"Oppenheimer": Teoria wielkiego wybuchu [recenzja]

Matt Damon i Cillian Murphy w filmie "Oppenheimer" /materiały prasowe

W końcu nadszedł ten moment. Nowy film Christophera Nolana trafił do kin, a to jeden z tych reżyserów, na którego kolejne produkcje czeka się z wyjątkową niecierpliwością. Niewielu jest bowiem twórców, mających taką łatwość w zjednywaniu sobie publiczności i zarażaniu ich swoją, równie oryginalną, co bezkompromisową artystyczną wizją. Nawet jeżeli nie zawsze wydaje się ona do końca klarowna i zrozumiała. "Oppenheimer" jest jednak wolny od tego problemu, bo jak na Nolana, to film zaskakująco przejrzysty. I co równie ważne, znakomity.

"Oppenheimer": Niepokojąco aktualny film

Postrzeganie "Oppenheimera" tylko w kategoriach biografii, choćby najbardziej spektakularnej, bo jak sam reżyser przekonywał tytułowy bohater to prawdopodobnie najważniejsza osoba, jaka kiedykolwiek żyła, byłoby niestosowne i krzywdzące. Ten film wychodzi znacznie ponad to, będąc dla mnie w pierwszej kolejności niezwykle intensywnym thrillerem politycznym. Opowieścią o cenie geniuszu, ego, moralności, presji, politycznym konformizmie i tym, że najwyższe stanowiska piastują często ludzie najmniej do tego predestynowani.

Reklama

Brzmi znajomo? Powinno, bo film Christophera Nolana, mając w pamięci chociażby prezydenturę Donalda Trumpa czy obserwując zachowania Władimira Putina jawi się jako niepokojąco aktualny. Wydaje się zresztą, że nie przez przypadek, najbardziej karykaturalną postacią w "Oppenheimerze" jest amerykański prezydent Harry Truman, który podjął decyzję o zrzuceniu bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki.

"Nie jesteś już naukowcem, stałeś się politykiem" - mówi do Oppenheimera w jednej ze scen jego bliski współpracownik z Los Alamos. W tym jednym zdaniu zawiera się dla mnie sens filmu Nolana, bo gdy ta wajcha raz zostanie przestawiona, nie ma już odwrotu. Oppenheimer zatem z genialnego fizyka, oddanego całym sobą nauce (swoją drogą Nolan wspaniale potrafi opowiadać o pięknie i potędze fizyki) staje się człowiekiem wepchniętym na obce sobie terytoria, pełne politycznych pułapek, koterii i zwykłej ludzkiej zawiści. Zresztą w takiej roli widzimy go w stricte politycznej ramie narracyjnej filmu. Związanej z jednej strony z przesłuchaniem przed komisją, która chce zrobić z niego zatwardziałego komunistę, z drugiej z... kolejną publiczną debatą i opowieścią łasego na awanse Lewisa Straussa, dyrektora amerykańskiej Komisji Energii Atomowej. Era makkartyzmu i polowania na czarownice w pełnej krasie.

"Oppenheimer": Imponująca forma filmu

Niezwykle wciągająca historia atomowego "sukcesu" Amerykanów, a następnie walki o potrzebę regulacji tego w skali globalnej to jedno, ale jak to zwykle bywa u Nolana imponująca jest także sama forma. Reżyser znany ze swojego pedantycznego wręcz przywiązania do najmniejszego szczegółu związanego z obrazem czy formatem, po raz kolejny serwuje nam wyjątkowe kinowe doświadczenie. Opracowywanie koncepcji, jak w najbardziej analogowy sposób sfilmować historię Oppenheimera, zajęło Nolanowi, do spółki z autorem zdjęć Hoyte Van Hoytemą (nota bene absolwentem łódzkiej Filmówki) sporo czasu, ale widać, że jest to wizja przemyślana w najdrobniejszym nawet detalu. Co w epoce CGI i otaczających nas z każdej strony wymyślnych komputerowych efektów specjalnych zasługuje na jeszcze większy szacunek.

Z pewnością to nie był łatwy film dla wcielającego się w tytułową rolę Cilliana Murphy’ego, zwłaszcza że Nolan z lubością koncentruje się na jego twarzy, za pomocą wielu zbliżeń obrazując kolejne ważne momenty w życiu protagonisty. Od rysującego się na licu bohatera nieprzystosowania, entuzjazmu i całkowitego pochłonięcia światem nauki, przez klasyczną dla polityków pokerową twarz, z której nie da się absolutnie nic wyczytać, po zmęczenie i rezygnację podczas ukartowanych przesłuchań przed komisją.

Choć Murphy to znakomity aktor, mający w swoim zawodowym dorobku szerokie spektrum postaci, od "Śniadania na Plutonie" (2005) przez "Peaky Blinders" po wcześniejsze filmy Nolana, mam wrażenie, że to właśnie na tę rolę czekał przez całe swoje aktorskie życie. Podbija ją jeszcze konfrontacja z postacią Lewisa Straussa, w którego równie znakomicie wcielił się Robert Downey Jr. Ta relacja do złudzenia zresztą przypomina wspaniałego "Amadeusza" (1984) Miloša Formana i postaci Mozarta oraz Salieriego. Zresztą Nolan w swoim filmie zebrał znakomitą drużynę (Emily Blunt, Matt Damon, Casey Affleck, Florence Pugh, Gary Oldman, Josh Hartnett), co kojarzy się nieco z ekranową sytuacją, kiedy Oppenheimerowi udaje się zgromadzić w Los Alamos grupę najwybitniejszych fizyków.

Po amerykańskiej premierze "Oppenheimera" krytycy prześcigają się w opiniach, że Christopher Nolan nakręcił swój najlepszy i najpełniejszy film. Wolałbym uniknąć takich jednoznacznych  deklaracji, zwłaszcza że ogromną sympatią darzę i "Memento" (2000), i "Prestiż" (2006), i jego flirt z Batmanem. Jeżeli jednak trzygodzinna projekcja mija nie wiadomo kiedy (choć akurat z Nolanem nie wchodziłbym w dyskusje na temat czasu) to znaczy, że jest coś na rzeczy.

9/10

"Oppenheimer", reż. Christopher Nolan, USA 2023, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 21 lipca 2023 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Oppenheimer (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy