W ten "Rejs” wypłynęliśmy 55 lat temu. Legenda trwa mimo upływu czasu
Mija 55 lat od premiery "Rejsu" – kultowej komedii Marka Piwowskiego, która w chwili debiutu została niezrozumiana, by z czasem stać się symbolem polskiej groteski. Film, opowiadający o absurdalnych perypetiach pasażerów statku na Wiśle, narodził się z prostego pomysłu, że "statek to Polska, źle sterowana".
"Rejs" to nie tylko film, to prawdziwy symbol polskiej satyry i groteski z czasów PRL-u. Marek Piwowski stworzył produkcję ponadczasową, która na przestrzeni lat stała się prawdziwym komentarzem do zmieniającego się świata.
Utrzymana w groteskowym tonie komedia satyryczna opowiada o perypetiach pasażerów statku płynącego po Wiśle. Film, oparty na serii improwizowanych miniscenek, przedstawia paradokumentalny obraz społeczeństwa PRL-u, wywołując u widzów zarówno śmiech, jak i refleksję. Fabuła koncentruje się wokół postaci gapowicza (grany przez Stanisława Tyma), który zostaje mylnie wzięty przez kapitana za instruktora kulturalno-oświatowego, co prowadzi do serii absurdalnych wydarzeń, takich jak organizacja zebrań, wyborów rady rejsu, czy zabaw z okazji urodzin kapitana.
Film w czasie premiery otrzymał najniższą kategorię artystyczną i był pokazywany jedynie w kinach studyjnych. "Rejs" w chwili premiery nie został zrozumiany przez krytyków; przeważały negatywne recenzje. Janusz Gazda w recenzji dla "Ekranu" wyrażał wprawdzie sympatię wobec filmu, lecz uznał go ostatecznie za "utwór za mało spójny". Bożena Janicka w swej recenzji na łamach "Filmu" uznała produkcję za pasującą "bardziej do projektu, brulionu, niźli gotowego utworu", ale doceniła próbę odświeżenia formuły przez reżysera.
W jednym z dokumentów Marka Piwowskiego, "Muchotłuk", bohaterka grana przez Irenę Iżykowską wygłasza zdanie: "Przerwa w piciu grozi w życiu". Bez alkoholu najpewniej nie powstałby najsłynniejszy film reżysera. Według anegdotycznej opinii, "Rejs" nakręcono po to, żeby Jan Himilsbach miał pieniądze na wódkę. Irena Iżykowska zagrała w tym filmie postać żony Himilsbacha - Sidorowskiej.
Jedna z najsłynniejszych scen filmu, w której Zdzisław Maklakiewicz wygłasza monolog o stanie polskiego kina, nakręcona była "na procentach".
"Scena monologu o polskim filmie wydawała się łatwa. To było jedno ujęcie. Sądziliśmy więc, że nakręcimy je bardzo szybko. Normalnie powinniśmy wszystko zrealizować w godzinę, straciliśmy jednak cały dzień. Najpierw upił się Maklakiewicz. Gdy zabraliśmy się intensywnie za jego trzeźwienie, urżnął się Himilsbach. Albo jeden, albo drugi był pijany. To, co jest na filmie, to jedyna wersja, na której nie widać, że aktorzy są zamroczeni. Istniał tekst monologu o polskim kinie, ale Maklakiewicz miał kłopoty z powtórzeniem go. Był jednak profesjonalistą i improwizował na planie" - wspomina operator "Rejsu" Marek Nowicki.
Jedną z najsłynniejszych scen w historii polskiego kina można więc podsumować następująco: improwizowany monolog Maklakiewicza i gigantyczny kac Himilsbacha.
Jak w ogóle powstał pomysł na ten film? Cóż, to było zwykłe spotkanie dwóch znajomych...
"Siedzieliśmy sobie na murku koło hotelu Bristol. Był piękny słoneczny dzień. Marek powiedział: 'A może zrobimy film? Po Wiśle płynie wycieczka statkiem. I ten statek osiada na mieliźnie'. Spodobało nam się. Że niby statek to Polska, źle sterowana i płynąca bez sensu. Czuliśmy, że to dobry temat" - wspominał Karaszkiewicz.
Kompletowanie ekipy rozpoczęło się od ogłoszenia w "Ekspresie Wieczornym": "Poszukujemy ludzi do filmu. Niech przyjdzie każdy, kto umie śpiewać, grać albo robić cokolwiek". Ostatni tekst, zachęcający do przybycia casting, był już dużo bardziej atrakcyjny: "Z Warszawy do Gdańska popłynie statek pełen gwiazd filmowych" - ale za to niezbyt konkretny: "Wprawdzie nazwiska tych gwiazd nie są jeszcze nikomu znane, ale cały statek, jego załoga i wszyscy pasażerowie wezmą dział w improwizowanej komedii filmowej pt. 'Rejs'".
Cóż, ogłoszenie zadziałało, a na casting zgłosiło się kilka tysięcy osób. Wśród statystów wyłoniono kilka najlepszych osób i najpiękniejsze dziewczyny.
W rejs po Wiśle, obok naturszczyków, mieli wybrać się dwaj znani aktorzy: Bogumił Kobiela i Wojciech Pokora. Odtwórca roli Piszczyka w "Zezowatym szczęściu" Andrzeja Munka i najjaśniejsza gwiazda polskiej komedii miał w filmie Piwowskiego wcielić się w postać Kaowca. Reżyser przypomina, że zanim zrealizował "Rejs", miał w planach reżyserię noweli filmowej, której historia była przymiarką do debiutanckiego filmu. Kobiela był jedyną osobą, z którą dokładnie omówił on przyszły projekt. Niestety plany reżysera pokrzyżowała tragiczna śmierć Kobieli w wypadku samochodowym miesiąc przed rozpoczęciem zdjęć do "Rejsu". Kaowca ostatecznie zagrał Stanisław Tym.
"Atmosfera na statku była trochę zdziczała - spotykały się tam panie około piętnastki i napaleni panowie pod sześćdziesiątkę. Aura tego, że 'coś się dzieje', była więc uzasadniona" - przypomina szalony okres zdjęciowy operator Marek Nowicki.
Dziennikarz "Ekspresu Wieczornego" Bohdan Węsierski doszedł do wniosku, że "jedno jest pewne: nikt jeszcze nie robił u nas w ten sposób komedii filmowej. Eksperyment może się udać, ale czy pacjent to wytrzyma"? - pytał w artykule "Czy 'Rejs' dopłynie do kina?".
Dopłynął 19 października 1970 roku. Właśnie mija 55 lat od chwili jego premiery i stał się źródłem inspiracji dla wielu równie niezapomnianych produkcji - wpływ "Rejsu" można zauważyć w filmach "Wniebowzięci" (1972), czy "Dziewczyny do wzięcia" z 1973 roku. Nie można zapomnieć także o twórczości Stanisława Barei.