Reklama

Przyćmiła De Niro i DiCaprio! Będzie Oscar?

Które kobiece role podobały mi się najbardziej w 2023 roku? Wybrałem pięć aktorek, których kreacje w ciągu minionych dwunastu miesięcy zrobiły na mnie największe wrażenie.

Które kobiece role podobały mi się najbardziej w 2023 roku? Wybrałem pięć aktorek, których kreacje w ciągu minionych dwunastu miesięcy zrobiły na mnie największe wrażenie.
Lily Gladstrone i Martin Scorsese /EPK.TV/Melinda Sue Gordon /materiały prasowe

Rozdanie Oscarów za kilka miesięcy i pewnie nominacje do złotych statuetek nie do końca pokryje się z poniższą listą, co wynika ze specyfiki uzależnienia takich zestawień od kalendarza premier. Dlatego w moim zestawieniu pojawiają się nazwiska aktorów i aktorek z filmów, które miały kinowe premiery w Polsce. Nie umieszczam na liście ról w filmach, które obejrzałem na festiwalach filmowych, ale ich polska premiera będzie miała miejsce w przyszłym roku. Oto moje subiektywne zestawienie najlepszych żeńskich ról w filmach kinowych. Lista nie obejmuje kina polskiego. Zgadzacie się z takim wyborem?

Reklama

Danielle Deadwyler, "Till"

Trudno mi zrozumieć, dlaczego Danielle Deadwyler nie dostała w tym roku za ten film nominacji do Oscara. To bardzo osobista rola, która ma dla Afroamerykanów również wymiar społeczno-polityczny. "Jestem matką i oczywiście rola kobiety, która musi pochować swoje dziecko, jest dla mnie osobista, ale też domowe obowiązki 'zwykłej mamy' pozwalały mi na zdrowy dystans do mojej kreacji. Bez wątpienia rola Mamie Till wzmocniła we mnie potrzebę przygotowania mojego syna na to, co czeka go w świecie i jakie czekają go niebezpieczeństwa wynikające z jego koloru skóry" - mówiła w wywiadzie, jaki miałem przyjemność z nią przeprowadzić dla Interii. "Till" opowiada o przełomowym wydarzeniu w historii walki o prawa obywatelskie w USA.

Tragiczne wydarzenie z 1955 roku, dotyczące 14-letniego chłopca, głęboko poruszyło światowe społeczności. Najważniejszy w filmie Chinonye Chukwu jest jednak jego kobiecy aspekt. To poruszająca opowieść o sile ducha matki, która śmierć syna przekuła w walkę o sprawiedliwość. Deadwyler zagrała kobietę, która opłakując syna, musiała go nie tylko pochować na oczach całej Ameryki, ale podjąć walkę z systemową nienawiścią. Zwykła matka, która sama uciekła z Południa do Chicago i ikona. W każdej scenie czuć, że Deadwyler, przesiąkając historię i mitologią walki o prawa Afroamerykanów, ma ducha Mamie Till w swoim DNA. W filmie "Till" szczególnie poruszająca jest scena, w której matka zmaga się z tragiczną stratą. Z jednej strony widzimy zrozpaczoną kobietę, którą spotkała najgorsza z możliwych tragedii, a z drugiej obserwujemy, jak rodzi się niezłomna wojowniczka, która nie zamierza pochować całej swojej duszy w trumnie jedynego dziecka. Te sceny siedzą mi w głowie cały czas. Nie tylko dlatego, że jestem ojcem 14-letniego syna.

Cate Blanchett, "Tár"

Todd Field to bardzo specyficzny reżyser, który bardzo rzadko kręci filmy. Zawsze mocne i, z jakiegoś powodu, takie, które chcę oglądać tylko raz w życiu. Dlaczego? Bo są bolesne i zadają bardzo niewygodne pytania. "Za drzwiami sypialni" i "Małe dzieci" penetrowały najciemniejsze zakamarki dusz ich bohaterów. "Tár" idzie dalej, bo wpisuje się w debatę o problemie kultury kasowania (cancel culture), która w USA przybrała rozmiar absurdalny. W czasach, gdy próbowano wyrzucić z Netlixa komika Dave’a Chappelle’a za "transfobiczne żarty", Field nakręcił film prowokacyjny, odważny, ale też mądrze niepoprawny politycznie.

Cate Blanchett wciela się w Lydia Tár, nowojorską dyrygentkę, która jest kochana przez cały kulturalny establishment Ameryki. Lydia jest huraganem siły. Genialna muzyk, autorytarna dyrygentka i wymagająca nauczycielka, która nie kłania się kulturze wiktymizacji i ochrony wrażliwych jak płatki śniegu studentów. Dobrze wie, że sukces odnosi się tylko ciężką pracą i wyrzeczeniem. Szczególnie jak się jest kobietą i lesbijką w patriarchalnym świecie dyrygentów. Tyle że świat nie rozumie jej metod i Lydia zostaje oskarżona o znęcanie się psychiczne nad studentem. To uruchamia lawinę innych oskarżeń na czele z mobbingiem. Tár jest silna, histeryczna, krucha i odpychająca. Jest też magnetyczna i potrafi wzbudzić sympatię. Blanchett wygrywa to doskonale, wiedząc dobrze jakie są koszty posiadania wielkiego talentu i ciężkiej pracy, by wejść na szczyt. Field wcielał się w pianistę grającego z zamkniętymi oczami w filmie "Oczy szeroko zamknięte" Stanleya Kubricka. W "Tár" prowadzi Blanchett z oczami szeroko otwartymi, a ona nie gra nawet na chwilę na fałszywej nucie. To wielki aktorski koncert.

Lily Gladstone, "Czas krwawego księżyca"

W zestawieniu najlepszych męskich ról 2023 roku umieściłem Roberta de Niro za "Czas krwawego księżyca", ostatnie epickie dzieło Martina Scorsesego. Nie byłoby jednak wielkości opowieści o serii podstępnych mordów, jakie biali mieszkańcy dokonywali na plemieniu Osagów, które odkryło złoża ropy naftowej, gdyby nie rola Lili Gladstone. Wciela się ona w Mollie Kyle, która wychodzi za mąż za Ernesta (Leonardo DiCaprio). Uroczy i szarmancki jest w niej zakochany, ale szybko okazuje się, że bierze on (nie do końca świadomy) udział w pozbywaniu się żony, by przejąć jej wielki majątek. Mollie ma celowo źle leczoną cukrzycę i jest podtruwana przez demonicznego wuja Ernesta, granego właśnie przez de Niro. Siłą tej kreacji jest anielski spokój Molly, który może nawet drażnić, jeżeli nie przyjrzymy się głębszemu duchowemu kontekstowi filmu Scorsesego. 

Oparty na reportażu Davida Granna film jest kolejną zanurzoną w judeochrześcijańską percepcję moralną opowieścią o walce o dusze zagubionego człowieka. Molly jest aniołem, a nawet chrystusową postacią, która mimo cierpienia chce zmienić Ernesta. Jego wuj do wcielony diabeł. Przebiegły i okrutny. Gladstone jest magnetyczna w chorobie i w zdrowiu. Reprezentuje cały dramat plemienia Osagów i symbolizuje zbrodnię, jakiej Rdzenni Amerykanie doświadczyli od swoich białych sąsiadów. Podobnie jak Danielle Deadwyler w „Till” Gladstone gra w imieniu prześladowanej w mniejszości etnicznej, więc jej rola ma poza filmowe znaczenie. Subtelność i skromność tej kreacji wynosi ją ponad ideologiczne spory i patos, jaki przy minimalnym nawet przeszarżowaniu mógł się pojawić. Będzie Oscar? Możliwe, że tak i wcale nie przez polityczną poprawność. Gladstone naprawdę zasługuje na niego. Nie ze względu na swoje pochodzenie, ale wielką robotę, jaką odegrała między takimi gigantami jak De Niro i DiCaprio.

Mia McKenna-Bruce, "How to Have Sex"

"Spring Brakers""Dzieciaki""Euforia" – takie skojarzenia w kontekście zwycięzcy sekcji Un Certain Regard na tegorocznym festiwalu w Cannes są naturalne. Jednak sprowadzanie "How to Have Sex" do miana kolejnego skandalizującego filmu o imprezach współczesnej młodzieży byłoby uproszczeniem. Debiutująca Molly Manning Walker z wielkim uczuciem i empatią opowiada o trudach wchodzenia w dorosłość w seksualnie przebodźcowanym świecie. Tak pisałem na Interia.pl o brytyjskim filmie, który kilka tygodni temu wszedł na nasze ekrany.

Umieszczam trochę na wyrost rolę Mii McKenny-Bruce w TOP 5 roku, ale chciałbym zwrócić uwagę na tę młodą aktorkę. To zjawiskowa rola, z którą wiele współczesnych zagubionych i błądzących nastolatek może się utożsamiać. Bruce tworzy przejmującą rolę smutnej i wrażliwej dziewczyny, która w poszukiwaniu akceptacji samej siebie, zostaje brutalnie skrzywdzona. Jest jakieś podobieństwo w portretowaniu młodych ludzi do wspaniałego i również wyreżyserowanego przez debiutantkę "Aftersun". Film Charlotte Wells również rozgrywa się w wakacyjnym kurorcie i opowiada o dojrzewaniu. "How to Have Sex" nie jest kalibrem przenikliwego dzieła Wells, ale ma w sobie podobną empatię do bohaterów i subtelność w ich portretowaniu. Ta empatia skupia się właśnie w roli Bruce.

Carey Mulligan, "Maestro"

Pisałem już w zestawieniu najlepszych męskich ról 2023 roku, że mam zastrzeżenia do scenariusza "Maestro", który jest niespełniony, jako opowieść o geniuszu dyrygenta Leonarda Bernsteina. Paradoksalnie rola Bradleya Coopera znalazła się jednak na liście moich ulubionych kreacji aktorskich tego roku. Nie byłaby ona tak znacząca, gdyby nie partnerująca Cooperowi Carey Mulligan, jako Felicia Montealegre. Mulligan wciela się w ukochaną Bernsteina, który otwarcie ją zdradzał z innymi kobietami i mężczyznami. Felicia musiała być zarówno panią Bernestein na salonach, jak i matką oraz żoną w domu. Musiała grać w muzyczno-życiowym spektaklu dyrygowanym przez Bernsteina. Aż do choroby nowotworowej, która ją bezwzględnie zaatakowała. 

Mulligan lśni na ekranie zarówno w ciekawie aranżowanych scenach musicalowych (mówimy przecież o kompozytorze "West Side Story"), jak i w rozdzierających serce intymnych scenach choroby i odchodzenia w ramionach ukochanego. Jest w tych scenach coś z symfonii. To symfonia miłości i smutku. Felicia poświęciła swoją karierę aktorską, by stworzyć dom dla Bernsteina, a potem to właśnie ten dom dał jej schronienie w chorobie. Scena jej odchodzenia w ramionach narcystycznego męża, który zamienia się w jej prawdziwie kochającego protektora, jest fenomenalna. Mulligan gra wszystko oddechem. Powoli zanikającym, ale zostającym z widzem długo po seansie. Siła jej kobiecości jest wtedy największa. Właśnie w tej słabości.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy