Reklama

Maria Pakulnis: Gotowanie zawsze było moją pasją

Przepisy kulinarne, przeplatające się ze wspomnieniami i refleksjami, wypełniają książkę Marii Pakulnis "Sceny kuchenne". Ceniona aktorka wprowadza czytelników w arkana kuchni mazurskiej, śląskiej i włoskiej. Zna się na rzeczy: kiedyś sama robiła przyjęcia dla 50 osób.

Przepisy kulinarne, przeplatające się ze wspomnieniami i refleksjami, wypełniają książkę Marii Pakulnis "Sceny kuchenne". Ceniona aktorka wprowadza czytelników w arkana kuchni mazurskiej, śląskiej i włoskiej. Zna się na rzeczy: kiedyś sama robiła przyjęcia dla 50 osób.
Gotowanie zawsze dawało mi wielką przyjemność - wyznaje Maria Pakulnis /Mieszko Pietka /AKPA

Po przeczytaniu "Scen kuchennych" nie mam wątpliwości - w kuchni czuje się pani jak ryba w wodzie!

Maria Pakulnis: - Gotowanie od zawsze było moją pasją i dawało mi wielką przyjemność. Wszystko zaczęło się od marzenia o kuchni jako miejscu, w którym koncentruje się życie rodzinne, miejscu pełnym ciepła. Nie doświadczyłam tego w dzieciństwie, ale gdy zbudowałam swój dom, udało mi się wcielić marzenie w życie. To u mnie odbywały się wszystkie święta rodzinne. Gdy jeszcze żył mój mąż, sama robiłam przyjęcia dla 50 osób. Uwielbiałam karmić naszych gości. Ogromną wagę przywiązywałam do tego, aby jedzenie było nie tylko smaczne, ale również pięknie podane.

Reklama

Kto zaraził panią bakcylem kulinarnym?

- W mojej rodzinie, która zarówno ze strony taty, jak i mamy wywodzi się z Litwy, wszyscy znali się na kuchni. Bliscy opowiadali mi o biesiadowaniu, wzajemnym odwiedzaniu się. Nie miało to wiele wspólnego z moim dzieciństwem. W PRL-u moja rodzina musiała żyć znacznie skromniej.

W książce wspomina pani, że tato pracował w giżyckiej mleczarni.

- To oznaczało obfitość produktów nabiałowych w naszym domu. Tato część wynagrodzenia otrzymywał w naturze. Nadwyżkę produktów wymieniał na ryby. Z teczką naładowaną wspaniałymi serami żółtymi, szedł do centrali rybnej. Stamtąd wracał ze szczupakami, sandaczami, okoniami, sielawami, czasami węgorzami. Później sam musiał je oprawić. Tato genialnie robił ryby. Myślę, że dużo się od niego nauczyłam w tej kwestii. Zawsze, gdy zaczynamy gotowanie rybnych dań, przychodzi mi na myśl Giżycko.

Kim jest współautor książki - Janusz Mizera?

- To mój przyjaciel. Od lat jest związany z gastronomią. W Śródmieściu prowadził restauracyjkę, w której stołowało się wielu artystów. To było miejsce bez zadęcia, ze skromną, ale bardzo dobrą kuchnią. Tam go poznałam. Janusz pochodzi z Bytomia, dlatego w naszej książce są m.in. dania kuchni śląskiej. Co warte podkreślenia, w dzieciństwie często odwiedzał Włochy, gdzie jego dziadek osiadł po wojnie. Dzięki temu bardzo wcześnie poznał smaki i produkty, które w Polsce były czymś nieosiągalnym.

Jaki mieliście pomysł na książkę?

- "Sceny kuchenne" pokazująca naszą filozofię życia. Ta książka nie sprowadza się wyłącznie do przepisów. Dzielimy się w niej naszymi wspomnieniami i przemyśleniami. Podkreślamy, że kuchnia to dla nas miejsce spokoju i relaksu. Jeśli chodzi o przepisy, skupiliśmy się na kuchni włoskiej oraz na dwóch regionalnych z Polski, mazurskiej i śląskiej. Czytelnicy znajdą pomysły zarówno na dania proste, jak i bardziej skomplikowane, wegetariańskie i mięsne, tradycyjne i egzotyczne. Generalnie, podzieliliśmy książkę na pięć części: przystawki, dania główne, zupy, sałatki i desery.

Wspomniała pani, że w książce poznamy rozmaite historie z pani życia. Mnie urzekł chociażby fragment o kotach.

- Piszę o moich kotach syberyjskich - Fiodorze i Wierze. Gdy jem, przysiadują blisko mnie i patrzą na mnie błagalnym wzrokiem. Od czasu do czasu coś wpadnie do ich misek z pańskiego stołu. Są jak francuskie pieski. Wszystko, co jedzą, musi być pierwszej świeżości. Najchętniej pałaszowałyby świeżego tuńczyka czy polędwicę wołową, ale ich główną strawą jest specjalna karma.

Albo pani przygoda z wekowaniem lecza. Zrobiła pani 60 słoików, ale wszystkie poszły na śmietnik, bo zapomniała pani o pasteryzacji. Czy mimo tej wpadki, dalej robi pani przetwory?

- Jak najbardziej. Konserwuję owoce, przygotowuje też przecier pomidorowy - cudownie smakuje, uwielbiamy go jeść zimą. Poza tym, zawsze robię żurawinę. Zimą wykorzystuję ją do dań mięsnych. Żurawina jest nie tylko pyszna, ale i zdrowa - zawiera spore ilości witaminy C. Kiedyś żurawinę i inne cudowności sama zbierałam w leśnych ostępach. Teraz w wiele produktów zaopatruję się na Podlasiu. Na przykład borówki - w tym sezonie było ich mało - kupiłam od sprzedawczyni, którą spotkałam przy drodze. Przerobiłam je z gruszką i zamknęłam w słoikach. Wyszły pyszne!

Czy pani syn też dobrze radzi sobie w kuchni?

- Janek fantastycznie gotuje. To cudowne, jak na bazie smaków, które przejmował ode mnie, buduje swoje. Ponieważ jakiś czas temu wyprowadził się z domu, ma szansę wybić się na kulinarną niezależność.

Na koniec odniosę się do miejsca, w którym jesteśmy - Teatru Polonia. Jest pani w trakcie prób do spektaklu "Chłopcy", którego premiera odbędzie się 18 listopada. O czym opowiada to przedstawienie, w jaką rolę się pani wciela?

- "Chłopcy" to pełna humoru, ale i skłaniająca do refleksji, historia rozpadającego się małżeństwa. Gram kobietę, kiedyś znaną aktorkę, która oddała swojego męża do domu starców. Sztuka pokazuje, czym jest starość i samotność w jesieni życia. Cieszę się, że znów mogę pracować z reżyserem Mirkiem Gronowskim. Wiele lat temu zagrałam w jego filmie "Weryfikacja", za który na festiwalu w Gdańsku otrzymałam nagrodę za najlepszą drugoplanową rolę kobiecą. Gdy zaproponował mi pracę przy "Chłopcach", zgodziłam się natychmiast.

Rozmawiał Andrzej Grabarczuk (PAP Life).

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Maria Pakulnis
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy