"Ostatniej nocy w Soho": Wstrętny Londyn za neonowym swingiem [RECENZJA]

Anya Taylor-Joy w scenie z "Ostatniej nocy w Soho" /materiały prasowe

"Wstręt" Polańskiego spotyka "O północy w Paryżu" Allena, biorą pod rękę "Georgy Girl" Forster i wskakują do łóżka z "Carrie" De Palmy. Edgar Wright zorganizował wspaniałą filmową orgię w rytm hitów swingującego Londynu lat 60. i z neonami oświetlającymi talent brytyjskiego filmowca do żonglerki gatunkowym kinem. "Ostatniej nocy w Soho" to brawurowe kino od twórcy "Baby Driver".

Eloise Turner (Thomasin McKenzie) jest skromną dziewczyną, mieszkającą ze swoją babcią (Rita Tushingham) na angielskiej wsi. Ellie, jak chce być nazywana, spełnia właśnie swoje marzenie, którego nie dane było ziścić jej przedwcześnie zmarłej mamie. Dziewczyna dostaje się do prestiżowej szkoły dla projektantów mody. Jedzie do Londynu. Jest to miasto, które pochłonęło jej mamę. "Londyn potrafi być przytłaczający"- słyszy Ellie od kochającej babci. To ona ją wychowała po śmierci mamy i to ona zaraziła Ellie miłością do muzyki lat 60. Niejednokrotnie Ellie usłyszy, że Londyn pochłania i na każdym kroku kryją się zagubione duchy przeszłości. Duchy, tych którzy zostali zamordowani oraz duchy morderców. Ellie codziennie widzi ducha swojej mamy. Nie w przenośni, ale realnie. W lustrze. Na jawie i we śnie. Czy nucąc szlagier Petuly Clark "Downtown" pozbędzie się ich w wielkim mieście, gdzie "światła są jaśniejsze i można zapomnieć o wszystkich swych problemach i wszystkich troskach"?

Wright nie ukrywa, że w swoim największym hicie "Baby Driver" (2017) oddawał hołd amerykańskiemu samochodowemu kinu na czele ze "Znikającym punktem", "Brudna Mary, świrus Larry" czy "The Driver" i "Blues Brothers". Ten ostatni klasyk lat 80. jest najważniejszą inspiracją Wrighta, który nakręcił musical o złodziejach pędzących po ulicach Atlanty. Piosenki The Beach Boys, Queen, Simona & Garfunkela czy Barry'ego White'a nie były użyte tam dla samego efektu. Były zrośnięte z akcją i rytmem filmu. Były równie ważne jak dialogi i zwroty akcji. W "Ostatniej nocy w Soho" warstwa muzyczna podobnie błyskotliwie zgrywa się z treścią filmu. Można więc nazwać nowy film Wrighta musicalem. Jest tam tyle samo przyprawy komediowej i oczywiście horroru, któremu oddaje Brytyjczyk hołd, jak "car movies" w poprzednim filmie.

Reklama

Wright jest reżyserem najzabawniejszej, obok "Zombieland", parodii kina o zombie, czyli "Wysypu żywych trupów" (2004). Razem z Simonem Peggiem bezczelnie bawili się tam jednym z najpopularniejszych gatunków horroru, nie mniej udanie niż w komedii o końcu świata "To już jest koniec" (2013). W "Ostatniej nocy w Soho" współscenarzystką jest nominowana do Oscara za "1917" Sama Mendesa Krysty Wilson-Cairns. Wnosi ona nie tylko niezbędny wymiar feministyczny, ale też gatunkowy. Wcześniej napisała jeden z najlepszych horrorów z małego ekranu "Dom grozy". "To jest Londyn. Tutaj każdy pokój, zaułek i budynek były świadkiem czyjejś śmierci"- słyszy Ellie od tajemniczej staruszki (Wright kłania się Polańskiemu po raz drugi, ale tym razem w Dakota Building), od której wynajmuje pokój. Staruszkę gra w ostatniej roli w życiu Diana Rigg, która w "Służbie jej królewskiej mości" (1969) grała hrabinę Terese di Vincenzo i żonę agenta 007.

Gdy Ellie przeprowadza się z akademika, (gdzie nie mogła znieść pogardliwych, klasistowskich spojrzeń wiecznie naćpanych i upojonych koleżanek) do domu tajemniczej staruszki, zostaje wciągnięta w świat Londynu... lat 60. Pierwszym jego znakiem jest otulony neonami na Leicester Square billboard z reklamą... Jamesa Bonda z "Operacji Piorun" (1965). W swoich snach Ellie obserwuje życie Sandie (Anya Taylor-Joy), która podobnie jak ona chce odnaleźć się w stolicy brytyjskiego imperium. Zamiast na scenę, gdzie pragnie wyśpiewać, a jakże!, "Downtown", krucha kobieta wamp trafia w ręce alfonsów, drobnych gangsterów, poznając brudny i plugawy Londyn ukryty za lśniącym neonem.

Wright garściami czerpie z kina o krzywdzie kobiet, patrząc jednak przekornie na "Wstręt" wyklętego przez feministki z wiadomych powodów Romana Polańskiego. Nie wiemy na ile Ellie, z włosami blond, jak przechadzająca się po Londynie lat 60. Catherine Deneuve, jest chora psychicznie, a na ile prześladują ją prawdziwe zmory. Ellie przenosi się do ukochanego londyńskiego okresu, niczym bohater nagrodzonego Oscarem "O północy w Paryżu" Woody'ego Allena. Tyle że ona nie spotka na swojej drodze Salvadora Daliego i Ernesta Hemingwaya. Ona spotka morderców i wyjątkowych łajdaków. W pewnym momencie bezpieczny, choć koszmarny sen przenika się ze współczesnością. Demony z ulic, zbudowanych na kościach prześladowanych, wychodzą i polują na Ellie we współczesności. Aż do krwawego finału, jakiego nie powstydziłby się twórca horroru gore. U Wrighta ma to wszystko odpowiednią muzyczną rytmikę. W końcu w opowieści o krzyżujących się losach Sandie i Eloise usłyszymy piosenki Sandie Shaw, zaś "Eloise" śpiewa Barry Ryan.

Edgar Wright dowiódł, że jest jednym z najciekawszych kuglarzy postmodernistycznego, eklektycznego gatunkowego kina. "Ostatnia noc w Soho" jest kinem o kobiecej zemście, ale ma lekkość świetnie napisanej piosenki pop. Dostaliśmy smakowite filmowe danie, zamykające się w absolutnie hipnotyzującej scenie podczas halloweenowego balu, gdzie w lustrach odbijają się nie tylko zmory bohaterów, ale piekielnie wielki reżyserski talent samego Wrighta.

8/10

"Ostatniej nocy w Soho" (Last Night in Soho), reż. Edgar Wright, Wielka Brytania 2021, dystrybutor: UIP, premiera kinowa 29 października 2021 roku.

Zobacz również:

Piękna Polka pokazała brzuch. Dotąd wszystko ukrywały ubrania

"Rolnik szuka żony": Uczestnikom grożą wysokie kary. "Boją się rozmawiać"

Pokazał się publicznie po tragicznym wypadku. Niezwykłe słowa

Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ostatniej nocy w Soho
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama