Marvel prosił: "Zrób coś, czego jeszcze nie było". I tak powstał ten film!

Florence Pugh i Jake Schreier na premierze filmu "Thunderbolts*" w Los Angeles, 28 kwietnia 2025 /Gilbert Flores/Variety /Getty Images

- W świecie Marvela powstało już tyle świetnych filmów, że teraz, kiedy wychodzi nowy, musi być w nim coś, co go wyróżnia, coś, co sprawia, że warto go zobaczyć. (...) Chcieliśmy uczynić tę historię bardziej ludzką, żeby wszyscy mogli się z nią utożsamić - mówi Jake Schreier, reżyser produkcji "Thunderbolts*". Czy twórca czuje dużą presję ze strony fanów produkcji Marvela? - Nie radzę sobie z nią zbyt dobrze! Ostatnio nie śpię, jest ciężko! - wyznaje w rozmowie z Interią. - To opowieść o wzlotach i upadkach - dodaje. Od 1 maja tytuł jest już obecny w polskich kinach.

Jake Schreier do tej pory kojarzony był raczej z kameralnymi projektami, jak serial "Beef" czy film "Robot i Frank". Tym większym zaskoczeniem było powierzenie mu reżyserii superprodukcji "Thunderbolts*" - jednej z najbardziej wyczekiwanych odsłon czwartej fazy MCU. Film, który 1 maja trafił do polskich kin, już po pierwszych pokazach zebrał entuzjastyczne recenzje. Krytycy i fani zgodnie podkreślają, że to jeden z najoryginalniejszych tytułów Marvela ostatnich lat - bardziej skupiony na psychologii postaci niż na efekciarskiej rozwałce. - Prezes Marvela, Kevin Feige powiedział mi wprost: "Zrób coś świeżego, coś, czego wcześniej w MCU nie było". Dzięki temu mogliśmy skupić się na wnętrzach bohaterów - mówi Schreier w rozmowie z Interią.

Reklama

"Thunderbolts*" opowiada o grupie antybohaterów i byłych złoczyńców, którzy zostają zwerbowani przez rząd do wykonywania niebezpiecznych misji. W obsadzie znalazły się dobrze znane postaci z wcześniejszych filmów: Yelena Belova, Bucky Barnes czy Red Guardian, ale reżyser zapewnia, że widzowie nie muszą znać całego uniwersum, żeby odnaleźć się w wykreowanym na ekranie świecie. Podkreśla też, że zależało mu, żeby stworzyć film, który balansuje pomiędzy introspekcyjnym dramatem a spektakularnym widowiskiem. Zdradza, dlaczego największym wyzwaniem było uchwycenie emocjonalnej prawdy bohaterów, jak wielką rolę odegrały sceny kaskaderskie (koordynowane m.in. przez legendarną Heidi Moneymaker), a także przyznaje się, że inspiracją dla niektórych postaci był... jego bliski przyjaciel.

Zapytaliśmy również reżysera o presję, która towarzyszy pracy przy tak dużym projekcie. - Jeśli "Thunderbolts*" się spodoba, to super. A jeśli nie, to też to zrozumiem, ale nie zmieni to mojej pewności, że daliśmy z siebie wszystko - przyznaje szczerze Schreier w rozmowie z Arturem Zaborskim.

Artur Zaborski: Wczesne reakcje na ten film sugerują, że jest on inny niż wcześniejsze produkcje Marvela. Czy to był pański cel, czy też to producenci chcieli, żeby "Thunderbolts*" odróżniał się od poprzedników?

Jake Schreier: - To był pomysł, który pojawił się na samej górze. Kiedy dostałem pracę przy tym projekcie, Kevin [Feige, prezes Marvel Studios - przyp. AZ] powiedział: "Zrób z tym filmem coś innego, niech będzie świeży, nowy". Jego wsparcie dało mi odwagę, żeby działać. Nie wiem, czy sam z siebie odważyłbym się pójść w tak odmiennym kierunku. W świecie Marvela powstało już tyle świetnych filmów, że teraz, kiedy wychodzi nowy, musi być w nim coś, co go wyróżnia, coś, co sprawia, że warto go zobaczyć. Biorąc pod uwagę skalę i rozmach tego, co wcześniej zrobiono - i na dodatek, że zrobiono to świetnie - jedynym sposobem, żeby się wyróżnić, było skupienie się na stronie wewnętrznej postaci. Chcieliśmy uczynić tę historię bardziej ludzką, żeby wszyscy mogli się z nią utożsamić.

Czy tworząc świat antybohaterów, odwoływał się pan do wydarzeń z rzeczywistości?

- Nie nazwałbym tego filmu politycznym. Dla mnie jest on bardziej osobisty. Oczywiście każdy film powstaje w dialogu ze światem, który nas otacza. Piękne w takim filmie jak "Thunderbolts*" jest to, że pracuje przy nim mnóstwo osób, a to, co oglądamy na ekranie, to efekt zbiorowego wysiłku. Każdy, kto przy nim pracuje, wnosi do produkcji własne doświadczenia. Dla mnie inspiracją był mój przyjaciel. To on stał się podstawą dla postaci Century, dla jego podróży przez Pustkę, a także dla Boba - tego, przez co przechodzi i kim się staje. To opowieść o wzlotach i upadkach, o pysze i o rozpaczy, ale też o potrzebie znalezienia równowagi pomiędzy skrajnościami.

Wcześniej nie kręcił pan filmów na taką skalę, jak robi to Marvel. Jak pan myśli, co Kevin Feige w panu zobaczył, że zaproponował panu reżyserię "Thunderbolts*"?

- Nie wiem. Może po prostu się pomylił? (śmiech) Marvel odnosił już sukcesy, zatrudniając reżyserów, którzy robili wcześniej mniejsze filmy. Na przykład mój kolega z akademika, Jon Watts, nakręcił wcześniej bardzo mały film "Cop Car", a potem dostał do reżyserowania "Spider-Mana: Homecoming". To samo dotyczy Jamesa Gunna. Wielu świetnych twórców zaczynało od mniejszych rzeczy, a potem weszło w ten świat i poradzili sobie świetnie na większą skalę. Projektów z takimi budżetami jest bardzo mało, więc to naturalne, że reżyserzy, których Marvel zatrudnia, nie mają w swojej filmografii pracy z czymś na taką skalę. 

- Jeśli o mnie chodzi, to czułem, że to przewaga, a nie obciążenie. Zwłaszcza że znałem Jona i dzięki niemu wiedziałem, jak wygląda marvelowski proces produkcji, bo zatrudnił mnie na planie "Spider-Man: Homecoming", kiedy w Los Angeles kręcili dokrętki, jako drugiego reżysera. Poznałem wtedy wiele osób związanych ze studiem. Najważniejsze jest jednak to, że Kevin naprawdę szuka ludzi, którzy chcieliby coś ulepszyć. Taki ma sposób działania. Nie było spotkania, na którym po prostu oddałbym kolejną wersję scenariusza i usłyszał do niego: "OK, gotowe". On zawsze pyta: "Są tu fajne rzeczy, ale co możemy poprawić? Przejdźmy przez to razem". Film ukończyliśmy trzy tygodnie temu. Do ostatniej chwili poprawialiśmy choćby kwestie wygłaszane z offu. U Kevina nie ma czegoś takiego jak "skończyliśmy", zawsze powraca pytanie: "Co jeszcze możemy zrobić?". I to naprawdę napędza proces tworzenie.

Przy "Thunderbolts*" pracował też cały sztab kaskaderów. Akademia przyznająca Oscary mocno promuje teraz nową kategorią, która ma nagradzać właśnie kaskaderskie numery. Na tym polu macie chyba niewątpliwie szansę co najmniej na nominację.

- Jestem naprawdę szczęśliwy, że ta kategoria w końcu istnieje, bo ci ludzie na to zasługują. Choć mówiąc szczerze, uważam, że najlepiej nie myśleć za dużo o nagrodach podczas kręcenia filmu. Zamiast tego trzeba starać się zrobić dobry film. Ale z przyjemnością nominowałbym Heidi Moneymaker, naszą wspaniałą koordynatorkę kaskaderów, która przez wiele lat była dublerką Scarlett Johansson w uniwersum Marvela i wniosła jej spuściznę również do tego filmu. Pod sam koniec Sarah Florence, dublerka jednej z bohaterek, doznała drobnej kontuzji i nie mogła wykonać niektórych scen. Wtedy właśnie Heidi wkroczyła do akcji i wykonała część jej scen. Mieliśmy też George’a Cottle’a, wieloletniego koordynatora kaskaderów zarówno w Marvelu, jak i u Christophera Nolana. Był naszym reżyserem drugiej ekipy. Jest bardzo kreatywny, wniósł na plan mnóstwo świetnych pomysłów. Uwielbiam świat, który razem wykreowaliśmy i ludzi, którzy na to pracowali. "Thunderbolts*" to czysta esencja opowiadania historii obrazem. Chodzi tu o to, żeby stojące za postaciami idee przekazać w sposób dynamiczny, ale jednocześnie, żeby jasno z tych postaci wynikały. To było wspaniałe zadanie.

