"Jennifer Lopez: Halftime": Z kamerą u J.Lo [recenzja]

Jennifer Lopez zachwyca od lat /Kevin Mazur/WireImage /Getty Images

Kłopot z nowym dokumentem Netfliksa o Jennifer Lopez polega na tym, że jest aż nazbyt równo skrojony. Poprawny, ale bez jakiejś niespodzianki czy iskry, której przecież głównej bohaterce nie brakuje. Dla fanów pozostanie pozycją obowiązkową - zawsze to szansa, żeby spędzić z artystką półtorej godziny "sam na sam", za kulisami i w gronie jej najbliższych współpracowników. Posłuchać, co sama o sobie ma do powiedzenia.

Jennifer Lopez: Dziewczyna warta miliardy

Sprzedała 80 milionów płyt, a jej utwory były streamowane 15 miliardów razy. 40 filmów, w których zagrała (nie licząc dubbingu i teledysków), zarobiło 3 miliardy dolarów, a jej marka - ponad 5 miliardów dolarów. W mediach społecznościowych ma 350 milionów obserwujących. Jej hity nucą kolejne pokolenia. Teraz dołączyła do grona gwiazd popkultury z dokumentem na swój temat.

Najwyższa pora - w show biznesie Jennifer Lopez pracuje już kolejną dekadę. Od połowy lat 80., kiedy zaczynała, przebiła niejedną ścianę i wielokrotnie udowodniła, że jest nie tylko "śliczną dziewczyną" i "utalentowaną Latynoską", "ciężko pracującą dziewczyną z sąsiedztwa". I że może być inspiracją dla niejednej nastolatki, ale też i rówieśniczki. Sama w 2019 roku obchodziła swoje 50. urodziny (to też punkt wyjścia dla filmu "Jennifer Lopez: Halftime") i raczej nie zamyka, a otwiera kolejne rozdziały swojego życia. Jest o kim mówić, z kogo brać przykład. I film Amandy Micheli odpowiada na to zapotrzebowanie.

Reklama

Wbrew woli i radom matki

Reżyserka przypomina drogę, którą J.Lo pokonała. Fani zyskują możliwość obejrzenia kilku mniej znanych, nieco starszych zdjęć artystki, a także posłuchania jej samej, gdy opowiada o swoich początkach i pierwszym młodzieńczym buncie, który rozpoczął jej karierę. Wbrew woli i radom matki - zamiast dalszej edukacji rzuciła się w wir spełniania młodzieńczego marzenia.

Główne zainteresowanie reżyserki ukierunkowane jest jednak na to, co dzieje się u Jennifer Lopez współcześnie, czyli na film "Ślicznotki" (reż. Lorene Scafaria) o odważnych striptizerkach, a także na występ na Super Bowl. W Ameryce większego święta i zaszczytu nie ma - a w 2020 roku organizatorzy zaprosili do udziału dwie gwiazdy z latynoskimi korzeniami: J.Lo oraz Shakirę. Szansa na 100 milionów widzów. Petarda! Ale...

Prestiż czy zniewaga?

"Powiedzieć, że potrzebujesz dwóch Latynosek, żeby wykonały pracę, którą zwyczajowo powierza się jednemu artyście - to zniewaga" - mówi manager Lopez - Benny Medina.

Potem pojawiają się kolejne kłopoty: ograniczony czas koncertu. I niezadowolenie bossów z NFL, którzy w ostatniej chwili zorientowali się, że J.Lo ma poglądy na temat bieżącej sytuacji politycznej i zamierza wykorzystać dane jej minuty nie tylko po to, żeby zadowolić fanów show, ale i pozostawić ich ze swoim wyrazistym przekazem.

Wcześniej niespecjalnie interesowała się polityką, ale gdy polityka zaczęła dzielić rodziny i ludzi, gdy "Ameryka stała się krajem, którego nie poznaje", uznała, że nie może dłużej milczeć. Jest to winna swoim dzieciom.

"Jestem Latynoską. Jestem kobietą. Spodziewałam się tego"

Gorzkich akcentów w dokumencie Amandy Micheli pojawia się więcej. Reżyserka przypomina o podwójnych standardach, które (nadal) rządzą w Hollywood: klubie białych mężczyzn. Nie zapomina o żenujących nagłówkach z prasy - tych wszystkich doniesieniach marginalizujących i trywializujących pracę i talent Lopez, tych wszystkich nagłówkach, gdzie głównym tematem była nie jej kariera, a pupa oraz jej związki.

Sama może tylko skomentować: "Jestem Latynoską. Jestem kobietą. Spodziewałem się tego". Jak długo nie tylko Latynoski będą musiały takie słowa powtarzać?

Społeczny kontekst i niesprawiedliwości są wyraźnie w "Jennifer Lopez: Halftime" obecne. Słusznie, sprawiedliwie, to tematy, o których trzeba mówić i problemy, które trzeba niwelować. Chciałoby się jednak, żeby film tę tematykę bardziej pogłębił, żeby w ogóle poszedł dalej, wniósł coś, czego o Jennifer Lopez nie wiemy - bo że ma talent, charyzmę, wrażliwość i emocje, że gra i tańczy, że bywa rozczarowana i wkurzona, uparta, że ciężko przed każdym spotkaniem z publicznością pracuje - naprawdę ktoś tego o Jennifer Lopez nie wiedział?

A może ta wiedza i tak nie przeszkadza, może potrzeba było zebrać ją w półtoragodzinnym filmie. Może nie trzeba grymasić, że to tak zgrabnie, rzetelnie, ale przewidywalnie na ekranie poukładane, że mogło być oryginalniej, tylko cieszyć się i iść dalej za J.Lo, z J.Lo. Mocno kibicując jej uporowi, którym przeciera szlak dla wielu. To piękny i inspirujący prezent, nie tylko na półmetku Super Bowl, życia i kariery.

5,5/10

"Jennifer Lopez: Halftime", reż. Amanda Michel, USA 2022, premiera: 14 czerwca 2022 Netflix.

Zobacz też:

"Buzz Astral": Podróż w kosmos z zaciągniętym hamulcem [recenzja]

"Kobieta na dachu": Pomykała superstar [recenzja]

"Po miłość / Pour l'amour": Kobieta w potrzasku [recenzja]

"IO": Z kamerą wśród zwierząt [recenzja]

Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Jennifer Lopez: Halftime
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy