Lech Majewski: Moje życie jest trochę "Odyseją"
- "Odyseja" Homera przewija się przez moje życie. Właściwie moje życie jest trochę "Odyseją" - powiedział PAP reżyser Lech Majewski. Główną rolę w jego filmie "Brigitte Bardot cudowna" gra Joanna Opozda, która w castingu na rolę pokonała... Claudię Schiffer.
"Brigitte Bardot cudowna" to film inspirowany książką Lecha Majewskiego "Pielgrzymka do grobu Brigitte Bardot cudownej", oparty na motywach "Odysei" Homera. Jego akcja rozpoczyna się w latach 50. XX wieku w PRL. Głównym bohaterem jest nastoletni Adam (w tej roli Kacper Olszewski) szukający - niczym Telemach Odysa - swojego ojca, który nie powrócił z wojny. Chłopak mieszka razem z matką (Magdalena Różczka) i z obrzydzeniem obserwuje, jak zalecają się do niej funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Siedząc na lekcjach, wyobraża sobie, że tata za chwile wyląduje na szkolnym boisku. W końcu wyrusza w podróż do świata wyobraźni, pełnego mitów współczesnej kultury popularnej. Dzięki obejrzanej w kinie "Pogardzie" Jeana-Luca Godarda przenosi się wprost do pokoju hotelowego Brigitte Bardot (Joanna Opozda). Na swojej drodze spotyka też m.in. Elizabeth Taylor (Weronika Rosati), Simona Templara (Piotr Pacek), Johna Lennona (Karol Kadłubiec) i Paula McCartneya (Rafał Malicki).
Gdy spojrzy się na pana życie, można odnieść wrażenie, że "Odyseja" zajmuje w nim szczególne miejsce. Zanim napisał pan powieść "Pielgrzymka do grobu Brigitte Bardot cudownej", w 1982 r. w Londynie na Tamizie wyreżyserował pan spektakl na jej podstawie.
Lech Majewski: - To się zaczęło jeszcze w Warszawie w Teatrze Studio u Józefa Szajny. Wtedy spektakl nie doszedł do skutku, ale BBC sfilmowała próby, dzięki czemu mogłem zrealizować go w Londynie. To było bardzo ważne przedstawienie, ponieważ otworzyło mi drzwi nie tylko do Anglii, ale także do Stanów Zjednoczonych. Na spektakl przyszedł Michael Hausman, producent Milosa Formana, który w tym czasie pracował w Londynie nad muzyką do "Amadeusza". Premierę oglądała królowa matka, byli Mick Jagger, George Harrison. O tej realizacji pisała prasa na całym świecie. Później, kiedy znalazłem się w Stanach Zjednoczonych, dzięki recenzjom z tego spektaklu udało mi się zdobyć tzw. zieloną kartę. Można więc powiedzieć, że "Odyseja" przewija się przez moje życie. Właściwie moje życie jest trochę "Odyseją".
Długo nosił się pan z zamiarem realizacji filmu "Brigitte Bardot cudowna"?
- Tak. Było mi bardzo trudno, ponieważ książka ma skomplikowaną, wielowarstwową fabułę, a film siłą rzeczy musi to ścisnąć do narracji dwugodzinnej. Nie ma sensu ukazywać historii po łebkach, byle tylko zmieścić całość. Trzeba nadać jej odpowiedni rytm, tempo narracji. Sedno książki pomogło mi uchwycić kilka osób, z którymi współpracowałem. Dzięki ich sugestiom doprowadziłem tę opowieść do takiego nurtu, który ogarnia całość, a jest krótszy.
"Brigitte Bardot cudowna" jest dla pana rozliczeniem z okresem młodości czy raczej hołdem złożonym artystom, którzy pana ukształtowali?
- Jest jednym i drugim. Z jednej strony znajdziemy w tym filmie postacie herosów homeryckich. Bardot jest boginią Afrodytą, a później występuje również jako Kirke. Simon Templar pojawia się niczym Apollo. Z kolei Raquel Welch w swoim słynnym kostiumie - skórzanym bikini - jest boginią łowów Artemidą. Z drugiej strony występują tam osoby, które bardzo pomogły mi w życiu wewnętrznym, jak chociażby Rabindranath Tagore. Powiedziałbym, że to główna postać mojego życia. Ale też Paul Cézanne i inni. Natomiast ja robię wyłącznie rzeczy, które są mi bliskie. Udało mi się przejść przez życie, realizując swoje, a nie cudze projekty. Poza operami czy spektaklami teatralnymi wszystko, co zrobiłem, było wymyślone lub napisane przeze mnie. W tym sensie jest to autentyczne, bo opowiadam o własnych fascynacjach i życiu wewnętrznym.
- Kilka lat temu ukazała się książka "Pejzaż intymny. Rozmowy autobiograficzne o świecie i o sztuce", w której zawarłem przypowieści dotyczące moich prac. Właściwie mam cztery niezależne drogi życiowe. Z jednej strony jestem twórcą filmów, przedstawień i oper. Druga droga - może nawet pierwsza, bo najważniejsza dla mnie - to sztuka. Właśnie otworzyła się wystawa moich videoartów i grafik w Turynie, w bardzo pięknym miejscu - Palazzo Madama. Za chwilę mam dużą wystawę w Korei, a później w Tokio i Australii. Oprócz tego jest moja działalność pisarska, literacka. A czwarta droga to praca w charakterze wykładowcy na różnych uczelniach. Prowadzę zajęcia z historii sztuki w Stanach Zjednoczonych, na Antypodach, w Australii, we Włoszech. Właściwie ciągle coś się u mnie dzieje.
Pokazy pana filmu w Gdyni zbiegły się w czasie z informacją o śmierci Jeana-Luca Godarda, do którego dzieła nawiązuje pan w "Brigitte Bardot cudownej". Jaką rolę pełniło kino Godarda w pana życiu?
- Bardzo cenię to, co Godard zrobił w kinie, ale w tym wypadku interesowało mnie to, że w "Pogardzie" użył jako matrycy "Odysei". Jack Palance, który grał producenta, i Michel Piccoli, który stworzył kreację scenarzysty, pracowali nad adaptacją utworu Homera. W obsadzie była również Brigitte Bardot. Ja pracowałem nad Telemachią i też występowała u mnie Brigitte Bardot. Wybrałem "Pogardę" ze względu na tę paralelność. Nie jest to, według mnie, najważniejszy film Godarda. Wolę inne jego dzieła, chociażby "Męski, żeński".
A Bardot była tą aktorką, do której wzdychał nastoletni Lech Majewski?
- Tak. Była jednym z wielu, ale głównym obiektem moich westchnień. Zresztą nie tylko moich. Pół świata wzdychało do Brigitte Bardot. Ona stanowiła symbol urody, miłości, wyzwolenia seksualnego. Oczywiście, przysłużył się do tego Roger Vadim. Ale oprócz tego, że była aktorką, była ciągle celebrowana, obecna. Jako gwiazda urosła do takich rozmiarów, że stała się wręcz Afrodytą. Simone de Beauvoir pisała o niej poważne eseje, dotykając tematu feminizmu. Rozważała, czym jest ta brutalna odwaga Brigitte Bardot bycia kobietą. Aktorka stała się prekursorką przebudzenia kobiet. Na mężczyzn zaś działała jako Afrodyta. Ona zdecydowanie była Wenus.
Trudno było panu uzyskać zgodę Brigitte Bardot na wykorzystanie w filmie jej personaliów i wizerunku?
- I tak, i nie. Było mi o tyle łatwiej, że kiedyś Brigitte Bardot przez swojego sekretarza wysłała mi piękny list dziękczynny za "Młyn i krzyż". Odnalazła mnie prawdopodobnie dzięki Instytutowi Kultury Polskiej w Paryżu. Napisała, że już dawno żaden film nie poruszył jej do tego stopnia, nie był dla niej tak ważnym wydarzeniem w kinie jak mój i że bardzo dziękuje mi za siłę, niezwykłość tego obrazu. Wstyd mi cytować te wszystkie pochwały, ale tak było. Blisko miesiąc później przyszedł kolejny list od Brigitte Bardot. Poinformowała w nim, że dowiedziała się z mojej biografii, że napisałem książkę, która w tytule zawiera jej nazwisko. Gdy przeczytałem te słowa, pomyślałem, że na pewno zaraz mnie zaatakuje, że zrobiłem to bez pozwolenia. Tymczasem ona po prostu chciała mieć tę powieść w swojej prywatnej bibliotece i poprosiła o przesłanie egzemplarza. Pakując książkę, jeszcze raz przeczytałem jej tytuł. Zwykle człowiek przechodzi nad tym do porządku, ale ten brzmiał: "Pielgrzymka do grobu Brigitte Bardot cudownej".
Miał pan wątpliwości, czy w ogóle powinien jej wysłać tę książkę?
- Tak, ale jednak to zrobiłem. Podziękowała mi. Kilka lat później przystąpiłem do prac nad filmem. W dokumentach, które musiałem złożyć do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, była wymagana zgoda Brigitte Bardot na użycie jej nazwiska i image’u. Napisałem do niej, przekonany, że skoro lubi moją twórczość, to będzie jak pstryknięcie palcami. Niestety, jej odpowiedź była zdecydowanie negatywna. Argumentowała swoją decyzję tym, że nie po to zrezygnowała z obecności na ekranie w wieku 36 lat, aby teraz pojawiać się na nim w różnych postaciach. Pisała, że kocha zwierzęta i chroni swoją prywatność. Byłem zdruzgotany, bo już poczyniliśmy pewne kroki. Napisałem do niej dramatyczny list, w którym wyjaśniłem, co to znaczy dla produkcji. Brigitte odpisała, że wyrazi zgodę pod warunkiem, że będzie mogła zaakceptować sceny, w których występuje, oraz aktorkę, która ją zagra.
Dalej było już łatwiej?
- Ze scenami tak, ponieważ wszystkie jej kwestie w scenariuszu są cytatami z prawdziwych wypowiedzi Brigitte. Tu nie oponowała, lecz wręcz pochwaliła te sceny. Dodała, że czeka na aktorkę. Casting odbył się w Los Angeles. Zorganizowała go bardzo wzięta reżyserka obsady. Ta sama, która robiła castingi do filmów braci Coenów. Na przesłuchaniu pojawiła się Claudia Schiffer oraz amerykańskie aktorki i modelki. Brigitte odrzuciła każdą z nich. Równocześnie w Warszawie trwały castingi wśród polskich aktorek. Nie uczestniczyłem w nich, bo nie mam w zwyczaju tego robić. Wolę zobaczyć efekt końcowy. Kino ma swój język i o wiele więcej czytam poprzez ekran. Zdesperowany, wysłałem Brigitte również polskie kandydatki. Użyłem słowa "zdesperowany", ponieważ nasze aktorki mówiły po polsku i miałem świadomość, że ona tego nie zrozumie. Jednak ku mojemu zdziwieniu Brigitte zaakceptowała Joasię Opozdę. Ucieszyło mnie to, bo spośród polskich kandydatek najbardziej podobało mi się właśnie jej przesłuchanie. Skoro dostaliśmy zielone światło, mogliśmy przystąpić do dalszej pracy.
Od dawna dzieli pan życie między rodzinne Katowice a Wenecję. Powroty do Polski są dla pana sentymentalne?
- Już wyprowadziłem się z Wenecji, ale wciąż mam dom we Włoszech. Natomiast mam również mieszkanie w Katowicach, gdzie się urodziłem. Kiedy teraz tam nocuję, śpię w niemal tym samym miejscu co w dzieciństwie, choć nie w tym samym łóżku. To jest punkt omega. Człowiek krąży po całym świecie, a potem wraca do punktu omega. Co prawda jesteśmy częścią kosmosu, Ziemia obraca się wokół Słońca, nasz układ słoneczny leci po obwodzie galaktyki, a ta galaktyka również i wszystko się zmienia. Niemniej to jest punkt, w którym zaczyna się moja "Odyseja".
Daria Porycka
Zobacz też:
Netflix. "Willa miłości": Polacy oszaleli na punkcie tego filmu!