Andrzej Konopka: Życie to po prostu trwanie
Życie samo w sobie to nic więcej niż tylko istnienie, być może leżenie na łóżku i patrzenie w sufit. Mój bohater chyba też tak uważa. Niczego nie udaje - powiedział PAP Andrzej Konopka. Światowa premiera filmu "Nie zgubiliśmy drogi" Anki i Wilhelma Sasnalów z jego udziałem odbyła się w niedzielę podczas 72. Berlinale.
"Nie zgubiliśmy drogi" to luźna adaptacja książki "Do cieplejszych krajów" Pera Christiana Jersilda, złożona z dwóch równoległych historii. Bohaterem pierwszej z nich jest wykładowca akademicki, badacz twórczości Cervantesa Eryk (w tej roli Andrzej Konopka), który zostaje wyrzucony z uczelni za zorganizowanie akcji humanitarnej. Druga natomiast śledzi losy jego byłej partnerki, tłumaczki Ewy (Agnieszka Żulewska), która nie ma stałej pracy i ledwie wiąże koniec z końcem. Kobieta utrzymuje częste kontakty z rodzicami i zdarza jej się korzystać z pomocy finansowej siostry. Pewnego dnia otrzymuje przesyłkę od Eryka. To notatnik, w którym mężczyzna opisuje swoją podróż. W trakcie lektury Ewa nabiera przekonania, że jest to zapis choroby jej byłego partnera.
Dotychczas oglądaliśmy pana w kinie w rolach drugoplanowych. W filmie "Nie zgubiliśmy drogi" Anki i Wilhelma Sasnalów gra pan postać pierwszoplanową. Jak doszło to tej współpracy?
Andrzej Konopka: - Mamy z Anką Sasnal wspólne znajome, które kiedyś nas poznały. A są to nasze producentki z Balapolis Agata Szymańska i Magda Kamińska. Jak się okazało, Anka widziała mnie już wcześniej w spektaklu Moniki Strzępki "Ciemności". To była adaptacja "Jądra ciemności" napisana przez Pawła Demirskiego. Mieliśmy premiery w Kielcach i w Warszawie. Ona była na tej w Kielcach. Z powodu szoku popremierowego chyba jej wtedy nie zarejestrowałem, za co było mi oczywiście wstyd. Jednak bliższą znajomość zawarliśmy kilka lat temu na festiwalu we Wrocławiu. Od tamtej pory utrzymywaliśmy towarzyskie kontakty. Pewnego dnia okazało się, że Anka chciałaby, żebym zagrał w ich filmie.
Dostał pan gotowy scenariusz czy razem budowaliście postać Eryka?
- Z tego, co pamiętam, początkowo był to nieco mglisty pomysł. Anka powiedziała mi, że napisze scenariusz na podstawie książki "Do cieplejszych krajów" Pera Christiana Jersilda. Mówiła, że być może nie jest to powalająca literatura, ale bardzo ją zainspirowała. Kiedy zobaczyłem scenariusz, okazało się, że liczy jakieś 30-40 kartek. Ale dostałem go ze wskazówką, że to jedynie luźna inspiracja, a to, co zdarzy się na planie i co wyjdzie w montażu, może okazać się zupełnie inną historią.
Eryk jest bohaterem, który bardzo chciałby zmienić rzeczywistość wokół siebie, ale boleśnie się z nią zderza. Możemy domyślać się, że cierpi na depresję. To było jedno z zadań aktorskich, które wymagają głębszego wejścia w postać?
