"Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni": Nowa era Marvela
Od najmłodszych lat był szkolony na wojownika i osiągnął perfekcję w swoim "fachu". Najniebezpieczniejsi wrogowie nie są w stanie zrobić mu krzywdy. A w dodatku to uniwersum Marvela, w którym walka wymaga kaskaderskich i akrobatycznych umiejętności. Jak zagrać kogoś takiego? Simu Liu opowiada o przygotowaniach do roli tytułowego bohateria w filmie "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni".
- Kiedy zaczynałem pracę nad tą rolą, było we mnie wiele niepewności. W wieku 16 lat nauczyłem się robić salto w tył. I to by było na tyle w moich kontaktach ze sztukami walki. Lubiłem jeszcze oglądać filmy, w których grali Jackie Chan i Jet Li, ale rodzice nie pozwalali mi walczyć. Uważali, że to zbyt niebezpieczne i woleli, żebym uczył się gry na fortepianie oraz matematyki. Aż tu nagle przychodzi taki moment w życiu, kiedy mam zostać mistrzem kung gu albo superbohaterem Marvela. Jak to zrobić? - wspomina początkowe wątpliwości Simu Liu.
- Zawsze uważałem się za wysportowanego faceta. Byłem w wielu drużynach sportowych w liceum i myślałem, że potrafię zrobić wiele trudnych fizycznie rzeczy. Na początku, kiedy zostałem obsadzony w tej roli, byłem naprawdę podekscytowany. Pojawiłem się pierwszego dnia na treningu i... mój tyłek został skopany na tak wiele sposobów, że nawet nie wiedziałem, że to możliwe. Wtedy zdałem sobie sprawę, jak długa droga jest przede mną - dodaje Liu.
Aktor przyznaje, że w dużym stopniu pomógł mu reżyser, Destin Daniel Cretton. - Czułem presję, ale Destin był świetny w uspokajaniu mnie. Utwierdzał mnie też w tym, że nie robimy filmu o superbohaterze, bo wtedy stracimy wszystkie wspaniałe niuanse, które sprawiają, że ta postać jest tym, kim jest. Namawiał mnie, abym jako aktor pracował nad tym, kim jest Shang-Chi. Abym się zastanowił, co skłania go do robienia tego, co robi. W jaki sposób jest złamany? I w jaki sposób odnajdzie się w trakcie tej opowieści? Destin wiele mnie nauczył o byciu aktorem i czuję, że każdy dzień i każde ujęcie, które z nim przepracowałem, sprawiały, że coraz lepiej rozumiałem zarówno rolę, jak i swój fach - opowiada gwiazdor.
Wielbiciele akcji rodem z Marvel Cinematic Universe nie będą jednak rozczarowani. I Simu Liu też wiedział, że chociaż nie jest to film wyłącznie o superbohaterze, to imponujących scen walki oraz spektakularnych efektów w nim nie zabraknie. Musiał się więc solidnie przygotować. - Wiedziałem, że sztuki walki i sekwencje akcji odegrają ważną rolę, a Shang-Chi nie nosi maski czy stroju, który zakrywa twarz. Oznaczało to, że w wielu z tych scen wszystko będę musiał zagrać osobiście - tłumaczy aktor.
- Od kiedy zostałem obsadzony w tej roli, zaczęliśmy rozmawiać o tym, jak będzie wyglądał reżim treningowy, zarówno z perspektywy pracy z ciałem, jak i z perspektywy sztuk walki. Trenowałem w Toronto i Los Angeles. A potem przybyłem do Sydney na szkolenie kaskaderskie oraz dalsze lekcje sztuk walki. To było naprawdę niesamowite. Czułem, że każdego dnia uczę się od najlepszych na świecie - opowiada artysta.
Przeszliśmy przez prawie każdy styl walki znany człowiekowi. Od tradycyjnego chińskiego kung fu, przez tai chi i elementy wushu oraz hong chen, po muay thai i silat, krav magę i jiu-jitsu. Trenowałem także boks i walki uliczne - zapewnia Simu Liu. - A to dlatego, że Shang-Chi nie jest tylko mistrzem kung fu. Jest ludzką bronią, którą nauczono wszystkich możliwych sposobów zabijania - wyjaśnia.
Ale nie tylko główny bohater dostarcza silnych przeżyć. Twórcy zadbali bowiem o to, aby również w drugim i trzecim planie wiele się działo. - Sekwencje akcji są niesamowite. Zebraliśmy zespół kaskaderów z całego świata. Mamy mistrzów sztuk walki z Chin oraz elitarnych jeźdźców konnych i łuczników z Mongolii. Mamy prawdziwych artystów różnych form ruchu i mistrzów parkour z Australii, Stanów Zjednoczonych oraz Kanady - zachwyca się Simu Liu.
Na potrzeby filmu "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni" zgromadzony został międzynarodowy zespół prawdziwych mistrzów w swoim rzemiośle, którzy wspólnie pracowali nad scenami kaskaderskimi. W przypadku każdej takiej sceny zastanawiali się, jaka jest najbardziej szalona rzecz, jaką można tutaj zrobić? W ten sposób wnosili do filmu wiele kreatywności, świeżości i ekscytującej energii.
Nie da się jednak ukryć, że Shang-Chi to także nowy superbohater w uniwersum Marvela. "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni" nie różni się pod względem opowiadania historii od Kapitana Ameryki czy Iron Mana. To opowieść o pochodzeniu, o zwykłym człowieku wrzuconym w niezwykłe okoliczności, który musi zrobić wszystko, co w jego mocy, aby dokonać czegoś wielkiego.
Jak mówi Simu Liu: - Shang-Chi to pierwszy azjatycki superbohater z Marvel Cinematic Universe. To ważne wyróżnienie, wręcz kamień milowy. Kiedy po raz pierwszy ogłoszono, że film powstanie, byłem podekscytowany. Nie wiedziałem, że będę mógł w nim zagrać. Oczywiście jestem dumny, że wcielam się w tę postać i że mogę reprezentować nas w ten sposób. Czuję, że wszyscy długo czekaliśmy, aby zobaczyć siebie na ekranie przedstawionych w ten sposób. Myślę, że to naprawdę wyjątkowy moment. Mam nadzieję, że pierwszy z wielu - powiedział na temat pierwszej produkcji z uniwersum Marvela z Azjatą w roli głównej aktor.
Pomimo wciąż trwającej pandemii i wielu wprowadzonych z jej powodu obostrzeń, obraz w reżyserii Destina Daniela Crettona świetnie poradził sobie w północnoamerykańskim box-office, znacznie pobijając jeden z kasowych rekordów ery sprzed pandemii.
Szacuje się, że w ciągu pierwszych czterech dni wyświetlania w amerykańskich kinach film "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni" zarobi 83 i pół miliona dolarów. To najlepsze osiągnięcie kasowe wszech czasów, jeśli chodzi o film, który miał premierę w trakcie amerykańskiego święta Labor Day obchodzone w pierwszy poniedziałek września. Do tej pory mówiono o klątwie tego przedłużonego weekendu, bo zyski wyświetlanych wtedy filmów nie powalały na kolana. Dość powiedzieć, że poprzedni rekord należał do filmu "Halloween" z 2007 roku, który w kinach zarobił 30,6 miliona dolarów.