"Święty interes": Niepoważnie na poważny temat
Dokładnie 10 lat temu na kinowe ekrany trafiła komedia Macieja Wojtyszki "Święty interes", w której w głównych rolach dwóch braci zobaczyliśmy Piotra Adamczyka i Adama Woronowicza.
"Komedia wymaga lekkości i swobody. Kiedy kręciliśmy 'Święty interes' i reżyser kazał nam się skupiać, to chcieliśmy go zlinczować" - tłumaczył Piotr Adamczyk, który w filmie Macieja Wojtyszki przeszedł transformację od świętego - do grzesznika.
"Podczas grania w komedii trzeba wejść w rolę w sekundę właśnie z takiego zupełnego luzu. Lekkość w komedii jest najważniejsza. I tak zdarzyło się w tym filmie. Dużo luzu i żartu. Myślę, że my proponujemy pewną rozmowę na tematy poważne w niepoważny sposób" - mówił Adamczyk, który w "Świętym interesie" podjął ironiczną polemikę ze swą najsłynniejszą rolą w filmach Giacomo Battiato.
"Szufladki są bez przerwy. Ludzie sobie tak pozycjonują świat. Muszą sobie tworzyć takie szufladki. Ja po prostu gram kolejną rolę po papieżu. Nigdy się nie odcinam od wizerunku, ani nie wychodzę z żadnej szuflady, bo wcale w nie nie wierzę. Każdy z nas jest inny, każdy dzień jest inny, każdy płatek śniegu jest inny" - wyjaśniał aktor.
"Święty interes" to komediowa opowieść o dwóch braciach (Piotr Adamczyk i Adam Woronowicz), którzy wracają do rodzinnej wsi na pogrzeb dawno niewidzianego ojca. Okazuje się, że w spadku odziedziczyli jedynie rozpadającą się stodołę wraz ze starą, rozklekotaną Warszawą M-20. Losy samochodu budzą ogromne zainteresowanie mieszkańców wsi, gdyż wieść gminna niesie, że w przeszłości należał on do biskupa Karola Wojtyły.
Przekonani o cudownej, uzdrawiającej mocy pojazdu, ludzie chcą odkupić auto od spadkobierców. Ci zaś mają nadzieję, że sprzedaż pojazdu pozwoli im wydobyć się z finansowych tarapatów. Tym bardziej, że Leszek ma dość pracy sprzątacza w Szwecji, zaś na Janku ciążą ogromne hazardowe długi.
"To lekki film z dystansem do nas samych. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że film stał się bardzo aktualny. Mówię o naszej wierze, o takim polskim pogaństwie. Ale przede wszystkim ten film śmieszy. Między innymi, dlatego, że i ja i Adam Woronowicz mamy na swoim koncie święte role, a w tym filmie gramy braci, którzy dziedziczą samochód należący niegdyś do Karola Wojtyły. To już samo w sobie jest podwójnym dnem, które śmieszy. A my mieliśmy okazję pośmiać się z samych siebie" - Adamczyk zdradził podczas uroczystej premiery filmu.
Aktor przypomniał też, że z Adamem Woronowiczem "jeszcze w szkole teatralnej grałem w spektaklu dyplomowym 'Gwałtu, co się dzieje'".
"Potem spotkaliśmy się na planie 'Chopina' i tak naprawdę kolegowaliśmy się, ale nie mieliśmy okazji razem pracować. I te zeszłoroczne wakacje, które spędziliśmy na planie, to był taki fajny sentymentalny powrót. Życzę sobie jeszcze wielu spotkań z tym aktorem, ponieważ to jest aktor wybitny" - zakończył Adamczyk (niedawno panów znów mogliśmy oglądać razem na kinowym ekranie w komedii "Mayday").
Tuż po premierze filmu recenzent Interii zwrócił uwagę na świetny od marketingowej strony pomysł na "Święty interes". Piotr Adamczyk i Adam Woronowicz zapisali się w pamięci widzów hagiograficznymi portretami Papieża Jana Pawła II i księdza Jerzego Popiełuszki. Wojtyszko wymyślił, aby uczynić z nich duet grzeszników.
"Przewrotne obsadzenie ich razem w komedii, z przekorą traktującą motywy religijne, wydawało się strzałem w dziesiątkę" - pisał Krystian Zając
"Piotr i Adam są wspaniałymi, znakomitymi aktorami, ale także wiedzą coś więcej, niż ktoś, kto nigdy nie zetknął się z tą tematyką. Ich wcześniejsze role działają więc na korzyść filmu. To zresztą jest fascynujące w zawodzie aktora, że można być rozmaitym i dystansować się do tego, co się robiło poprzednio" - tłumaczył reżyser.
Recenzent Interii szybko zwrócił jednak na największą słabość filmu Wojtyszki. "Scenariusz pełen nieprawdopodobnych zwrotów akcji, pozbawionych finezji rozwiązań fabularnych i co najgorsze dla komedii: nieśmiesznych żartów" - pisał Zając.
I dodawał, że "Święty interes" jest zmarnowaniem aktorskiego potencjału gwiazd produkcji. "Adamczyk i Woronowicz starają się co prawda grać dobrą minę do złej gry, ale w całym filmie wychodzi im właściwie jeden udany gag (podryw "na bidula")" - konkludował recenzent.