- W trakcie rozmów o tej postaci na pewno padały takie słowa, jak depresja, a może nawet choroba afektywna dwubiegunowa, która objawia się tym, że człowiek w szczytowym momencie jest skłonny do zrobienia wielu rzeczy - wielkich lub głupich, czasami pięknych, heroicznych. A w innym znajduje się w stanie depresji, w dole, w stanie totalnego zwątpienia. Przygotowując się do roli, sięgnąłem po literaturę fachową, po naszego wspaniałego Antoniego Kępińskiego. Serdecznie polecam lekturę każdemu, kto chce zastanowić się nad tym, jak wygląda jego życie, co ma na nie wpływ. Oczywiście, teraz mamy psychoterapeutów i odpowiednie specjalistyczne poradnie, ale uważam, że Kępiński wykonał w Polsce naprawdę dużą robotę. Musiałem się nad tym chwilę zastanowić. Aczkolwiek wcielając się Eryka, nie chciałem pokazywać człowieka chorego, tylko po prostu człowieka w określonym stanie. Unikaliśmy grania choroby.
Łatwo było panu zrozumieć Eryka?
- Ja generalnie nie mam optymistycznych sądów na temat życia ludzkiego. Ostatnio czytałem książki Sandora Maraia, który przez kilkadziesiąt lat pisał dzienniki. Tam przeczytałem, że życie to czasami po prostu trwanie, a wszystko to, czym człowiek się obudowuje - czyli pasje, namiętności - to tylko znajdowanie w nim napięcia. Ono pozwala życiu płynąć. Ale życie samo w sobie to nic więcej niż tylko istnienie, być może leżenie na łóżku i patrzenie godzinami w sufit. Mój bohater chyba też tak uważa i niczego nie udaje. Nie sili się, żeby specjalnie uciekać od tego, czym jest życie. Często widzimy go leżącego, zamyślonego, grającego "od kamery".
Niewiele powstaje teraz w polskim kinie filmów o inteligencji.
- Tak. To jest bardzo ciekawe, co pani mówi, bo nawet podczas zdjęć o tym rozmawialiśmy. Z Oskarem Hamerskim graliśmy scenę, w której siedzimy w pełnym książek pokoju Eryka i czytamy. Śmialiśmy się, że to chyba jeden z niewielu polskich filmów, gdzie dwóch mężczyzn w średnim wieku nie tylko czyta książki, ale jeszcze rozmawia o literaturze. To naprawdę rzadko się zdarza.
Wspomniał pan wcześniej o literackim pierwowzorze filmu "Do cieplejszych krajów", który ukazał się ponad 50 lat temu. Jak Sasnalowie trafili na tę książkę i dlaczego to właśnie ją postanowili przenieść na ekran?
- Z tego, co wiem, Wilhelm znalazł gdzieś tę książkę. Nie wiem dokładnie gdzie, bo nie jest to książka popularna. Anka i Wilhelm często tak pracują, tzn. inspirują się nawzajem. Często zdarza się, że ktoś komuś podaje książkę i mówi: 'Przeczytaj, może coś z tym zrobimy'. Tak było chyba też w tym przypadku. Coś ich w tej książce zainteresowało. Domyślam się co, ale nie chciałbym wypowiadać się za nich. Mogę natomiast powiedzieć, że Anka przez długi czas redagowała książki w wydawnictwie. Czyta ogromnie dużo książek. Chętnie o nich opowiada i robi to z niesamowitą pasją, więc na pewno temat literatury był bardzo ważny.
Co pana najbardziej zaintrygowało w tej historii?
- Bardzo spodobało mi się w tych bohaterach, że nie szukają w życiu sztucznych zamienników. Można wręcz powiedzieć że kompletnie sobie z życiem nie radzą, są outsiderami. Film zaczyna się od tego, że Eryk zostaje zwolniony z uniwersytetu. Jego była partnerka też nie daje rady być taka, jak oczekuje jej rodzina. Mieszczańska rodzina tej dziewczyny to jest jakby rewers postawy tych ludzi. Podoba mi się, że bohaterowie pokazują, że życie jest takie, jakie jest. Wcale nie tak wesołe i emocjonujące, ale może właśnie w sposób przedziwny można z tego czerpać siłę.
Praca z Anką i Wilhelmem Sasnalami różni się od pracy z typowymi filmowcami?
