A jeżeli nie wszystko jest matematyką? Tegoroczna noblistka, Anne Ernaux, pisała w "Latach", że zeświecczenie pojawiło się we Francji nagle: w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku religijna tradycja była już wspomnieniem, a przyczyną odseparowania ludzi od Kościoła stało się zerwanie z zawstydzeniem w sferze obyczajowej, jak i zerwanie z bigoterią. Owoc zakazany przestał być zakazany, przestał zatem kusić.
Kino Krzysztofa Zanussiego - podzielone na etapy, skatalogowane dosyć solennie, na pewno opisane ciekawiej niż wielu innych polskich twórców - jeżeli wciąż domaga się interpretacji (zawsze można przecież wymyślić czy napisać coś nowego), to właśnie w całościowej syntezie. W relacjach łączących "Śmierć prowincjała" z 1965 roku z "Liczbą doskonałą" z roku 2022. To jest wiele dekad przecież.
Kiedy Zanussi kręcił swoje wielkie filmy w rodzaju "Iluminacji" czy "Życia rodzinnego" - pytania o imponderabilia w zderzeniu ze scjentyzmem były z jednej strony mile widziane w tak katolickim kraju jak Polska, a zarazem wchodziły w spór z ówczesną linią polityczną, z linią partyjną. Nie o takie pytania wszak chodziło w dekadach sukcesu (były dekadą kolejnych katastrof raczej), nie o to chciano nas pytać.
A zatem już wtedy Zanussi, wspomagany przez najmowanych niekiedy krytyków, był postrzegany jako autor niemodny, idący w poprzek czasów, nieznajdujący części wspólnych z rzeczywistością. Nie ugiął się, trwał przy ustalonych pozycjach, przy własnym charakterze pisma.
Kino Zanussiego chciało było moralne, bywało moralizatorskie, ale w jego filmach z różnych okresów kryła się przecież zasadnicza dezynwoltura autora, który się nie boi. Nie boi się widza.
"Jestem niemodny, proszę bardzo, mogę nim być, ale w końcu moja nonszalancja jeśli idzie o trendy, świadomy oldskul, działa, wciąż działa" - wydaje się powtarzać od lat. Takie są fakty, nie mity. Wykaz nagród dla Krzysztofa Zanussiego, w tym najważniejszych - od Wenecji, Cannes, po Locarno - budzi wrażenie i myślę że to wciąż, obok Kieślowskiego, Wajdy, czy Holland, najszczodrzej uhonorowany polski twórca filmowy.
Czasy się jednak zmieniają, do Berlina czy Wenecji zapraszani są inni twórcy, a niemodny Zanussi nadal drąży swoje własne tematy, czy swój własny temat. I nawet nie zauważyliśmy, kiedy jego "niemoda" stała się odwagą. "Liczba doskonała" to właśnie taki film. Film nieugięty. Tak jakby Krzysztof Zanussi, autor "Cwału" i "Za ścianą", chciał nam powiedzieć: "Mam 83 lata, robię filmy, naprawdę niczego nie muszę udowadniać, mogę i chcę robić to, co mnie interesuje, bo przecież wiem, mam prawo tak sądzić, że zainteresuje to również mojego widza". Może nie tak licznego jak niegdyś, ale na pewno świadomego jakości dzieła, jakim jest kino Zanussiego. W "Liczbie doskonałej" mierzy się on z nową niedoskonałością świata.
Ascetyzm tego filmu paradoksalnie staje się atutem. To jest kino trudnych pytań, to jest kino (jeszcze trudniejszych) odpowiedzi.
Krzysztof Zanussi raz jeszcze rozmawia ze sobą. Bohater grany przez Andrzeja Seweryna to przecież wariant postaci stworzonych w kinie Zanussiego przez Zbigniewa Zapasiewicza, a Jan Marczewski jako David odtwarza postać, którą w kinie Krzysztofa Zanussiego grał najczęściej młody Tadeusz Bradecki. Jak w wielu innych filmach autora "Spirali", chodzi o zestawienie scjentyzmu i metafizyki, nauki i Boga.
Wyzbycie się bogactwa pod wpływem szoku: czemu służy, do czego prowadzi? I czy szok może stać się katalizatorem przemiany wewnętrznej? Zrozumieniem, że pełnia życia to egzystencja wśród innych, a być może dla innych, nie tylko dla siebie. To są w gruncie rzeczy bliźniacze rozważania do tych, które Zanussi podejmował już w "Strukturze kryształu" z 1969 roku. Po pięćdziesięciu trzech latach nie utraciły wiele ze swojej aktualności. Nauka i wiara, i jeszcze życie. Życie raz jeszcze. Życie do poprawki, tyle że na tę poprawkę jest z reguły za późno. W tym sensie bohaterom "Liczby doskonałej" jest łatwiej, potraktowani zostali lepiej. Zdążyli się obudzić.
W pierwszej instancji interpretacyjnej to bowiem film o chciwości. O bezcelowości chciwości. Wyjałowienie społeczne, wyjałowienie wartości sprawia, że potrzebujemy coraz mniej, ale chcemy więcej; gromadzimy, magazynujemy, przetwarzamy, przeżuwamy, wypluwamy, upychamy wtedy nowe, na nowo, i znowu. Inaczej niż zwierzęta, którym przecież wystarczy tyle, ile potrzeba do przetrwania. Ludzkie zwierzęta wiele mogłyby się od nich nauczyć.
W "Liczbie doskonałej" (podobnie jak w "Iluminacji" na przykład) Zanussi zastanawia się także nad fenomenem tajemnicy. Zagadki są do rozwikłania, ale tajemnica pozostaje enigmą. Wiemy, że nic nie wiemy. Od Sokratesa polskiemu reżyserowi bliżej jednak do profesora Michała Hellera, współczesnego polskiego naukowca.
Liczba doskonała - definicja jest jednoznaczna. To liczba naturalna, będąca sumą wszystkich swych dzielników (mniejszych od niej). Wszystkie znane liczby doskonałe są parzyste. Nie udało się dotąd znaleźć żadnej liczby doskonałej nieparzystej, ani dowodu, że liczby takie nie istnieją. Zanussi w nowym filmie szuka nieparzystości w doskonałości, w harmonii. Matematyka, fizyka, podobnie jak u Hellera, staje się dla Krzysztofa Zanussiego nauką o tym właśnie: o harmonii, doskonałości - w niedoskonałości. Ksiądz profesor Michał Heller w jednym z wywiadów tłumaczył to następująco: "Przez okno widzimy drzewo. Drzewo jak drzewo, rzadko o tym myślimy, najczęściej nie zauważamy, przechodzimy obok, ale dla zafascynowanego malarza może okazać się obiektem piękna. Piękna ponadczasowego. Z tym, że wciąż trudno byłoby dopatrzyć się w takim drzewie symetrii, parzystości, doskonałości. A przecież istnieje matematyczna struktura odpowiedzialna za kształt drzewa. I tak działa cała fizyka. Badając chaos, kosmos rządzi się porządkiem".
Tak silnie obecny w "Liczbie doskonałej" realizm matematyczny Hellera (i Zanussiego) zakłada, że matematyka nie jest jedynie predylekcją zajmującego się tą tematyką uczonego. Matematyka funkcjonuje w naszych głowach niezależnie. Matematyk w filozofii, ale i matematyk w kinie - czyli ktoś taki jak Krzysztof Zanussi - jest podróżnikiem i odkrywcą, dostrzegającym tajemnicę w starciu z bezwzględną logiką. Ksiądz profesor Michał Heller mówił w tym kontekście o matematyce przez małe "m" i duże "M". Ta pierwsza pochodzi od człowieka, jego pracowitości, inteligencji; ta druga jest pochodną platońskich idei - jest wszystkim. Istnieje, co samo w sobie jest już dobre.
Celowo piszę o filozofii, żeby samemu sobie rozjaśnić dylematy postawione przez Krzysztofa Zanussiego, ale przecież warto docenić także kino. Kino Zanussiego. Specyficzne, drażniące, chropowate. "Liczba doskonała", zrealizowana w koprodukcji z Izraelem i Włochami, jest filmem kilku spektakularnych scen - w tym najważniejszej, wybuchu odmieniającego życie Joachima (zmieniony wizualnie, faustowski i ironiczny Andrzej Seweryn). Autor zdjęć, Piotr Niemyjski, buduje kruchą równowagę pomiędzy ciężkością zadawanych pytań natury ontologicznej, a pilnowaniem filmowego widowiska, w którym są przecież także emocje, jest żal i zwątpienia, są ciekawe role aktorskie i przemiana wewnętrzna bohaterów. Jest tam drzewo z wykładu Hellera. Z daleka niewiele widać. Zbliżywszy się, dostrzeżemy jednak gniazdo, abstrakcyjnie wygiętą gałąź, usłyszymy szelest. Na tym to polega. Liczba doskonała.
7/10
"Liczba doskonała", reż. Krzysztof Zanussi, Polska, Włochy, Izrael 2022, dystrybutor: TVP, premiera kinowa 14 kwietnia 2023 roku.