Reklama

Sean Penn: Chciałem zainteresować świat sytuacją polityczną w Ukrainie

- Moje spojrzenie na politykę zmieniło się na zawsze. To, co uważamy za ważne, o co kłócimy się na Twitterze, w rzeczywistości nie jest istotne - mówi w rozmowie z Interią hollywoodzki gwiazdor Sean Penn, autor filmu dokumentalnego o Ukrainie "Superpower". Aktor jest gościem festiwalu EnergaCamerimage, który odbywa się w dniach 11-18 listopada w Toruniu.

- Moje spojrzenie na politykę zmieniło się na zawsze. To, co uważamy za ważne, o co kłócimy się na Twitterze, w rzeczywistości nie jest istotne - mówi w rozmowie z Interią hollywoodzki gwiazdor Sean Penn, autor filmu dokumentalnego o Ukrainie "Superpower". Aktor jest gościem festiwalu EnergaCamerimage, który odbywa się w dniach 11-18 listopada w Toruniu.
Sean Penn podczas wizyty w Krakowie w 2022 roku /Omar Marques /Getty Images

Amerykański aktor, producent, scenarzysta i reżyser Sean Penn, gwiazda takich filmów, jak "Cienka czerwona linia""Ofiary wojny""Sam""Tłumaczka""Rzeka tajemnic""Wszystkie odloty Cheyenne'a" czy "Obywatel Milk", dwukrotny laureat Oscara, pokaże na EnergaCamerimage w Toruniu wyreżyserowany wraz z Aaronem Kaufmanem film dokumentalny o Ukrainie "Superpower". Międzynarodowa premiera produkcji miała miejsce na tegorocznym festiwalu w Berlinie. 

Reklama

"Superpower" opowiada o Ukraińcach, dla których 24 lutego 2022 roku świat zmienił się na zawsze. Sean Penn rozmawia z Marcinem Radomskim.

Marcin Radomski: Zdjęcia do filmu "Superpower" rozpoczęły się na wiele miesięcy przed rosyjską inwazją na Ukrainę, a pierwotnym celem projektu było zrozumienie protestów na Majdanie oraz drogi, jaką przeszedł aktor Wołodymyr Zełenski, by stać się prezydentem Ukrainy. Rzeczywistość wymusiła inne podejście.

Sean Penn: - Nie sądziłem, że dojdzie do inwazji, ale z drugiej strony byłem na to w jakimś stopniu przygotowany. Przywilejem było znaleźć się w 24 lutego 2022 roku w Kijowie, ale z drugiej strony obserwowanie działań wojennych rozdzierało serce. Trudno mi opowiedzieć o tym za pomocą słów, bo wojna w Ukrainie to jedno z najstraszniejszych wydarzeń w historii świata. 

Jak wybuch wojny w Ukrainie zmienił film?

- Musieliśmy zaadaptować się do tej sytuacji na wielu płaszczyznach i dostosować nasz film do zmieniających się wydarzeń. Z początku pracowała spora ekipa, ale z czasem zespół zaczął się wykruszać, aż zostaliśmy tylko z współreżyserem Aaronem Kaufmanem. Spędzaliśmy dużo czasu w terenie. To naprawdę zmieniło cały charakter projektu. Można to zauważyć szczególnie w drugim akcie dokumentu, który zaczyna być zupełnie innym filmem. W tamtym czasie zaszło wiele zmian także w naszych życiach. Próbowaliśmy różnych sposobów opowiadania tej historii i im bardziej odpowiadała temu, co widzieliśmy i czego doświadczyliśmy, tym szczerszy był to przekaz. Chcieliśmy pokazać wojnę z ludzkiej perspektywy. Gdybym miał opowiedzieć komuś w Ameryce tę historię, to wyglądałaby dokładnie tak, jak w filmie. 

Co najbardziej chcieliście pokazać?

- Wiedziałem, że to co wydarzyło się w Ukrainie w 2014 roku ma wpływ na to, co działo się w momencie wybuchu wojny. Tamte wydarzenia zachwiały myśleniem Amerykanów o sytuacji w Ukrainie i pamiętam, że sam zastanawiałem się, co tam się do cholery dzieje. Zacząłem jednak odrabiać pracę domową, poznawać kontekst protestów i uświadomiłem sobie, że w tym kraju nie ma już mentalności z czasów Związku Radzieckiego. To co dzieje się w Ukrainie teraz, nie zaczęło się w 2014 roku, lecz setki lat temu. Zaskakującym okazało się, jak bogata i skomplikowana jest historia tego kraju i jak ważne było, żeby uwzględnić ją w filmie. Myślę więc, że kierował nami głód bycia blisko tych wydarzeń, zapamiętania, co o tym myśleliśmy w tamtym momencie.

Jesteś współreżyserem, ale też występujesz w filmie. Co do tego doprowadziło? 

- Chciałem pokazać siebie jako faceta zadającego pytania, na które nie zna odpowiedzi. Niczego sobie nie zakładałem, nie wychodziłem z pozycji eksperta, który wie do czego zmierza. Sam chciałem się przekonać, co się właściwie dzieje. W pewnym sensie to nie jest to moja opowieść - pozwalam Ukraińcom opowiedzieć ich własną historię. Nie ingerowaliśmy w wypowiedzi naszych bohaterów. Jeden z żołnierzy wiedząc, że jego prezydent obejrzy film, mówi o nim, że "nie ma jaj". Tutaj nie było żadnych ograniczeń, żadnej pozy. Myślę, że moja obecność przysłużyła się filmowi, zyskał większą popularność, dzięki czemu więcej osób na świecie zainteresuje się losem Ukrainy.

Co zauważyliście przyglądając się Ukraińcom? Jak się zmienili?

- Forma filmu dokumentalnego, który czerpie z reportaży i wywiadów, pozwoliła nam zaobserwować osobowość obywateli Ukrainy. To pomaga też wzbudzić zainteresowanie i empatię, które są niezbędne, by zrozumieć, z jakimi problemami mierzy się kraj. Mam tu na myśli rozdzielenie rodzin, wysiedlanie mieszkańców, ale też cały proces odbudowy, który będzie potrzebny, aby ponownie połączyć kraj. A to co mnie zaskoczyło, to sam Kijów. Kiedy tam docierasz, to miasto przypomina ci Nowy Jork. Nie dość, że miejsce było piękne, to w dodatku dużo się tam działo. Czuć było dobrą energię. Ludzie elegancko ubrani, występy znanych artystów, przed wojną sami byliśmy na kilku koncertach. I to właśnie starałem się pokazać w filmie, czyli nie tylko zbombardowane budynki, ale też wspaniałą kulturę.

A prezydent Wołodymyr Zełenski, z którym przeprowadziłeś kilka wywiadów. Jakim jest człowiekiem?

- Na początku wojny, co jest zrozumiałe, czynił wszelkie niezbędne działania, ale nie wiedział, jak potoczy się sytuacja. Łatwo jest wtedy krytykować polityka. Zełenski był wyjątkowo zdeterminowany do poprowadzenia swojego kraju ku erze wolności, a teraz jego głównym wyzwaniem jest wygrać wojnę. Widzieliśmy, jak coraz lepiej odnajduje się w pozycji lidera. Rozmawialiśmy z nim pewnego dnia w towarzystwie eksperta specjalizującego się w europejskiej polityce, a Zełenski nie potrzebował żadnego wsparcia, żeby zrozumieć najdrobniejsze szczegóły dynamiki konfliktu. Widzieliśmy też jak świetnie mówi po angielsku, co jest bardzo ważne w kontekście przedstawiania swoich racji na forum międzynarodowym. To o wiele skuteczniejsze niż przemówienia w towarzystwie tłumacza. Podczas naszych prywatnych rozmów naprawdę sprawiał wrażenie rasowego polityka. Co do samej wojny, to wydaje mi się, że sprawia, że Ukraina jest silniejszym państwem w walce z Rosją.

Czy w jakimś momencie realizacji filmu obawiałeś się o swoje życie?

- Szczerze mówiąc byliśmy bardzo skupieni, na tym co robimy. Jeśli działo się coś niebezpiecznego, to głównymi konsekwencjami było to, że nie mogliśmy dotrzeć do osób, z którymi chcieliśmy porozmawiać, albo do miejsca, które chcieliśmy nagrać. Wtedy czuliśmy bardziej irytację niż strach, bo musieliśmy zmienić nasze plany. Z socjologicznego punktu widzenia, ze względu na panujące tam poczucie wspólnoty, Ukraina jest o wiele bezpieczniejszym miejscem niż Ameryka. W czasie naszego drugiego wyjazdu do Ukrainy odbywała się gala rozdania Oscarów, na której Will Smith spoliczkował Chrisa Rocka. Pomyślałem wtedy: "Jesteśmy tu bezpieczniejsi niż w Hollywood" (śmiech).

Jak wpłynęła na ciebie praca nad filmem w trakcie wojny?

- Powiedziałbym, że moje spojrzenie na politykę zmieniło się na zawsze. To, co uważamy za ważne, o co kłócimy się na Twitterze, w rzeczywistości nie jest istotne. Nie sądzę, bym kiedykolwiek chciał wdawać się w spory polityczne, po tym jak zobaczyłem namacalne, prawdziwe problemy ludzi w czasie wojny.

Ponad 20 lat temu, przy okazji wizyty w Moskwie, zostałeś zaproszony do rezydencji słynnego rosyjskiego reżysera Nikity Michałkowa. Towarzyszył ci Jack Nicholson grający w twoim filmie "Obietnica".  Wśród gości był również Władimir Putin.  Jakie masz wspomnienia związane ze spotkaniem z prezydentem Rosji?

- To mężczyzna o pokerowej twarzy. Już wtedy czułem, że nie można mu zaufać. Nie podoba mi się to, że stał się tyranem i zbrodniarzem wojennym. Ale podoba mi się to, że Zełenski i Ukraińcy bez przerwy walczą o swoją niepodległość.

Rozmowa odbyła się podczas festiwalu Berlinale 2023.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sean Penn
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama