Reklama

"Wesela nie będzie": Krzysztof Stroiński i Anna Dymna byli wtedy u szczytu popularności

W piątek mija dokładnie 45 lat od premiery filmu Waldemara Podgórskiego "Wesela nie będzie". W głównych rolach zobaczyliśmy Krzysztofa Stroińskiego i Annę Dymną. Oboje byli wówczas u szczytu popularności. Stroiński wystąpił właśnie w serialu "Daleko od szosy", Dymna zaś dopiero zeszła z planu zamykającego trylogię Sylwestra Chęcińskiego "Kochaj albo rzuć", gdzie oglądaliśmy ją w roli wnuczki Pawlaka.

W piątek mija dokładnie 45 lat od premiery filmu Waldemara Podgórskiego "Wesela nie będzie". W głównych rolach zobaczyliśmy Krzysztofa Stroińskiego i Annę Dymną. Oboje byli wówczas u szczytu popularności. Stroiński wystąpił właśnie w serialu "Daleko od szosy", Dymna zaś dopiero zeszła z planu zamykającego trylogię Sylwestra Chęcińskiego "Kochaj albo rzuć", gdzie oglądaliśmy ją w roli wnuczki Pawlaka.
Anna Dymna i Krzysztof Stroiński w filmie "Wesela nie będzie" /INPLUS /East News

W 1974 roku Waldemar Podgórski zrealizował film "Pójdziesz ponad sadem". Utwór uznano za jedno z najciekawszych studiów o awansie społecznym ludzi ze wsi. Główny bohater - Franek, na przekór wszystkiemu postanowił zdać maturę i mimo ogromnych trudności cel ten zrealizował. "Wesela nie będzie", choć nie jest kontynuacją tamtego filmu, to jednak wyraźnie doń nawiązuje. Kanwą scenariusza stała się znów powieść Ryszarda Bińkowskiego. Pierwszoplanową rolę gra ten sam aktor - Krzysztof Stroiński. Jego Wojtek to jakby Franek kilka lat po maturze. Teraz jest już absolwentem Akademii Medycznej. Punktem zwrotnym akcji ponownie jest śmierć ojca bohatera.

Reklama

Zanim jednak to nastąpi reżyser ukazuje widzom swego bohatera podczas pracy w łódzkim szpitalu. Żyje mu się nie najgorzej. Wrósł już w miasto, w jego kulturę i obyczajowość. Oznaką tej symbiozy jest choćby to, że mieszka u swej dziewczyny Małgosi (Anna Dymna). Ta jednak coraz częściej robi Wojtkowi wyrzuty, że jeszcze nie przedstawił jej swoim rodzicom. Gdy wreszcie młody lekarz postanawia odwiedzić rodzinną wieś, odzywają się wyrzuty sumienia. Czy słusznie zrobił odwracając się od swoich bliskich? Czy nie było zbyt pochopne i okrutne palenie za sobą mostów, łączących go z rodzicami, dawnymi znajomymi? Wracając do miejsc swego dzieciństwa i wczesnej młodości Wojtek uświadamia sobie, co stracił. Lecz dopiero śmierć ojca powoduje przełom w jego życiu. 

Krzysztof Stroiński: Przekleństwo jednej roli

Kiedy pojawił się na planie "Wesela nie będzie", Stroiński był już popularnym aktorem. Sławę i uznanie przyniosła mu dwa lata wcześniej rola Leszka w kultowym serialu "Daleko od szosy".

Produkcja Zbigniewa Chmielewskiego, która wiarygodnie przedstawiała obraz polskiej wsi lat 70., wraz z jej kulturą i obyczajami, zapisała się w pamięci widzów także dzięki dowcipnym powiedzonkom i dialogom, m.in. "Pan ciągle na suchym. Płynne jeść trzeba" czy "Ino czytasz i czytasz". 

Krzysztof Stroiński wcielił się w postać wiejskiego chłopaka, który na co dzień pomaga rodzicom w gospodarstwie, a w wolnym czasie chodzi z kolegami na piwo i podrywa dziewczyny na wiejskich zabawach. Jednak od kolegów różni go to, że chciałby w życiu coś zmienić.

Co ciekawe, występ w "Daleko od szosy" aktor zawdzięcza roli w filmie "Pójdziesz ponad sadem". To właśnie ta kreacja zdecydowała o tym, że reżyser serialu, Zbigniew Chmielewski, zaangażował Stroińskiego do roli Leszka.

Już po emisji pierwszych odcinków wśród widzów rozgorzały dyskusje na temat walorów produkcji i grających główne role aktorów. Zdania były podzielone. "Żadna inteligentna i z dobrego domu dziewczyna nie chciałaby takiego Leszka, ani nawet Krzysztofa S. Śmiejesz się głupkowato, wygląd masz debilowaty, grasz beznadziejnie. Chcę jeszcze dodać, że te twoje partnerki pasują całkowicie do ciebie - poziom aktorski wszystkich poniżej krytyki" - pisał anonimowy autor w liście wysłanym do teatru, w którym pracował Krzysztof Stroiński.

Dodatkowo w pewnym momencie któryś z telewizyjnych decydentów nie wytrzymał i kazał wyciąć jedną ze scen z udziałem Stroińskiego. Główny bohater zachęcał w niej swoją dziewczynę do kąpieli w jeziorze ("Majtki przecie masz, a tego od góry nie musisz się wstydzić").

Rola Leszka okazała się zresztą dla młodego artysty swego rodzaju przekleństwem.

"Bardzo wiele osób ostrzegało mnie, że taka rola zbyt wiąże aktora z określoną postacią, że odcina go od innych propozycji. To są problemy aktorów, którzy mogą mówić o kłopotach bogactwa. Ja nie otrzymuję takich ilości propozycji filmowych i nie miałem zbyt wiele do stracenia. Zainteresowała mnie postać. Istniała szansa zbudowania jej. I chciałem z tego skorzystać..." - mówił na łamach "Dziennika Łódzkiego".

Jednak później, kiedy pojawiał się na deskach teatrów, publiczność często mówiła do niego "Leszek". Z biegiem lat Krzysztof Stroiński coraz mniej opowiadał o roli, która przyniosła mu rozpoznawalność, a pytany o nią przez dziennikarzy zmieniał temat.

Anna Dymna: "Pawlaczka" na całe życie

Dla Anny Dymnej występ w "Wesela nie będzie" był pierwszym filmem po zakończeniu prac na planie ostatniej części trylogii Sylwestra Chęcińskiego "Kochaj albo rzuć". Jako "Pawlaczka" zadebiutowała wcześniej w "Nie ma mocnych". "Skończyłam studia, dokładnie w 1973 r., zostałam panią magister i dostałam się do Teatru Starego. Wtedy zadzwonił do mnie Sylwester Chęciński i powiedział: 'Ania, czas do roboty, nie?'. Zapytałam się, o co chodzi, a on wówczas wyjaśnił, że robi drugą część 'Samych swoich'. Potem się śmiał i mówił: 'Słuchaj, jak popatrzyłem w oczy tej małej Ani, co ją chrzcili w 'Samych swoich', a potem zobaczyłem twoje, to wiedziałem, że tylko ty to możesz grać" - wspominała Anna Dymna.

Wskazała również, że Chęciński potrafił wykorzystać "wszystkie twoje odruchy, charakter, to, co dał Pan Bóg, wszystko do tego, aby budować rolę". "Obdarzał zaufaniem. Dla młodego aktora to jest największy skarb, kiedy masz reżysera, który w ciebie wierzy i obdarza zaufaniem" - podkreśliła.

"Dziś to się ogląda jak filmy przedwojenne. Patrzę sobie na tę Anię jak na takie młodziutkie zwierzątko, jak na swoją wnuczkę. Bardzo mi się podoba" - podsumowała aktorka.

 Anna Dymna podkreśliła po latach, że czuje ogromną wdzięczność wobec Sylwestra Chęcińskiego. Mówiłam mu nawet: 'Sylwek, ty wiesz, jak ty mi pomagasz?', a on się pytał: 'Ania, jak to? Nie widzieliśmy się kilkadziesiąt lat!', a ja mu odpowiadałam: 'Ania Pawlaczka mi pomaga! A kto ją stworzył? Ty przecież!'" - wyjaśniła.

"Chęciński był reżyserem, który  chyba by zabił, gdyby ktoś mnie skrzywdził. Czułam się tak, jakbym była jego skarbem, ukochanym dzieckiem. Nie było w tym żadnych dwuznaczności. Po prostu całe życie kocham Sylwka jakby był moim bratem, ojcem, potem mi się wydawało, że on jest moim rówieśnikiem" - dodała Dymna.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Anna Dymna | Krzysztof Stroiński
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy