożerającej. To też film o wolności. Zrywaniu kajdan choroby i narodzeniu się dla świata. To historia prawdziwa.
Grzegorz Płonka (Michał Sikorski) został błędne zdiagnozowany przez lekarzy jako dziecko z autyzmem. Było to w czasach, gdy autyzm nie był w Polsce dobrze zbadany i spychał dotkniętych nim ludzi na margines społeczny. Grzegorz żył więc w swoim odciętym i odrębnym świecie. Chodził do szkoły z dziećmi z zespołem Downa, co nie pozwalało mu się intelektualnie rozwijać. Rodzice kształcili go na własną rękę. Kolejne domowe nauczycielki rezygnowały z pracy, nie mogąc sobie poradzić z wściekłym chłopcem.
Skąd jego gniew? Chłopak nie był autystykiem. Był po prostu głuchoniemy, co zauważyła dopiero jedna z jego opiekunek. Aparat słuchowy, a potem operacja wszczepienia implantu w instytucie profesora Henryka Skarżyńskiego (Jerzy Stuhr) pozwoliły mu odzyskać słuch. Okazało się, że Grzegorz ma wybitny talent muzyczny. Nie tylko wszedł więc do świata słyszących ludzi, ale od razu skierował się na ścieżkę, prowadzącą na jego szczyt. Postanowił, że zagra kiedyś w filharmonii "Sonatę księżycową" Ludwika Van Beethovena. Miał na szczęście za sobą kochających i walczących o jego szczęście rodziców (Małgorzata Foremniak i Łukasz Simlat).
Historia idealna na sentymentalne i ckliwe kino, nieprawdaż? Obawiałem się, że ten film będzie nieznośnie łzawy i pełen manipulacyjnego tonu. Jednak debiutujący reżyser Bartosz Blaschke nie gra na fałszywych nutach. Również dlatego, że dyryguje wybornymi artystami.
"Sonata" opiera się na trzech znakomitych rolach. Simlat i Foremniak mają nie tylko niezbędną chemię, by zagrać rodziców niepełnosprawnego dziecka, ale znakomicie swoje role niuansują. W ich relacji jest dramat i komedia. Jest ból i radość. Jest frustracja i duma. Nie jest łatwo zagrać małżeństwo, które potem będzie oceniane przez swoje pierwowzory. Taka świadomość może paraliżować i onieśmielać. Pokusa łatwego sentymentalizmu i bezpiecznego patosu była więc wielka. Jednak Blaschke potrafi emocjonalne sceny rozładować ironią i humorem. Świetnie obsadzony jest też drugi plan, gdzie błyszczą jako zupełnie różni nauczyciele muzyki Lech Dyblik i Cezary Łukaszewicz. Show kradnie jednak nagrodzony za rolę w Gdyni Michał Sikorski.
To wspaniała rola. Zarówno w części, gdy Grzegorz jest traktowany jak autystyk, jak i w części, gdzie widzimy go jako ambitnego artystę z niełatwym charakterem. Sikorski jest spójny w swojej kreacji. Nie popełnia błędu szarżującego Dawida Ogrodnika, który zbudował rolę niewidomego jazzmana Mietka Kosza z niepasujących do siebie klocków, rozciągając postać muzyka pomiędzy wrażliwego artystę i bufona w stylu Jima Morrisona.
Sikorski nie miał łatwego zadania. Rola osoby z autyzmem zawsze będzie porównywana do tego, co na ekranie zrobił Dustin Hoffman w "Rain Manie". Jest to materia na tyle wrażliwa, że łatwo o porażkę, co widać było w spektakularnej klęsce zeszłorocznego "Music" w reżyserii Sii. Swoją drogą film, który miał nam pokazać autyzm oczami osoby nim dotkniętej, został brutalnie zglanowany przez wrażliwych jak płatki śniegu (określenie z "Fight Club" Chucka Palahniuka) piewców politycznej poprawności za to, że w osobę z autyzmem wciela się zdrowa aktorka, zawłaszczając rolę aktorom zmagającym się ze spektrum autyzmu. Sikorski, póki co, z podobnymi zarzutami "śnieżynek" się nie spotkał.
Sikorski jest równie wiarygodny jako - uważany za cierpiącego na autyzm - głuchy nastolatek, jak i kapryśny i brutalny dla otoczenia, pnący się bezwzględnie do celu, muzyk. "Sonata" jest też filmem o determinacji i walce. Walce ze skostniałym systemem edukacji, uprzedzeniami, ale też walce o jedność rodziny. U Płonków był też drugi syn, który miał prawo czuć się zaniedbany przez rodziców, pochłoniętych Grzegorzem.
"Sonata" jest odwrotnością porażającego "Sound of Metal" (2019) Dariusa Mardera, opowiadającego o tracącym słuch muzyku, który musi przystosować się do życia w ciszy. Płonka wychodzi z ciszy do świata, grając w finale samego niesłyszącego geniusza Beethovena. Jest to więc opowieść bardzo hollywoodzka. Bezpiecznie poprawna, która mogłaby zaginąć w gąszczu produkcji telewizyjnych. No, ale na pokładzie jest tercet kapitalnie grających koncert aktorów, którzy wynoszą film na wyższy poziom.
7,5/10
"Sonata", reż. Bartosz Blaschk, Polska 2021, dystrybutor: TVP, premiera kinowa: 4 marca 2022 roku.
Zobacz również:
"C'mon C'mon": Pogadajmy [recenzja]
"Córka": Kto tu jest tak naprawdę zagubiony? [recenzja]
"This Much I Know To Be True": Pytania do Nicka Cave'a [recenzja]
"Matki równoległe": Jazda na Almodopalaczach [recenzja]
"Psie pazury": Jak Jane Campion wodzi nas za nos [recenzja]
Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.