Energetyczny "flow"
"Jesteś bogiem" - filmowa biografia legendarnego hiphopowego zespołu Paktofonika - to jeden z najlepiej ocenionych filmów majowego Gdynia Film Festival. Obraz w reżyserii Leszka Dawida ("Ki") można od piątku oglądać na ekranach kin.
Poza nagrodami dla odtwórców głównych ról - Marcin Kowalczyk (Magik) uznany został najlepszym debiutantem, z kolei Dawid Ogrodnik (Rahim) i Tomasz Schuchardt (Fokus) zgarnęli wyróżnienie dla najlepszych aktorów drugoplanowych - w Gdyni triumfował też reżyser Leszek Dawid, którego doceniono za "najlepszy reżyserski debiut (lub drugi film)".
W rozmowie z Tomaszem Bielenia twórca "Jesteś bogiem" opowiedział, dlaczego zainteresował się historią Paktofoniki, ujawnił, czy doświadczenie dokumentalisty pomogło mu przy realizacji opartego na faktach obrazu oraz zdradził, w jaki sposób przygotowywał odtwórców głównych ról do wejścia w świat hip-hopu.
"Jesteś bogiem" reprezentuje praktycznie nieistniejący w polskim kinie gatunek muzycznego filmu biograficznego. Ostatnią próba opowiedzenia na ekranie prawdziwej muzycznej historii był "Skazany na bluesa" Jana Kidawy-Błońskiego. Dlaczego takie kino wciąż stanowi w Polsce wyjątek i jakie trudności napotkałeś przy realizacji swojego projektu, bo wiem, że ten film miał swoje perypetie?
Leszek Dawid: - Dlaczego nie powstaje takie kino? Nie wiem. Wydaje mi się, że najpierw muszą powstać dobre teksty. Problemem nie jest tu na pewno brak bohaterów...
- Jeśli zaś idzie o "Jesteś bogiem"... Historia jest bardzo długa i zaczyna się od Maćka Pisuka [autor scenariusza - przyp.red.], który najpierw czyta tekst Lidii Ostałowskiej w "Gazecie Wyborczej", potem spotyka chłopaków - Rahima i Fokusa. Wszystko trochę trwa, ponieważ sprawa - śmierć Magika i dramat, który dotknął chłopaków - jest dość świeża. Maćkowi trochę schodzi, zanim uda mu się przekonać ich do tego, że warto, by na podstawie tych wydarzeń powstał film.
- W końcu mu się udaje, potem przez jakiś czas pisze tekst. Następnie z różnych powodów, w tym produkcyjnych, sprawa się gmatwa. Ja "dołączyłem" do projektu w momencie, kiedy Krytyka Polityczna wydała tekst Maćka; przeczytałem go, kupując sobie tę książkę w Empiku. Wtedy skontaktowałem się z Maćkiem, ale nie od razu pod pretekstem realizacji filmu, tylko chciałem podzielić się wrażeniem, jakie wywarła na mnie spisana przez niego historia. Wtedy się okazało, że Maciek wciąż jest na etapie poszukiwań zarówno producenta, jak i reżysera; zaczęliśmy rozmawiać i... od tego czasu minęły 4 lata, a mnie się wydaje, że to był niezbędny czas potrzebny na to, abym wszedł w ten tekst (trochę go jeszcze z Maćkiem skróciliśmy).
- Rok trwały castingi, żeby wyłonić postaci, które mają zagrać. No i takie drobiazgowe przygotowania do filmu, w którym cholernie istotny był szczegół i scenografia mająca odtworzyć tamte lata. Siłą rzeczy, łącznie z postprodukcją, która trwała nieco ponad rok, to był taki czas, którego organicznie potrzebowaliśmy, żeby tę historię przełożyć na kino. Nie mam wrażenia, żebyśmy tu w którymś momencie przeholowali. Zazwyczaj to tyle trwa. Nie wierzę w takie projekty, które robi się w 10 dni : wczoraj dostaję tekst, dzisiaj przychodzę na plan, a pojutrze mam już gotowy film. Czas temu służył. Zwłaszcza, że dziś - po tych kilkunastu latach, które minęły od śmierci Magika - zupełnie inaczej patrzy się na tę historię.
Doświadczenie dokumentalisty pomogło przy realizacji filmu w tak dużym stopniu opartego na prawdziwych wydarzeniach?
- Na początku rozważałem to, żeby włączyć w strukturę mojego filmu archiwalia tak, aby całość przypominała w pewnym sensie kolaż fabuły i dokumentu. Ale po przejrzeniu wszystkich materiałów archiwalnych okazało się, że wcale nie ma tego tak dużo. To są szczątkowe wręcz świadectwa wideo, z których najważniejszym był materiał, który Piotrek Kielar zrealizował podczas pożegnalnego koncertu Paktofoniki, gdzie udało mu się uchwycić jak protoplaści naszych bohaterów - Rahim i Fokus - wychodzą na koncert w Spodku. Z części tego ujęcia skorzystaliśmy, by wzmocnić wiarygodność i zbudować odniesienie do rzeczywistości.
- Jeśli chodzi zaś o doświadczenie dokumentalisty... starałem się o tym nie myśleć. To jest dla mnie bardzo organiczne - metoda pracy z aktorami, wyczulenie na prawdę... To jest przecież tekst, który bazuje na rzeczywistości, na prawdziwych zdarzeniach; wydaje mi się, że taka autentyczność temu służy, to że wierzymy w te postaci i że odtwarzamy ten świat dość wiarygodnie.
- W przypadku "Ki" było tak, że podróż za bohaterką była wręcz inscenizacyjnym kluczem przejętym z konwencji kina dokumentalnego, tu było jednak trochę inaczej. Dla mnie podstawą pozostaje zawsze wyjście od sytuacji, dopiero potem myślę o tym, jak kamera może to zobaczyć. Zawsze myślę o tym, żeby forma inscenizacji nie usztywniała aktorów. W tym sensie to podejście bliskie jest warsztatowi dokumentalisty.
"Jesteś bogiem" jest rodzajem autoryzowanej biografii - w trakcie pracy nad filmem miałeś bowiem pełne wsparcie od Rahima i Fokusa a także ich rodzin. Nie było prób wewnętrznej cenzury?
- Oni nie mieli potrzeby cenzurowania czegokolwiek. Najważniejszym etapem budującym kształt tego filmu był scenariusz. Kiedy więc z Maćkiem Pisukiem zdecydowaliśmy się nadać temu tekstowi ostateczny kształt, było to dla nich wystarczającą gwarancją że film, który powstanie na podstawie tego scenariusza, będzie opowiadał o ich świecie w sposób wiarygodny. Przystępując do realizacji filmu miałem ich pełne wsparcie wtedy, kiedy tego potrzebowałem, natomiast nie było z ich strony żadnej ingerencji. Oczywiście byli ciekawi chłopców, którzy to zagrają, ale niczego nigdy mi nie narzucili i nigdy się nie sprzeciwili, nawet jeśli być może mieli jakieś wątpliwości czy właśnie ten aktor powinien wcielać się w tą a nie inną postać. Wyrażali swoje zdanie, np. przy okazji castingu, ale poza tym umówiliśmy, że to my się znamy na filmie, a oni - na muzyce.
Nie byłoby sukcesu tego filmu, gdyby nie rewelacyjny casting. To w ogóle jeden z lepiej obsadzonych polskich filmów ostatnich lat. Jak odkryłeś odtwórców Rahima, Fokusa i Magika?
- To byli młodzi chłopcy, siłą rzeczy musieli to więc być aktorzy, którzy nie są jeszcze zbyt znani i opatrzeni. Szukałem zarówno w szkołach filmowych, studiach aktorskich, jak i pośród naturszczyków. Marcin Kowalczyk, czyli odtwórca Magika, pojawił się już na pierwszym castingu, mimo więc że kolejne trzy miesiące przesłuchiwałem innych kandydatów, na koniec wróciłem do niego. Z reżyserskiego punktu widzenia ważne było jednak nie obsadzenie poszczególnych bohaterów, ale sprawienie, żeby ci trzej chłopcy zaczęli funkcjonować jako zespół, żeby wytworzył się między nimi "energetyczny flow".
"A kind of Magik" - przeczytaj recenzję filmu "Jesteś bogiem" na stronach INTERIA.PL!
- Pomogło to, że zarówno Dawid Ogrodnik (Rahim), jak i Marcin Kowalczyk są z jednego roku aktorskiego, byli więc już ze sobą zżyci, zaś Tomek Schuchardt, który zagrał Focusa, był rok wyżej. Wszyscy więc bardzo fajnie się ze sobą dogadywali. Ta linia napięcia i emocjonalnego przepływu była mi dana na dzień dobry. To był duży plus. Nie musieli spędzać ze sobą kolejnych trzech miesięcy, żeby wybudować potrzebne relacje. Od razu zaczęli pracować w ten sposób, że każdy z nich zakładał słuchawki i jak się spotkaliśmy na próbie czytanej, to jak była przerwa na fajkę - oni sobie te kawałki już rymowali, próbowali sobie te fragmenty wyrapowywać, cały korytarz tętnił muzyką Paktofoniki.
No właśnie. Wejście w świat tekstów Paktofoniki musiało być dla aktorów niemałym interpretacyjnym wyzwaniem.
- To jest robota, którą oni musieli sami wykonać. Musieli się osłuchać z muzyką Paktofoniki. Ten rap musiał zacząć być ich. Nie chodziło o to, by coś odtwarzali, tylko by to poczuli. Poprosiłem ich, a niektórzy robili to z własnej inicjatywy, by spróbowali pisać własne teksty, zaczęli do tego układać własną muzykę. W ten sposób powstały ich autorskie kawałki. Ale chciałem też, żeby przy tym procesie oni nauczyli się programów do składania beatów, których używali członkowie Paktofoniki. Przynosili więc na próby napisane przez siebie teksty, które potem sobie rymowali i w tym naszym prowizorycznym studio nagrywali. To był taki proces równoległego wejścia w świat rapu. Bardzo fajne rzeczy popisali i myślę, że to miało duży wpływ na to, jak potem interpretowali utwory Paktofoniki.
Kręciliście w prawdziwych miejscach?
- Większość lokacji jest dokładnie tymi miejscami, po których poruszali się chłopcy. Musieliśmy tylko przenieść scenę z kładki przed dworcem w Katowicach na peron. Ze sceną przy Spodku musieliśmy czekać do jesieni, aż zakończy się remont. Na szczęście w środku mogliśmy nakręcić scenę koncertu. Scena w mikołowskim klubie jest w tym samym miejscu, w którym był ten klub, tylko, że tam teraz jest pustostan... Scenografka odtworzyła ten klub na potrzeby zdjęć. Zrezygnowaliśmy też z filmowania bloku Magika, bo jako jedyny na tym osiedlu został odnowiony. Zamiast niego w filmie "gra" blok, który stoi naprzeciwko rzeczywistego bloku.
Twoja kariera fabularna nabrała niezwykłego rozpędu; właściwie zanim premierę miał debiutancki film "Ki", ty pracowałeś już na planie "Jesteś bogiem". Obydwa te obrazy oparte były jednak na cudzych tekstach. Nie planujesz żadnego filmu na podstawie oryginalnego scenariusza?
- Jeszcze zanim Paweł Ferdek pojawił się z projektem filmu "Ki", to wspólnie z Anką Karasińską pracowałem nad autorskim tekstem. Z powodu tych dwóch realizacji musiałem go odłożyć na bok. Mówiąc uczciwie, nie wiem czy on się w czasie tych 5 lat zwyczajnie nie zestarzał. Muszę to zweryfikować; niewykluczone, że ten scenariusz trzeba będzie napisać na nowo albo go w ogóle zostawić. To jest czasem cena, jaką trzeba zapłacić za odłożenie jakiegoś tekstu. Przyznam jednak, że realizacja tych dwóch filmów była dla mnie dość intensywnym maratonem fabularnym, po którym zatęskniłem za dokumentem. Wspólnie z Maćkiem Cuske i Marcinem Sauterem przygotowujemy nowelowy dokument poruszający tematykę końca świata, do którego zdjęcia powinny rozpocząć się zimą 2012.