Sławomir Grzymkowski: Modlitwa przed obrazem Matki Boskiej na Jasnej Górze
Film "Prorok" trafił na wielkie ekrany polskich kin. W tytułową rolę kardynała Stefana Wyszyńskiego wcielił się Sławomir Grzymkowski. Aktor opowiedział o przygotowaniach do filmu, samej charakteryzacji i szczególnie wyjątkowych dla niego scenach.
W filmie "Prorok" musiał pan się zmierzyć z legendą. Czy to było trudne?
Sławomir Grzymkowski: - Trudne, bo mit Kardynała Wyszyńskiego jest ciągle żywy w naszym społeczeństwie. Żyją też ludzie, którzy go znali. I chyba mierzenie z tą pamięcią jest najtrudniejsze. Zawsze jest jakiś niedosyt.
W jaki sposób przygotowywał się pan do roli Kardynała Wyszyńskiego?
- Czytałem artykuły dotyczące jego osoby, wspomnienia, jego zapiski czy materiały IPN, te dostępne. Obejrzałem też mnóstwo filmów archiwalnych. Najciekawsze były jednak rozmowy z "Ósemkami" w Instytucie Prymasowskim w Częstochowie.
Jak w filmie "Prorok" został przedstawiony kardynał?
- Jako wytrawny polityk i odpowiedzialny mąż stanu. Ale też jako wrażliwy na ludzką krzywdę człowiek. Po prostu człowiek.
Co dla pana osobiście najważniejsze było w tej roli?
- Właśnie ta ludzka strona kardynała. Jego emocje i dylematy w zetknięciu z ogromną odpowiedzialnością. Chciałem uchwycić ten pierwiastek jego osobowości, który zbliży Go do widza.
O kardynale Wyszyńskim powstało wiele filmów i kilka sztuk teatralnych. Co nowego zobaczymy w filmie "Prorok"?
- W czasie przygotowań do filmu unikałem innych produkcji w tym temacie. Nie chciałem się sugerować. Myślę jednak, że sceny rozmów z Gomułką i Cyrankiewiczem będą czymś nowym, ponieważ dialogi były napisane na podstawie stenopisów z tych spotkań. To są autentyczne dialogi.
Czy są sceny, które pozostaną w pana pamięci?
- Na pewno zapamiętam scenę, w której kardynał modli się w kaplicy przed obrazem Matki Boskiej na Jasnej Górze. W filmie jest to w przeddzień obchodów milenijnych. Pamiętam, że to był dugi dzień zdjęciowy. Było już po północy. W kaplicy nikogo nie było, tylko kilka osób z ekipy. Jako kardynał musiałem przejść całą drogę do obrazu i położyć się przed nim. Było cicho. I wtedy uświadomiłem sobie, że gdyby nie kardynał Wyszyński, to nigdy bym się tam nie znalazł. W tej ciszy i tak blisko obrazu.
Czy rola duchownego jest dla pana ważna?
- Do każdej z ról podchodzę podobnie. Ale rzeczywiście ta była wyjątkowa z racji formatu kardynała i jego osiągnięć.
Czy ma pan znajomego księdza, który był dla pana wzorem do wcielenia się w tę postać?
- Raczej nie. Trudno dorównać kardynałowi Wyszyńskiemu. Jedyne nazwiska jakie mi przychodzą do głowy to ks. Józef Tischner, ks. Jan Twardowski czy ks. Adam Boniecki.
Jak wyglądała charakteryzacja do roli?
- Zwykle spędzałem około dwóch godzin w charakteryzacji. Tomasz Matraszek, wybitny charakteryzator robił co mógł, abym się upodobnił do naszego bohatera. Głównie chodziło o kolor włosów i charakterystyczne znamię na lewym policzku. Efekty są zadziwiające. Najlepiej samemu się o tym przekonać, idąc na film do kina.
W swojej zawodowej karierze wcielał się pan w różne postaci. Która z ról w dotychczasowym dorobku jest dla pana najważniejsza?
- Jest kilka takich ról, przede wszystkim teatralnych. Teatr to mój żywioł. To właśnie teatr mnie ukształtował. Ważne były i są np. rola Gierosławskiego w przedstawieniu "Lód" w reżyserii Janusza Opryńskiego. To było ogromnie wymagające zadanie. Ale też Thomas w "Punkt Zero: Łaskawe" Janusza Opryńskiego czy monodram "Prime Time" Anny Sroki-Hryń. Ale oczywiście rola kardynała jest chyba numerem jeden, bo i sama postać jest niezwykła, a poza tym to mój debiut fabularny w tak dużej roli.
Prywatnie co pana w życiu cieszy?
- Jestem życiowym optymistą. Cieszą mnie słonecznie dni, gotowanie mnie odpręża, rozmowy z przyjaciółmi inspirują. Ale teraz najbardziej lubię spacery z moimi dwoma charcikami włoskimi. Długie spacery. Wtedy mogę się zastanowić, co dalej.
Czytaj więcej:
Kevin Spacey: Kolejna osoba oskarżyła aktora o przestępstwa seksualne
Anne Heche: Rodzina zmarłej aktorki pozwana do sądu przez ofiarę wypadku