W cieniu wyborów. Filmy, które powiedzą ci więcej niż politycy w TV
Dzień Dziecka i wybory prezydenckie wypadły w tym roku w tę samą niedzielę. Z jednej strony beztroska, z drugiej - poważne decyzje. Choć głosy już oddane i emocje (przynajmniej częściowo) opadły, to dobry moment, by jeszcze na chwilę się zatrzymać. Nie po to, by analizować wyniki, ale by spojrzeć na temat wyborów i władzy przez pryzmat kina. Wybraliśmy filmy polityczne, które poruszają, uczą i skłaniają do refleksji - o decyzjach, odpowiedzialności i sile pojedynczego głosu.
W minioną niedzielę obchodziliśmy Dzień Dziecka - święto nie tylko najmłodszych, ale też okazję do powrotu myślami do beztroskich lat dzieciństwa i do celebrowania wyjątkowej więzi między rodzicem a dzieckiem. Tym razem jednak Dzień Dziecka przypadł w cieniu innego, niezwykle ważnego wydarzenia - wyborów prezydenckich. Polacy zdecydowali, komu powierzyć przyszłość kraju na kolejne lata i jaką Polskę chcą wspólnie budować.
Nie będziemy komentować wyników ani samych kandydatur, ale to, co niewątpliwie pozostaje z nami po głosowaniu, to atmosfera refleksji i pytania o przyszłość. To doskonały moment, by zastanowić się, czym jest odpowiedzialność, władza i obywatelska postawa. Dlatego przygotowaliśmy listę naszych ulubionych filmów politycznych - tytułów, które poruszają temat decyzji, wpływu jednostki i mechanizmów rządzenia.
Można by się spodziewać, że w naszym zestawieniu na podium znajdą się produkcje, które rozsławiły polskie kino na całym świecie. Świadomie jednak nie uwzględniliśmy takich tytułów jak "Popiół i diament", "Człowiek z marmuru" czy "Człowiek z żelaza". To absolutna klasyka - pozycje obowiązkowe dla każdego, kto chce lepiej zrozumieć polską kinematografię i epoki, które te filmy tak trafnie portretują. Tym razem jednak postanowiliśmy dać przestrzeń mniej oczywistym tytułom, które - mamy nadzieję - będą inspirującym komentarzem do tego, co właśnie za nami.
W czasach narastającej niepewności, społecznych podziałów i coraz głośniejszych głosów radykalizmu, "Czas mroku" wydaje się idealnym otwarciem naszego zestawienia najlepszych filmów politycznych. To film, który przypomina, że choć nie zawsze zgadzamy się z osobami, z którymi współpracujemy, czasem właśnie one są najbardziej adekwatnym wyborem w obliczu wyzwań chwili, a rządzenie krajem często wiąże się z wybieraniem mniejszego zła od większego.
"Czas mroku" nie jest laurkową biografią Winstona Churchilla. Wręcz przeciwnie - pokazuje go w pełnej złożoności: z trudnym temperamentem, skłonnością denerwowania się, brakiem dbałości o zdrowie i wyraźnym dystansem do współpracowników. Film nie ukrywa też, że wielu polityków i ekspertów sprzeciwiało się jego kandydaturze na premiera. Wiedzieli jednak jedno - niewielu potrafiło przebić się z własnym głosem i z takim przekonaniem przemówić do narodu w jednym z najtrudniejszych momentów w historii.
"Żeby nie było śladów" to przejmująca rekonstrukcja jednej z najbardziej wstrząsających spraw w historii Polski - śmierci Grzegorza Przemyka. Film, będący koprodukcją polsko-francusko-czeską, powstał na podstawie nagrodzonego reportażu Cezarego Łazarewicza i skupia się na losach Jurka Popiela, jedynego świadka tragicznych wydarzeń, oraz Barbary Sadowskiej, matki Przemyka, poetki i działaczki. Reżyser Jan P. Matuszyński z ogromną dbałością o szczegóły odtwarza atmosferę lat 80., ukazując, jak aparat władzy fałszował rzeczywistość, by chronić sprawców i zachować pozory porządku. To film, w którym cisza i spojrzenia mówią więcej niż najbardziej wstrząsające dialogi, a opowieść o wydarzeniach po śmierci Przemyka staje się również historią o strachu, lojalności i moralnym wyborze. To obraz udowadniający, że cisza bywa równie niebezpieczna co krzyk.
Film zdobył uznanie na wielu festiwalach. Był nominowany do Złotego Lwa w Wenecji, zdobył Srebrne Lwy w Gdyni. Choć nie dostał się do finałowej listy Oscarowej w kategorii najlepszego filmu międzynarodowego, pozostaje mocnym głosem w dyskusji o manipulacji prawdą i pamięci o tych, którzy nie doczekali sprawiedliwości. To nie tylko dramat historyczny. To ostrzeżenie przed powtarzalnością szkodliwych mechanizmów, gdy zbyt wiele dzieje się za zamkniętymi drzwiami.
"Obywatel Milk" to poruszająca opowieść oparta na faktach, która dokumentuje życie i działalność Harveya Milka - pierwszego otwarcie homoseksualnego polityka wybranego do władz w Stanach Zjednoczonych. W 1977 roku objął mandat w Radzie Miasta San Francisco, stając się symbolem walki o prawa osób podobnych do niego i głosem społeczności, która przez dekady była marginalizowana. Jego determinacja i odwaga inspirowały, ale też budziły sprzeciw. W 1978 roku Milk został zastrzelony wraz z burmistrzem miasta, Georgem Moscone, przez byłego członka rady, Dana White’a.
Film miał swoją premierę niemal dokładnie 30 lat po tragicznej śmierci Milka, oddając mu hołd i przypominając o tym, jak wielką cenę trzeba było zapłacić za każdy krok ku równości. Do dziś uchodzi za mocny manifest obywatelskiej odwagi i potrzeby reprezentacji, a także aktualny portret w świecie, który nadal mierzy się z podobnymi podziałami.
Oglądając "JFK" Olivera Stone’a, można odnieść wrażenie, że film ten powstał pod okiem zespołu psychologów, a nie wyłącznie filmowców. Reżyser z chirurgiczną precyzją próbuje dotrzeć do motywacji i mechanizmów działania ludzi zamieszanych w jedną z największych tajemnic XX wieku - śmierci prezydenta Johna F. Kennedy’ego. Stone stawia pytania i analizuje kontekst. Nie usprawiedliwia, ale próbuje zrozumieć. Dla wielu widzów i krytyków JFK to najlepszy film polityczny w historii kina, bowiem łączy pasję dziennikarskiego śledztwa z głębią psychologicznej analizy i siłą dramatycznej narracji.
"JFK" imponuje przenikliwością i odwagą w stawianiu hipotez. To nie tylko opowieść o jednym z najważniejszych wydarzeń XX wieku, ale też bezkompromisowy portret mechanizmów władzy i ludzi, którzy za nią stoją.
Przez wieki arystokracja uchodziła za klasę niemal nieskazitelną - zdystansowaną, opanowaną i wolną od codziennych trosk zwykłych ludzi. Tymczasem to tylko fasada. Członkowie rodzin królewskich także zmagali się z emocjami, lękami i problemami psychicznymi, które przez dziesięciolecia starano się skrzętnie ukrywać. Historia zna przypadki, gdy członkowie brytyjskiej monarchii byli izolowani od świata i umieszczani w specjalistycznych ośrodkach. Dlatego nie dziwi fakt, że twórcy filmowi sięgnęli po opowieść o królu Jerzym VI - człowieku zmagającym się z jąkaniem, który mimo tej trudności został głową państwa w jednym z najtrudniejszych momentów w historii Wielkiej Brytanii.
Film "Jak zostać królem" w reżyserii Toma Hoopera to nie tylko fascynujący portret monarchii i polityki, ale przede wszystkim opowieść o człowieku. Jerzy VI, mistrzowsko zagrany przez Colina Firtha, to niepewny siebie mężczyzna, który wspierany przez ekscentrycznego logopedę (Geoffrey Rush) i oddaną żonę (Helena Bonham Carter), próbuje pokonać swoją przywarę i odnaleźć w sobie siłę, by przemówić do narodu. Film pokazuje, że czasem największą walkę toczymy nie w salach parlamentu, lecz we własnej głowie. To także poruszająca przypowieść o tym, że czasami nie człowiek wybiera władzę, lecz władza znajduje człowieka, a prawdziwe przywództwo zaczyna się wtedy, gdy mimo lęku decydujemy się działać i wierzyć, że jesteś w danym miejscu z jakiegoś powodu i możemy coś zmienić.
Gdy "Oppenheimer" wszedł do kin, napisano o nim niemal wszystko - od analiz formalnych po refleksje filozoficzne. A jednak wciąż fascynuje mnie jeden aspekt tego filmu, który, mam wrażenie, nie wybrzmiał wystarczająco mocno w ówczesnych dyskusjach. Owszem, to opowieść o genialnym, ale kontrowersyjnym i niejednoznacznym człowieku, który stworzył jeden z najbardziej przerażających wynalazków w historii ludzkości. Jednak dla mnie "Oppenheimer" to przede wszystkim przypowieść o władzy, chciwości i bezwzględności systemu, który potrafi zużyć człowieka do końca, a potem odrzucić, gdy przestaje być użyteczny.
W końcu kiedy tytułowy bohater zaczyna kwestionować moralność własnego dzieła i dostrzega jego destrukcyjne konsekwencje, traci wartość w oczach ludzi u władzy. Z naukowca staje się problemem, który należy uciszyć. Nolan pokazuje według mnie w ten sposób prawdę powtarzaną od dekad: polityka zbyt często zatraca swoje pierwotne cele, ulegając pokusie wpływów, pieniędzy i układów. "Oppenheimer" to nie tylko biografia naukowca. To ostrzeżenie przed tym, jak łatwo można poświęcić jednostkę w imię zimnych kalkulacji i bezdusznych mechanizmów.
W "Idach marcowych" George Clooney zabiera widza za kulisy amerykańskiej kampanii prezydenckiej, występując zarówno jako reżyser, jak i odtwórca roli charyzmatycznego kandydata Demokratów, Mike’a Morrisa. Na pierwszym planie znajduje się jednak Stephen Meyers (Ryan Gosling), błyskotliwy specjalista od PR, który naprawdę wierzy w ideały prezentowane przez Morrisa. Wszystko zmienia się, gdy Stephen wikła się w romans ze stażystką Molly Morrisa (Evan Rachel Wood) i odkrywa niewygodne sekrety Morrisa, które podważają jego wiarę w człowieka, którego dotąd bezwarunkowo wspierał.
Clooney z chirurgiczną precyzją obnaża polityczną fasadowość i wskazuje, że często za dyplomatycznymi przemówieniami kryją się osobiste ambicje, manipulacje i układy. To nie kandydaci, lecz ludzie z ich zaplecza - tacy jak Meyers i jego republikański odpowiednik Tom Duffy (Paul Giamatti) - pociągają za sznurki, rozgrywając kampanię niczym szachową partię. Clooney celnie ukazuje mechanizmy działania polityki, w której światopogląd czy program wyborczy stają się jedynie narzędziem do zdobywania głosów. "Idy marcowe" to gorzka lekcja o tym, jak cienka jest granica między etyką a cynizmem, i jak łatwo pogubić się w świecie pozornych wartości.
"Vice" bierze na warsztat jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci XXI wieku. Opowiada historię Dicka Cheneya, człowieka z cienia, który stojąc u boku George’a W. Busha, stopniowo przejmował stery władzy. To nie klasyczna biografia, a raczej, tylko satyra na system, która pokazuje, jak z pozoru drugoplanowa rola może stać się kluczową siłą napędową politycznych decyzji, które zmieniły bieg światowej historii. Komentarz na temat struktur, które pozwalają takim ludziom jak Cheney działać z pełną mocą w cieniu oficjalnych systemów władzy.
Reżyser wykorzystuje konwencję groteski, by unaocznić widzowi skalę wpływu, jaki Cheney miał na politykę zagraniczną USA. W roli tytułowej błyszczy Christian Bale - niemal nierozpoznawalny dzięki mistrzowskiej charakteryzacji. Tworzy postać chłodną, wyrachowaną, a jednocześnie niezwykle hipnotyzującą.
ZOBACZ TEŻ: ;
Zagrała w najgorszym polskim filmie wszech czasów. Co dziś robi "Szamanka"?