- Dostaliśmy na ten film dofinansowanie z PISF-u w ramach małego budżetu. Od początku było wiadomo, że to nie będzie film komercyjny. A to oznacza, że nie musieliśmy sobie zadawać pytań, czy widz to zrozumie, czy to nie jest za trudne, czy nie lepiej byłoby dostosować narrację do przeciętnego odbiorcy. Mieliśmy absolutną wolność w tworzeniu tego, co było zapisane na tych kilku kartkach. To wynika też chyba z postawy wobec życia i sztuki tej pary artystów - są w tym wszystkim naprawdę wolni. A oprócz tego ekipa nie była duża. Składała się z ludzi, którzy nawzajem lubili się, przyjaźnili, pozostawali ze sobą czasami nawet w rodzinno-towarzyskich relacjach, co też wpływało na atmosferę zaufania. Nie miałem obaw, że coś zagram, a podczas montażu Anka i jej asystent Paweł Gardynik użyją tego w taki sposób, jakiego bym nie chciał. Okres zdjęciowy był wspaniałym, twórczym czasem. Tak samo jak spotkania i próby u nich w domu przed planem zdjęciowym. To było takie zdarzenie, z którego mogłem też wziąć coś dla siebie na życie prywatne.
To znaczy?
- Moja żona (Agnieszka Smoczyńska - przyp. red.) też jest reżyserką i nie ukrywam, że praca w tej samej materii powoduje w domu pewne napięcia. Anka i Wilhelm pewnie o tym nie wiedzą, ale trochę podglądałem, jak oni sobie z tym wszystkim radzą. Żyją bardzo blisko. Często pracują w domu, bo Anka pisze, a Wilhelm maluje. A później spotykają się np. na planie. Obserwowałem, jak to przepracowują. To jest dla mnie duży zysk, coś, nad czym mogę się zastanowić i dzięki czemu być może mogę wprowadzić jakieś udogodnienia w moim życiu.
Rozmawiamy w dniu światowej premiery obrazu w sekcji Berlinale Forum prezentującej dzieła z pogranicza filmu i sztuk wizualnych. Jakie emocje wiąże pan z tym wydarzeniem?
- Przede wszystkim jest ono dużym sukcesem reżysera i reżyserki. Tym większym, że Anka - po raz pierwszy, zdaje się - oprócz tego, że wyreżyserowała ten film, to jeszcze montowała go sama. Uważam, że to ogromne osiągnięcie. Oczywiście, przekłada się to na sukces całej ekipy, ponieważ film dostał się na tak prestiżowy festiwal - Berlinale. A jeśli chodzi o moje emocje, największe towarzyszyły mi podczas pokazu, który Anka zorganizowała w Warszawie dla ekipy i przyjaciół, żebyśmy mogli zobaczyć efekt końcowy. Zresztą dla niej to też był bardzo emocjonujący moment, bo zawsze tak jest przy pierwszym wyjściu z filmem do ludzi.
Rozmawiała Daria Porycka (PAP)
Andrzej Konopka (ur. 1969 r.) jest aktorem teatralnym i filmowym, absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Występował m.in. w Teatrze Słowackiego w Krakowie, Teatrze Nowym w Łodzi i w warszawskim Teatrze Studio. W kinie można go było oglądać m.in. w "25 latach niewinności. Sprawie Tomka Komendy" Jana Holoubka, "Powidokach" Andrzeja Wajdy, "Róży" Wojciecha Smarzowskiego, "Pokocie" Agnieszki Holland i "Ataku paniki" Pawła Maślony.
Zobacz również:
Młoda polska aktorka nago. Starszy partner zawstydzony
Zbyt realistyczne sceny erotyczne? Mówił o niej cały świat
Rozwiódł się dla niej z żoną. Dlaczego porzucił ją i ich córkę?
Więcej newsów o filmach, gwiazdach i programach telewizyjnych, ekskluzywne wywiady i kulisy najgorętszych premier znajdziecie na naszym Facebooku Interia Film.