Jak udało się panu zbalansować dramat oparty na postaciach z tym, czego fani Marvela oczekują najbardziej, czyli akcją?

- Korzystałem z doświadczenia, którego zdobyłem, kręcąc serial "Beef". Sonny, jeden z bohaterów, świetnie zbalansował wewnętrzne, emocjonalne treści z bardziej dynamicznymi momentami. I choć nie mieliśmy takich zasobów jak w Marvelu, to pod koniec też pojawiało się sporo akcji, która sprawiała, że finałowe odcinki były bardzo intensywne. To była dla mnie wskazówka, jak połączyć ze sobą akcję i emocjonalność. Teraz mieliśmy więcej środków, więc mogliśmy rozbudować skalę, ale nadal starałem się zachować podobną równowagę pomiędzy wewnętrznym światem postaci i akcją.

W filmie jest mnóstwo odniesień do poprzednich produkcji Marvela. Czy pańskim zdaniem "Thunderbolts*" działa samodzielnie, czy wymaga znajomości poprzednich produkcji ze stajni Kevina Feige’a?

- Tak, działa samodzielnie. Nie trzeba urządzać sobie maratonu na trzech ekranach naraz. Kevin podkreślał w rozmowach ze mną: "Proszę, zrób tak, żeby film działał także dla kogoś, kto nic wcześniej z Marvela nie widział". To było trudne, bo wymagało zbudowania dwóch warstw. Staraliśmy się tak pokierować historią, żeby wszystko, co trzeba wiedzieć, było zasugerowane w dialogach. Na przykład Yelena mówi na początku: "Myślałam, że to się zaczęło, gdy zginęła moja siostra, ale teraz czuję, że to coś głębszego". Już to zdanie daje widzowi pewne informacje, nawet jeśli nie zna poprzednich filmów. A jeśli zna, to zdanie to nabiera jedynie większej głębi. Chcieliśmy, żeby te elementy były naturalnie wpisane w sceny i postacie. Zależało nam, żeby uniknąć suchej ekspozycji. Tak że wszyscy, którzy nie widzieli nic z wcześniejszych Marveli, powinni być spokojni.

Na każdy film Marvela fani czekają z napięciem i z wielkimi oczekiwaniami. Jak pan sobie radził z wynikającą z tego presją?

- Nie radzę sobie z nią zbyt dobrze! Ostatnio nie śpię, jest ciężko! (śmiech) Mówiąc poważnie - Kevin i Brian Chaybeck, nasz wspaniały producent wykonawczy, często mówili: "Nie czytaj komentarzy w internecie! Trzymaj się od nich z daleka! Skup się na robieniu filmu!". I bez czytania komentarzy wszyscy w tej firmie bardzo się przejmują zarówno komiksami, jak i filmami, więc jeśli wszyscy razem damy z siebie wszystko, to zrobimy coś dobrego. Może nie zawsze będzie to coś, czego ludzie oczekiwali, ale jeśli my w to wierzymy i stworzymy coś wartościowego, to widzowie z czasem to docenią.

- Gdy byliśmy już w procesie postprodukcji i film był prawie gotowy, zacząłem zerkać na niektóre komentarze i oczekiwania fanów. Bywały zabawne. Jedno mogę na nie odpowiedzieć: każdy, kto pracował przy tym filmie, bardzo się starał. Próbowaliśmy zrobić coś innego, wyjątkowego. Po prostu dobry film. Jeśli się spodoba, to super. A jeśli nie, to też to zrozumiem, ale nie zmieni to mojej pewności, że daliśmy z siebie wszystko.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Thunderbolts | Marvel
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy